Skip to main content

Tym razem “It’s coming come” nie wybrzmi radośnie w angielskich domach. Po pięciu kolejkach Ligi Narodów jest już jasne, że Anglicy lecą do Dywizji B. Nie wygrali do tej pory żadnego meczu i nie strzelili żadnego gola z gry.

Pięc kolejek, a w tym trzy porażki i dwa remisy. To bilans reprezentacji Anglii w obecnej edycji Ligi Narodów. Jeszcze pal licho te kiepskie wyniki, ale co powiedzieć o tym, że przez 450 minut byli w stanie tylko raz trafić do siatki, a potrzebowali do tego rzutu karnego, który skutecznie wykonał Harry Kane? ZERO goli z gry. Tym karnym zresztą Kane uratował punkcik z Niemcami w 88. minucie. Takich punkcików Anglicy nazbierali ledwie dwa. Najbardziej bolesna i dobijająca była porażka na Wembley z reprezentacją Węgier. Rolland Salai i jego kumple dokonali tam rzezi. Teraz wyobraźmy sobie sytuację, że jedziemy do Brukseli i zamiast wyniku 1:6 w czapkę, przywozimy stamtąd 4:0 do przodu. Przecież to byłby szok dla tego i jeszcze następnego pokolenia. A Węgrzy właśnie czegoś takiego dokonali. Anglicy stracili co najmniej cztery gole na swoim stadionie po raz pierwszy od 1928 roku.

Coraz słabsza jest pozycja Garetha Southgate’a, którego powołania w ogóle się nie bronią. Selekcjonerowi zarzuca się kolesiostwo, które ma później odzwierciedlenie w kiepskiej grze. Powoływani są zawodnicy w kiepskiej lub beznadziejnej formie, a niezauważeni ci, którzy mogliby dać jakiś nowy impuls. Southgate kurczowo trzyma się nazwisk i nie rezygnuje z wystawiania Harry’ego Maguire’a, mimo że ma graczy w dużo lepszej formie – Fikayo Tomoriego czy Marca Guehiego. Zawodnicy powoływani są za nazwiska i z urzędu. W szerokiej jesiennej kadrze widzimy między innymi Grealisha, Phillipsa, Maguire’a, Shawa. W średniej formie są Mason Mount i Jarrod Bowen, a nie ma choćby Jamesa Maddisona, o którego istnieniu selekcjoner chyba zapomniał. Pokrzywdzeni mogą się czuć też Jadon Sancho i Marcus Rashford, bo przecież mają całkiem udaną jesień, a trener woli brać graczy w słabej formie, bo niech już tam sobie są.

Gol Giacomo Raspadoriego wystarczył, żeby pogrążyć Anglików. Mimo że mają jeszcze jeden mecz, to jest już jasne, że lecą do dywizji B. Zamiast z Włochami, Hiszpanią, Belgią, Niemcami czy Chorwacją, będą się mierzyć w następnej edycji z Turcją, Grecją, Kazachstanem, Gruzją, Czarnogórą czy Irlandią. Okazje Anglików w tym spotkaniu były raczej godne pożałowania. Synonimem tej porażki może być słowo dziadostwo. W samej tylko pierwszej połowie oddali dwa bardzo mizerne celne strzały, jeden strzał z główki Maguire’a został tak jakimś cudem zaliczony. Drugi to strzał Bellinghama po piłce odbitej przy rzucie rożnym. W oczy rzucał się najbardziej fakt, że Anglicy nie mieli nic z gry. Nie potrafili niczego wykreować.

Stracony gol też jest dobrym podsumowaniem tego badziewia. Włosi wygrali typowo włoski mecz. Raczej nudny, ze średniej jakości okazjami, taki, który po prostu należało przepchnąć i jeżeli go nie oglądaliście, to kompletnie nic nie straciliście. A bramka? Laga na Raspadoriego, ten przy asyście Walkera spokojnie przyjmuje sobie piłkę, obok jest jeszcze ze 3-4 Anglików, ale co z tego? Kyle Walker stoi metr od Włocha i podziwia, jak ten pakuje piłkę po długim słupku. Pope nie miał czego zbierać. I tylko tyle na Anglików w zupełności wystarczyło. Nie mieli ani jednej tak dobrej okazji, jaką miał Arkadiusz Milik. Ich próby były raczej żałosne. A Włosi mogli wygrać więcej, ale zmarnowali kilka szans. Zespół Southgate’a ma tylko dwa punkty i to nie jest żaden pech czy przypadek.

Related Articles