Wielkie narodowe święto potrwa w Gruzji aż do rozpoczęcia mistrzostw Europy. Kraj ten awansował na pierwszą wielką imprezę w historii. Gruzini pokonali po rzutach karnych Greków, dla których to z kolei piąta z rzędu absencja na wielkim turnieju.
Na obszerniejszy tekst o reprezentacji Gruzji i jej drodze po awans, gdzie po raz drugi próbowała się wślizgnąć “cichaczem” na mistrzostwa Europy odsyłamy TUTAJ. W tym krótkim podsumowaniu skupimy się na meczu z Grecją, który był absolutnym arcypaździerzem i już po kilkunastu minutach miało się wrażenie, że to się musi skończyć rzutami karnymi i inna opcja nawet nie wchodzi w grę. Akurat była to dobra rozgrzewka przed naszym spotkaniem, ponieważ finał tego barażu rozpoczął się o godzinie 18:00 i można było kątem oka zerkać na boiskowe poczynania Gruzji z Grecją. Dodatkowy smaczek rywalizacji taki, że zawody poprowadził Szymon Marciniak, który okazał się bardzo szczęśliwy dla reprezentacji Gruzji.
Tak naprawdę ten baraż to jedna wielka męczarnia dla oczu. Jeden strzał celny w pierwszej połowie i zero strzałów celnych w drugiej połowie. Oglądanie tego przypominało wydłubywanie sobie drzazgi spod paznokcia albo polewanie świeżej rany spirytusem. Czekało się w zasadzie tylko na rzuty karne, choć paradoks największy, że dogrywka poszła całkiem sprawnie. Obie ekipy oddały w niej po dwa celne strzały i trochę się pod bramkami działo. Tak jakby jedni i drudzy zdali sobie sprawę, że nie warto wszystkiego zostawiać na konkurs jedenastek. Próbował Anastasios Bakasetas, Mavropanos po rzucie rożnym uderzył w poprzeczkę. Gruzini z kolei stworzyli w sumie aż 10 sytuacji, większość mało groźnych, lecz i tak zrobili więcej w te pół godziny niż wcześniej w 90 minut.
O wszystkim i tak zadecydować musiał konkurs jedenastek, który miał trochę inny przebieg niż ten z naszego spotkania z Walią. Tutaj piłkarze mylili się po obu stronach. Gruzini podchodzili do nich z wielkim mentalnym osłabieniem, bo ich lider Chwicza Kwaracchelia musiał opuścić boisko w 109. minucie z powodu kontuzji. Na pewno byłby pewniakiem do wykonania jednego z karnych, a tak wszystko rozpocząć musiał Gjorgi Kochoraszwili z Levante i zrobił to perfekcyjnie, uderzając pod samą ladę. Gjorgi Mamardaszwili za to pierwszego karnego od razu obronił. Stadion oszalał już w pierwszej kolejce. W trzeciej jednak szanse się wyrównały, bo spudłował Georges Mikautadze z FC Metz i mieliśmy 2:2.
W czwartej kolejce fatalnie obok bramki uderzył Georgios Giakoumakis, czyli kolega klubowy Bartosza Slisza z Atlanty United. Po gruzińskiej stronie jedenastki pewnie wykonali bardzo dobrze nam znani – Lasza Dwali, który przez dwa sezony grał w Pogoni Szczecin oraz Nika Kwekweskiri. Gruzin z Lecha Poznań otrzymał możliwość strzelania historycznego karnego na wagę awansu. W poprzednich mistrzostwach Europy nie wykorzystali złotej drabinki z Ligi Narodów D, a teraz ta z Ligi Narodów C okazała się bardzo szczęśliwa. Aleksander Ceferin może śmiało powiedzieć, że właśnie dla takich historii powiększono liczbę uczestników mistrzostw Europy do 24. W nagrodę Gruzini zmierzą się w grupie z Turcją, Portugalią i Czechami. Będą na tym EURO jedynym debiutantem. Po raz drugi zagrają Albania i Słowenia. Ta druga reprezentacja wraca do mistrzostw kontynentu aż po 24 latach.