Guardiola wreszcie ma światowej klasy napastnika. Od sezonu 2022/23 Erling Haaland będzie reprezentował Manchester City. Klub poinformował, że osiągnął porozumienie z Borussią Dortmund. Młody Norweg pójdzie w ślady ojca, który grał tu w latach 2000-2003.
– Mówicie, że gramy fantastycznie bez napastnika, ponieważ wygrywamy. Ale kiedy już nie wygrywamy, to zmienia się narracja, że potrzebujemy napastnika – oceniał wiele razy Pep Guardiola, wbijając szpilki w dziennikarzy i ich podwójne standardy. Rzeczywiście Manchester City nie ma w tym sezonie żadnego nominalnego napastnika. Na “dziewiątce” grali na przemian: Phil Foden, Raheem Sterling, Kevin De Bruyne, Bernardo Silva, Gabriel Jesus, a nawet czasami Jack Grealish. Jesienią był jeszcze Ferran Torres, ale zatęsknił za Hiszpanią i dołączył do Barcelony. Rok temu taktyka gry bez nominalnego napastnika najbardziej przypasowała Ilkayowi Gundoganowi, który rozegrał sezon życia. Dzięki idealnemu timingowi zdobył we wszystkich rozgrywkach aż 17 bramek, a w samej Premier League 13. Był rewelacją i w większości taki system gry się sprawdzał. Manchester City wyprzedził drugie United aż o 12 punktów.
Kiedy pojawiała się narracja o braku napastnika? Jak Manchester City potrzebował gonić wynik, grał często bezsensowne wrzutki w pole karne, gdzie czekał na nie Phil Foden albo inny Raheem Sterling, a rywale z łatwością wybijali piłkę. Wszystko brało się z tego, że w takich momentach brakowało kogoś silnego, kto mógłby się zastawić, odegrać, wygrać pojedynek fizyczny, zrobić innym miejsce. To było aż nadto widoczne. Manchester rzeczywiście większość spotkań wygrywał i wszysto było w porządku, bo najczęściej właśnie robił to niespodziewanymi wejściami w miejsce dziewiątki. Ruszali tam na przemian różni zawodnicy, co powodowało ogłupienie wśród przeciwników. Dlatego Guardiola kontrował tę tezę w taki sposób. Tak było głównie sezon temu, w tym City jest już bardziej wyrachowane, lepiej rozgrywa stałe fragmenty gry, nie dąży za wszelką cenę do zdobywania kolejnych bramek. Tak było z Atletico czy nawet Realem Madryt. Tak też jest, gdy ma dobry wynik w lidze.
To też nie tak, że Guardiola nie chciał żadnego napastnika, bo klub stoczył zażartą batalię o Harry’ego Kane’a latem. Anglik był opcją numer jeden, dwa i trzy. Negocjacje się przeciągały, Tottenham nie chciał puścić zawodnika, Kane się frustrował, a zabrakło już czasu na sensowną opcję B. No i Guardiola znów musiał używać taktyki z fałszywym napastnikiem. W ten sposób dotarł do finału i półfinału Ligi Mistrzów i wygra prawdopodobnie dwa mistrzostwa Anglii z rzędu. Tym razem zarząd klubu nie czekał nawet do letniego okienka transferowego. 31 stycznia, a więc w dzień swoich 22. urodzin, do City za 18,5 mln euro przeszedł Julian Alvarez z River Plate. To Argentyńczyk profilem przypominający Sergio Aguero. Teraz City uruchomiło klauzulę zapisaną w kontrakcie napastnika i wpłaciło 60 milionów euro. Nie ma więc jeszcze okienka, a klub zasiliło już dwóch napastników.
Erling Haaland to oczywiście jedno z najgorętszych nazwisk na rynku od 2-3 lat. Od lata stanie się jednym z najlepiej zarabiających piłkarzy na świecie. Lepiej od niego (albo tyle samo) w klubie ma zarabiać tylko Kevin De Bruyne. Ta sprawa będzie jeszcze ustalana. Tu grał jego ojciec, jest też kilka zdjęć młodego Erlinga w koszulce The Citizens, jeszcze sprzed ery szejka Mansoura. Paul Dickov przyznał, że pamięta małego szkraba, który ganiał po murawie starego Maine Road, czyli stadionu City, który był używany do 2003 roku. W grze o Haalanda byli wszyscy giganci. On jednak już wybrał i ma podpisać aż pięcioletni kontrakt. Ta telenowela wreszcie się zakończyła. Ojciec-agent także musi być zadowolony, bo z tego tytułu zgarnie ogromną, wielomilionową prowizję. – To prawdziwa bestia. Niestety, naprawdę dobry transfer – przyznał uczciwie Jurgen Klopp. Problemem Haalanda są tylko te ciągłę urazy… jak na taki wiek, opuścił dość sporo spotkań. W BVB zagrał w tym sezonie w 23 meczach Bundesligi, a 10 opuścił. Zabrakło go też w ważnych meczach Ligi Mistrzów, a później w Lidze Europy.