Skip to main content

Polska przegrała w meczu otwarcia z Holandią 1:2, choć nawet prowadziła po trafieniu z główki Adama Buksy. To nie był zły występ w wykonaniu podopiecznych Michała Probierza. Przede wszystkim trochę… inny, bo Polska nie przyzwyczaiła do takiego charakteru. Nie była zachowawcza i wycofana, tylko trochę bardziej przebojowa. Nawet na tle silnych Holendrów.

Michał Probierz zaskoczył już samym składem i obie jego niespodziewane decyzje okazały się słuszne. Po pierwsze wybrał Adama Buksę kosztem Krzysztofa Piątka, a po drugie w środku pola postawił na Tarasa Romanczuka i spisał się on dużo lepiej niż Bartosz Slisz, który bywał trochę zagubiony, gdy wszedł na murawę w 55. minucie i niczym za specjalnie się nie wyróżnił. Jedyną decyzją szkoleniowca reprezentacji, która się nie obroniła było postawienie na Sebastiana Szymańskiego, który zebrał we wszystkich portalach sportowych najniższe noty. Zawodnik Fenerbahce długimi momentami znikał. Nie było go przy piłce, niewiele kreował. Ani jednego strzału, ani jednego kluczowego podania, ani jednego wygranego dryblingu. Probierz zdjął go już po przerwie i wprowadził w jego miejsce Jakuba Modera.

Wojciech Szczęsny po końcowym gwizdku bardzo chwalił młodych piłkarzy, którzy podeszli do silniejszego przeciwnika bez respektu i chcąc grać swoją piłkę. Można się z łatwością domyślić, że miał na myśli głównie rewelację ostatnich spotkań towarzyskich Kacpra Urbańskiego. Okazało się, że jest życie bez kontuzjowanego Roberta Lewandowskiego. Polska oddająca aż siedem celnych strzałów w meczu na wielkim turnieju? Abstrakcja. Rzadkość. I to nie z – całym szacunkiem – z Irlandią Północną czy inną Gruzją, ale Holandią, czyli ekipą, która ma potencjał na dojście do wielkiego finału. Dopiero co zdeklasowała po 4:0 Islandię oraz Kanadę w sparingach. Naturalnym odruchem w takiej sytuacji byłaby chęć cofnięcia się przed tak silną ofensywnie drużyną. Probierz jednak kazał zawodnikom grać swoje i było to momentami dobrze zauważalne. Nasi zawodnicy potrafili zdominować Holendrów.

Oczywiście wiadomo, że wyższą kulturę gry i tak zaprezentowali “Oranje”. Trudno się spodziewać, żeby nagle “Biało-czerwoni” mieli 70% posiadania piłki i miażdżyli tak dobrego rywala. To nierealne. Można jednak oczekiwać walki, zaangażowania, pomysłu i tego, by nie zwiesić głów już przed pierwszym gwizdkiem. To wszystko zostało wykonane. Piłkarze zrobili bardzo dużo, żeby móc powiedzieć o tym wyniku, że jest to porażka z podniesioną głową. Nie przebija się w mediach “beka z reprezentacji, która znowu przegrała”, bo i nie ma się za bardzo z czego śmiać. Mecz nie zakończył się wynikiem 0:5 po katastrofalnych błędach i pajacowaniu w obronie, a przez długi czas było blisko zdobycia jednego punktu. Wout Weghorst trafił na 2:1 dopiero w 83. minucie. Ten prawie dwumetrowy napastnik po raz kolejny już wchodzi z ławki i wpisuje się na listę strzelców. Tak było z Kanadą, Islandią i z Polską. Wystarczył mu jeden strzał.

Szczęsny znów fruwał w bramce i robił tyle, ile mógł. Rozgrzał go już w drugiej minucie Cody Gakpo, ale Polak poprawnie pilnował bliższego słupka. Kilka innych strzałów też zatrzymał. W 16. minucie objęliśmy niespodziewanie prowadzenie po dośrodkowaniu z rzutu rożnego Piotra Zielińskiego i ładnej główce Adama Buksy, który uprzedził Denzela Dumfriesa. Holendrzy omal nie odpowiedzieli też po rożnym, ale na miejscu był Szczęsny, który odbił piłkę po uderzeniu z woleja Virgila van Dijka. Niestety w 29. minucie przeciwnicy wyrównali. Choć często w tym spotkaniu naszym dopisywało szczęście, tak tym razem było odwrotnie. Piłka po uderzeniu Gakpo odbiła się jeszcze od Bartosza Salamona i zmyliła Szczęsnego. Normalnie złapałby coś takiego w zęby. Niestety jednak poszedł w inną stroną i nie był w stanie zareagować. Długo utrzymywał się remisowy wynik i zapowiadało się na podział punktów.

Dwa groźne celne strzały oddał Jakub Kiwior, który momentami odważnie podłączał się do akcji ofensywnych. Był też naszym najpewniejszym punktem w obronie. Bartosz Salamon zagrał mecz pełen paradoksów, bo z jednej strony nieźle czytał grę, wyskakiwał przed Memphisa Depaya, królował w powietrzu, ale z drugiej to on był zamieszany w stratę obu bramek. Sam piłkarz Lecha Poznań przyznał, że nie stanął na wysokości zadania, zawiódł i ponosi winę za porażkę. Wziął oba te gole na siebie. Pierwszy to rykoszet, w drugim oderwał się od niego Weghorst i uderzył z pierwszej piłki po podaniu Nathana Ake. Ogólnie lewy obrońca Manchesteru City wyrósł tutaj na niespodziewanego bohatera spotkania, bo to on popisał się dwiema asystami. Przejął piłkę po złym wybiciu Nicoli Zalewskiego przy trafieniu na 1:1, a pod koniec spotkania to on dograł do Wouta Weghorsta.

Cóż, po prostu szkoda, ale jeśli przegrywać, to właśnie tak – z podniesioną głową. Przynajmniej tej kadrze chce się kibicować, bo i ona chce grać w piłkę.

Related Articles