Praca Stevena Gerrarda w Aston Villi to jego wielka porażka. Klub, zamiast patrzeć w górę tabeli, zaczął niebezpiecznie zbliżać się w kierunku Championship. The Villans grali bezbarwnie, nie było tam jakości i pomysłu. Po porażce 0:3 z Fulham cierpliwość właścicieli się skończyła.
40 meczów. Tylko tyle nazbierał Steven Gerrard na ławce trenerskiej Aston Villi. Bilans wygląda tak: 13 zwycięstw, 8 remisów i 19 porażek. Od jakiegoś czasu nie było wiadomo, dokąd to wszystko zmierza. Aston Villa grała bez wyrazu, pazura, a po ostatniej kolejce znalazła się tuż nad kreską strefy spadkowej. Nie tak to wszystko miało wyglądać. A przecież początek Steviego był tutaj bardzo udany. Po mizerii, jaką prezentował ten klub pod koniec kadencji Deana Smitha, coś nareszcie zaiskczyło. Pisaliśmy zresztą o tym niecały rok temu. Te kilka meczów późną jesienią i chwilowe wydźwignięcie Aston Villi z kryzysu to jedyny pozytyw jego pracy. Kolejne miesiące wyglądały już o wiele gorzej. Kibice domagali się zwolnienia Gerrarda jeszcze wcześniej.
Nawet po transferze Jana Bednarka widać, jaką opinię miała ostatnio Aston Villa. Kiedy stoper reprezentacji Polski zamienił Southampton właśnie na zespół Gerrarda, to było takie… meeeh, czy to w ogóle jest jakikolwiek krok do przodu? Poszedł do zespołu, który zmierza raczej w dół, jest nijaki i nawet gorszy od – podobie nijakiego – Southampton. Teraz jednak Bednarka czeka walka o skład od zera. Co było irytujące w Aston Villi Gerarda? Na pewno nieskuteczność, bardzo mało strzelanych goli. Ollie Watkins kompletnie się zaciął. Żaden zawodnik The Villans nie ma nawet… dwóch bramek w Premier League. Zatrważająca statystyka. To też klub, który strzelił najmniej goli z ataku pozycyjnego – jedynie trzy. Dwa pozostałe to kontry, a inne dwa to stałe fragmenty (bez karnych). Do tego ich jedyny gol na cztery ostatnie mecze w lidze to efektowny strzał Ashleya Younga z dystansu, a nie jakaś tam imponująca klepka.
Projekt “Gerrard w Aston Villi” to kompletna klapa. Zespół miał ustabilizować się w TOP10, postraszyć silniejszych przeciwników, a regularnie sam traci punkty z teoretycznie słabszymi od siebie. Całość zakończyła się symbolicznie, bo samobójem Tyrone’a Mingsa, który przecież był (jest?) w konflikcie z Gerrardem. Angielski stoper obraził się o to, że stracił opaskę kapitańską. Atmosfera w drużynie uległa pogorszeniu, Tyrone kręcił nosem i stracił miejsce w podstawowym składzie. Mówiło się nawet o jego odejściu, co właśnie postanowił wykorzystać Jan Bednarek. Tyle, że Mings do składu wrócił, ale do solidnej jakości mu daleko. To, co zrobił w meczu Chelsea nie wymaga komentarza. Można tylko załamać ręce. Wybił z główki piłkę pod nogi Masona Mounta i patrzył, jak ten ładuje gola.
Po tamtym meczu z Chelsea, mimo że przegranym 0:2, Gerrard mógł być jednak w miarę zadowolony. Jakość gry była niezła i tylko wybitny występ Kepy Arrizabalagi uchronił Chelsea przed stratą gola. Ostatnia porażka 0:3 z Fulham już jednak jest nie do zaakceptowania. Idiotyczna czerwona kartka (Douglas Luiz dał się sprowokować Mitroviciowi), karny po zagraniu ręką (gdzie zresztą Leno mógł to śmiało obronić, ale wpuścił strzał pod łokciem), a na koniec jeszcze ten samobój Mingsa. Niestety udział w tym blamażu ma także Matty Cash, który wszedł na boisko w 46. minucie i zawalił przy dwóch bramkach. Jakby nie patrzeć, to jego ręka została nabita przy karnym, a później dał się ojechać Neeskensowi Kebano, który nabił wrzutką Mingsa.
Aston Villa zwyczajnie nudziła. Efektowny zespół przemienił się w ligową mizerią, której nie chce się oglądać. Kiedy miała okazję na legendarny występ, który przejdzie do historii Premier League, to dała sobie wbić szybko trzy bramki City. Mecze bardzo dobre za kadencji Gerrarda można policzyć na palcach jednej, a gdyby się mocno uprzeć (niech będzie), to dwóch. Nie potrafił ani razu pokonać drużyny z ligowej czołówki. A obecny sezon to kompletny dramat – trzy wygrane, z czego jedna w FA Cup. Brakowało jakiejś koncepcji z udziałem czwórki Coutinho, Buendia, Ings i Watkins. Sprowadzenie Cou dało zresztą tylko na początku efekt wow, później były zawodnik Barcy i Liverpoolu popadł w przeciętność. Cała gra Aston Villi była tak bardzo przewidywalna, że aż raziła. Jeśli pracą w Glasgow Gerrard się do światowej czołówki przybliżył i można było mówić o tym, że jeszcze trochę doświadzenia i obejmie Liverpool, to teraz te tezy brzmią komicznie.