Skip to main content

Bartłomiej Drągowski nie pojedzie do Kataru z powodu kontuzji. To ogromny pech bramkarza, który widniał na liście powołanych. Duże turnieje miały już takie historie, a najsłynniejszą jest dowołany w ostatniej chwili Bartosz Bosacki, bohater mundialu w 2006 roku.

Pozytywna informacja jest taka, że nie doszło do złamania. Negatywna: i tak Drągowski  jest wykluczony z mundialu. A wypadł wyjątkowo pechowo, w ostatnim spotkaniu przed zgrupowaniem. Cała sytuacja wyglądała koszmarnie, noga zawodnika dziwnie wykrzywiła się po zderzeniu z Kevinem Lasagną pod koniec pierwszej połowy. Drągowski chwycił się za kostkę i zaczął wyć z bólu, głowę najpierw chował w ręce, a później nakrył koszulką. Wtedy pojawiały się głosy, że noga jest złamana i czeka go bardzo długa przerwa. Oficjalny komunikat jest mniej brutalny. Nie doszło bowiem do złamania, ale do zwichnięcia. Noga została unieruchomiona, a dalsze badania będą możliwe za jakiś czas. W jego miejsce dowołany został Kamil Grabara. To duży fart dla bramkarza, który średnio mógł się pogodzić z taką decyzją selekcjonera, a ostatnio w mediach zasłynął cytatem, że będzie się uczył duńskiego hymnu. Całość została oczywiście za bardzo “podkręcona”, ale Grabara mógł się czuć rozżalony, że po takich występach w Lidze Mistrzów jedzie nie on, a Drągowski.

Nikt nie odegrał tak dużej roli, jak Bartosz Bosacki. To była typowa droga reprezentacji Polski – mecz otwarcia, mecz o wszystko i mecz o honor. O tym, jak nielogicznie działał Paweł Janas, świadczy nie tylko brak powołań dla Dudka, Frankowskiego, Rząsy czy Kłosa, ale także to, że do pierwszego składu już na samym turnieju wskoczył ten, którego wcale tam być nie powinno, bo został dowołany w trybie pilnym za kontuzjowanego Damiana Gorawskiego. Janas nawet nie wziął gracza z tej samej pozycji. Nie widział Bosackiego w 23-osobowym składzie, a tutaj wystawia go na mecz o wszystko z Niemcami. Bosacki wygryzł ze składu Mariusza Jopa i stworzył z Jackiem Bąkiem parę stoperów. Został bohaterem tamtego mundialu, bo zdobył dwie bramki z Kostaryką, odnajdując się w polu karnym przy rzutach rożnych. Nasi napastnicy strzelili wówczas 0 goli. To raczej niemożliwe, żeby kiedykolwiek jakiś inny dowołany w ostatniej chwili zawodnik tak dobitnie zaznaczył się na wielkiej piłkarskiej imprezie.

Na Euro 2008 w ostatniej chwili Beenhakkerowi wypadło dwóch zawodników – Tomasz Kuszczak oraz Jakub Błaszczykowski. Pierwszy nabawił się kontuzji kręgosłupa na treningu reprezentacji, a przynajmniej taki był oficjalny komunikat. Mówiło się, że nie chciał zaakceptować pozycji numer trzy – za Borucem i Fabiańskim. Potem opóźnił się także jego powrót do treningów w United. Miesiąc później nie wyrobił się na zgrupowanie w RPA, zatem przypuszczenia o jego rzekomym niezadowoleniu trochę się rozjechały. Za niego na Euro 2008 pojechał Wojciech Kowalewski. Dopisało mu szczęście, ale na to miejsce zasłużył, bo zagrał trzy mecze w eliminacjach, w tym najsłynniejszy z Portugalią z golami Ebiego Smolarka. Potem Kowalewski wysoki status w kadrze stracił i spadł w hierarchii bramkarzy. Niepodważalną pozycję numer 1 miał Artur Boruc. Selekcjoner dawał w sparingach sporo szans Fabiańskiemu. Kowalewski na Euro 2008 oczywiście nie zagrał ani minuty. Potem wystąpił jeszcze tylko w jednym meczu reprezentacji – za tymczasowej kadencji Stefana Majewskiego.

Wcześniej bardzo zabolał news na temat wykluczenia Jakuba Błaszczykowskiego, do którego przez całe życie przyczepiały się różne kontuzje. Był naszą dużą nadzieją, bo właśnie rozgrywał pierwszy sezon w Borussii Dortmund. Nabawił się kontuzji mięśniowej wiosną i trochę za szybko wrócił do gry, bo w pierwszej połowie meczu z Werderem znów musiał zejść i stracił kolejny miesiąc. W połowie kwietnia znów zaczął grać i liczyliśmy, że na Euro 2008 pomoże. Był pewniakiem do pierwszego składu. Na treningu dał o sobie znać mięsień i straciliśmy być może najlepszego zawodnika kadry. Beenkahkker powołał wówczas jego bliskiego przyjaciela i gracza na tę samą pozycję – Łukasza Piszczka, który musiał pilnie wracać z greckich wakacji. Łukasz grał jeszcze jako napastnik bądź skrzydłowy w berlińskiej Hercie. Na Euro wszedł na 25 minut w pierwszym meczu z Niemcami. Zastąpił na prawym skrzydle Wojciecha Łobodzińskiego. Nic specjalnego nie zdziałał. To był pechowy turniej w związku z urazami, bo i Piszczek na treningu doznał urazu stawu skokowego i na tamtym Euro już nie zagrał.

Najbardziej wyjątkowe było Euro 2012. Wyjątkowe, bo w Polsce, zatem towarzyszyła temu wyjątkowa, bardzo podniosła atmosfera, flagi na balkonach i takie tam. Smuda miał być zbawicielem. Cały kraj chyba nigdy nie żył tak futbolem, jak wtedy. Łukasz Fabiański nie mógł tego chłonąć, bo odnowiła mu się kontuzja barku, kiedy bronił na treningu rzut karny Marcina Wasilewskiego. Upadł na operowany wcześniej bark i… niestety, Euro z głowy. “Fabian” był wiecznym numerem 2. Najpierw na jego drodze stał Artur Boruc, a potem Wojciech Szczęsny. W jego miejsce został powołany Grzegorz Sandomierski. Żadnego meczu oczywiście nie zagrał, ale jeszcze większy pech Fabiańskiego polegał na tym, że być może to właśnie on wszedłby z Grecją bronić karnego od Karagounisa i nie byłoby całej historii z Przemysławem Tytoniem. Trudno powiedzieć, kto (i czy w ogóle?) pojechał w miejsce Macieja Rybusa na Euro 2016, bo zawodnik przybył z kontuzją na zgrupowanie w Arłamowie i nic nie dało się z nią zrobić. Na tym zgrupowaniu było 28 zawodników, a Paweł Wszołek i Maciej Rybus wypadli sami przez urazy. Nawałka skreślił jeszcze Tytonia, Dawidowicza (ten to ma pecha) oraz Sobiecha i wyselekcjonował 23-osobową paczkę, która odniosła wielki sukces.

Na osobny akapit zasługuje Paulo Sousa, który nie powołał nikogo za Arkadiusza Milika na Euro 2020 (de facto 2021). Choć miał 26 miejsc, to pozostał przy 25 zawodnikach.

Related Articles