W wieku 73 lat zmarł Gerard Houllier, kojarzony głównie z sukcesami Liverpoolu niemal 20 lat temu. Francuz był dżentelmenem i w niezwykły sposób potrafił rozmawiać o futbolu. Można go było słuchać godzinami.
Był kawalerem Francuskiej Legii Honorowej za swoje wielkie zasługi w rozwoju piłki nożnej. Wygrał pierwsze mistrzostwo w historii dla PSG, prowadził też reprezentację Francji, Lens, Olympique Lyon, czy Aston Villę, ale chyba najbardziej zapamiętany został z sukcesów, jakie osiągnął na przełomie wieków z Liverpoolem. Przede wszystkim był erudytą i niezwykle ciepłym człowiekiem, który traktował futbol z wielkim pietyzmem. Może jedynie David Ginola by się z tym nie zgodził, bo Houllier najpierw jego kosztowny błąd nazwał "zbrodnią przeciwko reprezentacji Francji", a później po latach w książce napisał, że to przez niego Francja nie awansowała na MŚ 1994. Ginola złożył proces o zniesławienie, a wojna między panami trwała aż ponad 20 lat. To był chyba jego jedyny publiczny wróg.
Brytyjske media go uwielbiały. W końcu z zawodu był nauczycielem języka angielskiego, więc miał tak dobry akcent, że nie poznalibyście, że to w ogóle mówi Francuz. W 1998 roku został trenerem Liverpoolu i to tam znalazł swój dom, co później setki razy podkreślał w wywiadach. Ten klub go oczarował, a on w ciągu sześciu owocnych lat dał im Puchar UEFA, Superpuchar UEFA, dwa Puchary Ligi i jeden Puchar Anglii. Dokładnie ten Puchar Anglii, w którym to Michael Owen w pięć minut (83. oraz 88. minuta) załatwił Arsenal. Po długim podaniu od Bergera wyprzedził i ośmieszył Dixona, uciekł do lewej nogi Adamsowi i strzelił obok Davida Seamana. 2:1 dla Liverpoolu. Tak to wspominał Houllier: – To jest jeden z tych meczów, które później pamiętasz do końca życia. Nie tylko z uwagi na ten come back, ale samą reakcję fanów.
Liverpool wypuścił na Twitterze piękną pożegnalną laurkę dla Houlliera z ładną, wzruszającą muzyką, jego najważniejszymi sukcesami, charakterystycznymi bramkami za jego kadencji i różnymi sklejonymi wypowiedziami, gdzie między innymi w piękny sposób podsumowuje swoją miłość do "The Reds": – Liverpool to dla mnie sześć lat szczęścia. Ten klub jest w moim sercu, to jeden z najwspanialszych zespołów na świecie. Zawsze powtarzałem, że klub jest na pierwszym miejscu. Nie jestem tu dla siebie, ale dla klubu. Nikt nigdy nie odbierze mi tego czasu, sukcesów i i fantastycznych relacji z piłkarzami, sztabem i oczywiście z kibicami.
Rest in peace, Gerard Houllier 1947-2020.
You'll Never Walk Alone. pic.twitter.com/reMl4H2KSk
— Liverpool FC (@LFC) December 14, 2020
Arsene Wenger w Arsenalu zmienił wszystko, a później został alfą i omegą tego klubu. Coś podobnego w Liverpoolu wdrożył Gerard Houllier, zmieniając między innymi nawyki żywieniowe, stanowczo ucinając wybryki pozaboiskowe paczki zwanej "Spice Boys", a także odświeżając centrum treningowe. Jerzy Dudek nie nazywał go trenerem, a bardziej ojcem. Tak zresztą pożegnał go na Facebooku: – Smutny dzień, wielki człowiek, menadżer, dżentelmen, zawsze z uśmiechem. Dzięki Tobie mogłem zagrać w najwspanialszym klubie na świecie! Boże opiekuj się nim dobrze, bo na to zasługuje! Będzie nam Ciebie brakować, Gerard Houllier. To on sprowadził Dudka na Anfield i dał mu szansę.
– Gerard odegrał ogromną rolę zarówno w naszej karierze, jak i w naszym życiu. Był kimś więcej niż tylko menadżerem. Troskliwym mężczyzną, kochającym… To był człowiek, który chciał, żebym był lepszą osobą. Chciał, żebym budował wszystkie inne rzeczy wokół talentu, który miałem w tym wieku. Nigdy tego nie zapomnę. Tak wiele mu zawdzięczam i naprawdę trudno mi się z tym pogodzić. To ogromny cios – tak z kolei pożegnał go Steven Gerrard. To za jego kadencji zadebiutował w seniorach "The Reds". To on zaufał 18-latkowi, który miał wówczas zastąpić kontuzjowaną gwiazdę drużyny – Jamiego Redknappa. Pytał o jego życie prywatne, pomagał w układaniu diety, był jego osobistym psychologiem. Ujrzał w nim większy talent, niż sam Steven przypuszczał. Mianował go później (jako dzieciaka!) kapitanem zespołu.
Drugim młodzikiem, któremu zaufał był Jamie Carragher. On z kolei ustawił swojego piłkarskiego ojca na zdjęciu profilowym na Twitterze, oddając mu w ten sposob hołd. Napisał też krótko: – Jestem totalnie zdruzgotany wiadomościami o Gerardzie Houllierze, skontaktowałem się z nim dopiero w zeszłym miesiącu, żeby zorganizować jego przyjazd do Liverpoolu. Bardzo kochałem tego człowieka, zmienił mnie jako osobę i gracza. Sprawił, że Liverpool znów zaczął wygrywać puchary. Spoczywaj w pokoju, szefie.
Houllier od lat cierpiał na problemy z sercem. Przecież już w przerwie meczu z Leeds United w 2001 roku stracił przytomność. Wtedy wykryto u niego rozwarstwienie aorty. Klubu jednak nie zostawił i na ławkę trenerską wrócił mimo choroby. Kolejne problemy pojawiły się, gdy w 2011 roku prowadził Aston Villę. Wtedy lekarze zabronili mu pracować w piłce jako trener, bo to mogłoby się skończyć tragedią. Później został Dyrektorem ds. Sportu Globalnego marki Red Bull. Odpowiadał za RB Salzburg, RB Lipsk i New York Red Bulls, a także młodzieżowe akademie w Brazylii i Ghanie. Dopiero co został też dyrektorem technicznym kobiecej drużyny Olympique Lyon. Trzy tygodnie temu przeszedł operację aorty.
Zmarł w nocy z 13 na 14 grudnia. Nie pamiętam aż tak dobrze Liverpoolu jego czasów, bo na to byłem za młody, jednak czytając wiele artykułów, słuchając wielu wypowiedzi po jego śmierci – zdałem sobie sprawę, że futbol stracił kogoś, kto o tym sporcie mówił z wielką pasją i w sposób niezwykle artystyczny. Spoczywaj w pokoju, Gerardzie.