Po maratońskiej dawce Premier League i weekendzie z Pucharem Anglii, w środku tygodnia w akcji zobaczymy uczestników półfinałów Pucharu Ligi Angielskiej, czyli Carabao Cup. We wtorek Manchester City zmierzy się z Bristol City, zaś w środę dojdzie do derbów Londynu pomiędzy Chelsea i Arsenalem. W obu wypadkach są to pierwsze mecze, a rewanże dokładnie dwa tygodnie później. Wtedy poznamy finalistów tych rozgrywek, którzy zmierzą się ze sobą na Wembley.
Już po ćwierćfinałach jasne stało się, że w jednej parze łatwo będzie wskazać faworyta – będzie to rywal Bristol City, a druga para okaże się szlagierem. „Fart” w losowaniu miał Pep Guardiola i jego Manchester City, bo to właśnie lider Premier League trafił na 4. drużynę Championship. Piłkarze Bristol są największą niespodzianką trwającego Carabao Cup. Po drodze do półfinału wyeliminowali już m.in. Stoke, Crystal Palace i Manchester United, zatem trzy drużyny z najwyższej klasy rozgrywkowej. Szczególnie cenny był oczywiście ćwierćfinałowy triumf z Czerwonymi Diabłami. W doliczonym czasie gry Bristol strzelił decydującą bramkę na 2:1 strącając rywali nomen omen do piekła. Co jednak udało się w starciu z jednym z klubów z Manchesteru, w dwumeczu z drugim może okazać się niemożliwe. Jeśli jednak jakimś cudem piłkarze Bristol City wytrzymają na Etihad Stadium bez większych strat, wtedy w rewanżu przed własną publicznością będą mogli liczyć na sukces.
Generalnie jednak liczyć na sukces w konfrontacji z Manchesterem City to przejaw daleko posuniętego niepoprawnego optymizmu. W tym sezonie na krajowym podwórku jeszcze nikt nie zdołał zatrzymać The Citizens. Obywatele idą jak burza i doprawdy trudno wyobrazić sobie inny scenariusz niż dość szybka koronacja podopiecznych Guardioli na mistrzów Anglii. Tak świetnie grający Manchester City stał się obiektem dywagacji czy możliwy jest atak Pepa i jego ludzi na wszystkie cztery trofea – ligę, Ligę Mistrzów, Puchar Anglii i Puchar Ligi Angielskiej. Póki co każdy z tych celów wydaje się realny, choć oczywiście realizacja każdego z nich wymaga jeszcze wielkiego wysiłku. Teoretycznie najbliżej jest właśnie do triumfu w Carabao Cup, bo tu po ewentualnym wyeliminowaniu rywali z niższej klasy rozgrywkowej, do ogrania pozostanie już tylko jeden, finałowy przeciwnik.
Kto nim będzie? Chelsea lub Arsenal. Los skojarzył ze sobą te ekipy, a w ostatnich miesiącach nie jest to wielkie zaskoczenie. Arsenal grał z Chelsea także w finale Pucharu Anglii, a następnie w meczu o Tarczę Wspólnoty – do tego doszły oczywiście mecze w Premier League. Szczególnie w pamięć zapadł ten ostatni, rozegrany na początku stycznia. Na Emirates Stadium padł remis 2:2 (wcześniej jesienią na Stamford Bridge było 0:0). Spotkanie było jednak doskonałą wizytówką Premier League – wysokie tempo, znakomity poziom i mnóstwo podbramkowych spięć. Po meczu trudno było stwierdzić czy większy niedosyt z powodu remisu odczuwać mogą gracze Arsenalu czy jednak podopieczni Antonio Conte, którzy szczególnie rozpamiętywać mogli fatalne pudła Alvaro Moraty w co najmniej trzech dobrych sytuacjach.
Arsenal do meczu przystępuje ciężko dotknięty przez los, bowiem w niedzielę podopieczni Arsene’a Wengera odpadli z bardziej prestiżowego krajowego pucharu – FA Cup. Londyńczycy byli obrońcami trofeum, które notabene zdobywali trzykrotnie w ciągu czterech ostatnich sezonów. Kolejnej wiktorii nie będzie, bowiem na drodze Kanonierów stanął Nottingham Forest. Odpadnięcie z zespołem z niższej ligi, a przy tym ciągłe spekulacje o odejściu z klubu Alexisa Sancheza – to powoduje, że pozycja Wengera znów słabnie, a atmosfera przed kolejnym pojedynkiem z Chelsea nie jest dobra. Inna sprawa, że The Blues także nie mają powodów do chwały po weekendzie z Pucharem Anglii. Remis 0:0 z Norwich wprawdzie nie eliminuje ubiegłorocznych finalistów, ale pozostawia niesmak i konieczność rozegrania powtórki na Stamford Bridge.