Manchester United dopiero świętował pierwszy wygrany puchar od sześciu lat. Euforii starczyło na tydzień, bo przyjechał do pogrążonego w kryzysie Liverpoolu i doznał sromotnej klęski, której nie da się wyjaśnić. Dodajmy, że największej w historii – 0:7. To coś irracjonalnego.
Manchester United cztery razy w historii przegrał po 0:7. W 1926 roku z Blackburn Rovers, w 1930 roku z Aston Villą, w 1931 roku z Wolverhampton i… w 2023 roku z Liverpoolem. The Reds sprawili swoim największym przeciwnikom, w rywalizacji nazywanej Derbami Anglii, najbardziej dotkliwy łomot w historii! I to w momencie, w którym to piłkarze ten Haga byli na fali, a o Liverpoolu mówiło się w kontekście kryzysu i mizernej formy poszczególnych piłkarzy. To wynik, którego nie da się wytłumaczyć żadną analizą, logiką. Można go próbować tłumaczyć niewyjaśnioną magią Anfield, która paraliżuje United. Oto kilka ostatnich wyników na tym obiekcie: 7:0, 4:0, 0:0, 2:0, 3:1, 0:0, 0:0, 2:0. Żeby doszukać się zwycięstwa Diabłów, trzeba trochę poprzewijać myszką. 17 stycznia 2016 – 1:0 po golu Wayne’a Rooneya. W obronie Liverpoolu grali wówczas: Nathaniel Clyne, Kolo Toure, Mamadou Sakho i Alberto Moreno.
W pierwszej połowie nic nie wskazywało na to, że obejrzymy na Anfield historyczny rezultat. Liverpool grał intensywnie, ambitnie, ale Manchester potrafił się odgryzać. Pobrudził rękawice Alissonowi, a i postraszył główką Bruno Fernandesa, kiedy piłka przeleciała obok słupka. Casemiro znowu trafił do siatki z główki, ale tym razem z wyraźnego spalonego. Jedną okazję zmarnował też Marcus Rashford. Od pewnego momentu pierwszej połowy to goście byli bliżej zdobycia bramki, ale na przerwę schodzili z wynikiem 0:1 w plecy. Cody Gakpo najpierw sprytnie wyciągnął Freda, uciekając szeroko do linii, a później wbiegł w wolne miejsce, które sobie przed sekundą wypracował. Idealną prostopadłą piłkę posłał Robertson, Holender nawinął jeszcze Varane’a i uderzył w dalszy róg. Gdzie był w tej sytuacji Diogo Dalot? A wyciągnięty daleko poza swoją pozycję, gdzieś tam w środku pola koło Robertsona próbował odciąć linię podania.
Kluczowa w tej demolce była druga, niewyjaśniona połowa. Bo to w niej padło aż sześć bramek. Jak to mówili w “Kiepskich” – takie rzeczy to się nawet fizjologom nie śniły. Manchester na drugą połowę nie wyszedł. Piłkarze siedzieli za długo w szatni, analizując w jaki sposób wykorzystać przestrzeń za plecami Trenta Alexandra-Arnolda. Bo to wyglądało tak, jakby na boisku biegało 10 zawodników w czerwonych strojach, a z tyłu stał ich niepotrzebny bramkarz. Niektóre gole wpadały w takich okolicznościach, że wstydziłby się ich zespół z ligi orlikowej. Gole na 2:0, 3:0 i 4:0 to zabójcze kontry. Przejęcie piłki i jazda pełnym sprintem pod bramkę Davida de Gei, który nie miał dnia. Wpuszczał wszystko. Jakieś rykoszety, obrońcy kopali sami w siebie piłką, wrzutki przyciągał głową Nunez, a Harvey Elliott wyglądał jak mały rudy Zinedine Zidane. Dziury w formacjach były większe niż na polskich bocznych drogach. Takie cuda się działy na Anfield. Na koniec jeszcze wszedł Firmino i przy swoim śnieżnobiałym szerokim uśmiechu też sobie wcisnął gola z kąta, bo kto mu zabroni? Na pewno nie obrońcy i De Gea.
W Liverpoolu najbardziej imponowała chęć zdobywania kolejnych bramek. Nikt nie myślał o zachowaniu energii, oszczędzaniu się. Włączyli tryb demolki i się go trzymali, dążąc do kolejnych trafień. Erik ten Hag przyznał, że taki występ był nieprofesjonalny i nie może się zdarzyć coś takiego, że 11 zawodników straciło głowy. Dzień po meczu (czyli dziś, w poniedziałek) w ośrodku treningowym w Carrington piłkarze dostali nietypową karę. Erik ten Hag przyjechał dwie godziny przed zawodnikami, żeby wszystko starannie przygotować wraz ze sztabem. Zawodnicy United mieli siedzieć w ciszy i oglądać na ekranie celebracje piłkarzy Liverpoolu i fanów na Anfield i przekuć to w motywację. W klubie mają być też zwiększone sesje z psychologiem, bo po traconych bramkach zawodnicy wyglądali na kompletnie rozsypanych. Tego 0:7 nie da się racjonalnie wytłumaczyć. Pogrążony w kryzysie Liverpool, którego lali wcześniej ligowi średniacy, rozgromił wielkiego rywala, upokorzył, zhańbił…
Ten mecz pozostanie w umysłach i będzie już wspominany zawsze przy okazji tej rywalizacji.