Everton będzie ten dzień wspominał bardzo długo. Właśnie prawdopodobnie wyłączył największego rywala z walki o tytuł mistrzowski. Zrobił to za sprawą trafień dwóch wychowanków, w tym mającego wieczne kłopoty ze zdrowiem Dominica Calverta-Levina. Stałe fragmenty gry to ukochana broń “The Toffees”.
A miało być tak pięknie, miało nie wiać w oczy nam i ociekać szczęściem – śpiewał zespół Happysad i może zaśpiewać sobie też Jurgen Klopp po derbowym spotkaniu z Evertonem. Niemiec musiał przecierać oczy ze zdumienia, patrząc na poczynania swoich pupili. Gdzie się podział heavy metal, gdzie charakter, mentalność zwycięzców, a przede wszystkim szalejąca intensywność? Mohamed Salah wygląda raczej jak egipski klon Miłosza Przybeckiego, a nie wielka gwiazda Premier League. Jeżeli ma tak grać za rok, to latem pojawi się doskonała okazja, żeby sprzedać go do Arabii i rozpocząć rewolucję bez Kloppa, a z nowym trenerem i przede wszystkim Michaelem Edwardsem, który już nie będzie dyrektorem sportowym, lecz generalnym, a więc mającym wpływ na całkowitą przebudowę “The Reds.
“Przegraliście tytuł na Goodison Park, przegraliście tytuł na Goodison Park” – śpiewali podekscytowani kibice Evertonu. Nie zdarza im się zbyt często wygrywać derby Merseyside. W ostatnich latach raczej byli skutecznie pacyfikowani. Przez długi czas to spotkanie z 2010 roku było ostatnim zwycięstwem “The Toffees”. Jednego z goli strzelił wówczas Mikel Arteta. Potem Everton nie wygrał kolejnych 23 spotkań w Premier League i regularnie się w tych starciach kompromitował. Fani “The Reds” mogli cisnąć sobie wręcz bekę z wiecznych niebieskich “przegrywów”. Dopiero w sezonie 2020/21 po bramkach Gylfiego Sigurdssona oraz Richarlisona udało się wygrać 2:0 na Anfield. To był jednak beznadziejny sezon Liverpoolu, w którym awans do Ligi Mistrzów uratował Alisson golem z WBA.
Teraz sprawa ma się zupełnie inaczej, ponieważ Everton wręcz wyrwał serce Liverpoolowi. Przecież drugiego pożegnania Kloppa w Liverpoolu już nie będzie. Wiadomo już od jakiegoś czasu, że odchodzi. Plany były bardzo ambitne – pożegnać się w piękny sposób mistrzostwem Anglii, dorzucić do tego jeszcze Ligę Europy i świętować przejazdem po Liverpoolu zdobycie trzech pucharów tak głośno, jak jeszcze nikt nie świętował. Zdaje się, że skończy się na jednym – Carabao Cup. Organizowanie parady jednak w tym przypadku byłoby wstydem. Jurgen Klopp nie wygra Ligi Europy, ponieważ odpadł z Atalantą (porażka 0:3 na Anfield, a mogło być i 0:6!). Prawdopodobnie nie wygra też Premier League, bo przegrał u siebie z Crystal Palace i na Goodison Park z Evertonem. Strata do Arsenalu wynosi trzy punkty, a trzeba jeszcze pamiętać o róznicy bramkowej na poziomie +15. Zatem “Kanonierzy” mogą nawet przegrać mecz, a i tak będą wyżej.
Wszystko tak pięknie się układało. Liverpool miał autostradę do tytułu: Crystal Palace u siebie, Everton i Fulham na wyjeździe, kolejny wyjazd na West Ham, Tottenham na Anfield, a na końcu jeszcze Villa Park i zwieńczenie domowe z Wolverhampton. Prowadził w tabeli po remisie “The Citizens” z Arsenalem 0:0. Nastroje były świetne, zwłaszcza, że klub wiele razy w tym sezonie pokazywał charakter. W końcówkach wyrywał z gardeł zwycięstwa. To wręcz niemożliwe, żeby aż tyle razy odrabiać stratę. Biorąc pod uwagę mecz z Evertonem, to Liverpool aż 15 razy tracił bramkę jako pierwszy. Sześć tych spotkań wygrał, a pięć zremisował. W kwietniu zabrakło już pary. Z Crystal Palace zawiodła nieskuteczność. Nic nie chciało wpaść i xG na poziomie 3,0 można sobie wsadzić w buty.
Z Evertonem było jednak zupełnie inaczej. Liverpool wyglądał na pozbawioną charakteru plątaninę. Co z tego, że oddał 23 strzały, skoro aż 11 zostało zablokowanych? Co im po 77% posiadania piłki, skoro Trent Alexander-Arnold nie umie dobrze skoczyć do główki? Anglik zawalił przy obu bramkach – przy pierwszej nie sięgnął piłki głową, by ją wybić poza szesnastkę i zrodziła się z tego akcja, natomiast przy drugiej w ogóle nie wyskoczył do dośrodkowania z rzutu rożnego, a dwa razy zaproszenia Calvertowi-Levinowi na bombę z główki wysyłać nie trzeba. Dziwnie patrzeć na Liverpool pozbawiony determinacji i charakteru, ale takie są fakty. Już w 6. minucie “The Reds” mieli szczęście, bo Alisson sfaulował Calverta-Levina w polu karnym. Uratował gości wyłapany na VAR spalony. Liverpool kompletnie nie potrafił bronić stałych fragmentów.
Zagrożenie wysłał już Ben Godfrey w 14. minucie. Pierwszy gol to komedia pomyłek obrony. Tego nie da się opisać.Tym razem VAR był po stronie Evertonu. Darwin Nunez może i jest w lepszej formie niż sezon temu, ale udowodnił, że instynktu killera nigdy mieć nie będzie. Z Crystal Palace zmarnował świetną szansę z pięciu metrów, teraz z kolei sam na sam z Jordanem Pickfordem, w którym to strzelił z całej siły w Anglika. Luis Diaz zresztą zrobił to samo. Warto przypomnieć także jego “patelnie” z Manchesterem City, przez które Liverpool nie wygrał meczu. Salah też się ośmieszał, bo albo kopał piłką w nogi przeciwników, albo gdzieś ponad bramką. W 58. minucie na ekranie ukazała się ciekawa statystyka – pierwsze kontakty z piłką w polu karnym Liverpoolu po dośrodkowaniach. Everton miał pięć, a Liverpool zero. To oznacza, że wszystkie ofensywne wrzutki lądowały na głowach zawodników w niebieskim. Szósta – na 2:0 – też wylądowała na głowie Calverta-Levina.
Liverpool przegrał tytuł na Goodison Park? Pewnie tak.