Skip to main content

Siódmy dzień turnieju upłynie pod znakiem meczów, które trzy lata temu były kluczowymi dla przebiegu Euro 2020. Rozpoczniemy od kolejnych derbów Bałkanów, a później powtórka dwóch półfinałów z poprzedniego turnieju. Teraz temperatura i stawka znacznie mniejsza, ale dla trzech z czterech ekip to szansa na zapewnienie sobie awansu do kolejnej rundy już po drugim meczu.

Słowenia – Serbia (15:00)
Dzień po dniu bałkańskie derby na niemieckim Euro. Tym razem Słowenia mierzy się z Serbią i dla obu drużyn to bardzo ważny mecz po wynikach z pierwszej kolejki. Nie ma co się oszukiwać, że Słowenia jest kopciuszkiem w grupie C i w żadnym spotkaniu nie będą faworytem. Z drugiej strony już zdążyli urwać punkty pierwszemu z faworytów. Dania przecież na poprzednim turnieju dotarła do strefy medalowej, swój udział kończąc na półfinale, gdzie przegrała dopiero po dogrywce z Anglią na Wembley. Wcale to jednak tak się nie musiało skończyć i ekipa z Kraju Hamleta równie dobrze mogła trafić do finału z Włochami. Z kolei Serbia była bliska zdobycia punktu w meczu z “Wielką Anglią”, ale finalnie przegrała 0:1. Zwłaszcza Serbowie mają czego żałować, bowiem w drugiej połowie zdecydowanie przeważali. Wiele dośrodkowań i podań w pole karne nijak nie udało się zamienić na poważniejsze zagrożenie bramki Anglii, nie mówiąc już o bramkach. Teraz teoretycznie powinno być z górki, bowiem mają – na papierze – łatwiejszych przeciwników. Z drugiej strony presja będzie większa, bo już w czwartkowe popołudnie nie mogą się pomylić. Ewentualny remis już utrudni kwestie wyjścia z grupy na pierwszych dwóch miejscach. Oczywiście jest opcja wyjścia z trzeciej lokaty, ale wtedy trzeba rozglądać się na innych. Ponadto w ostatniej kolejce grupy C czeka ich mecz z Danią, czyli drużyną na podobnym poziomie piłkarskim.

Słowenia zadowolona po pierwszej kolejce, którą zwieńczyła wyrównującym golem Erika Janży. Zawodnik Górnika Zabrze kilkukrotnie próbował zagrozić bramce Kaspera Schmeichela, aż w końcu ta sztuka mu się udała. Mocno uderzył zza pola karnego przy okazji jednego ze stałych fragmentów gry. Oczywiście miał dużo szczęścia w postaci rykoszetu, ale to sytuacja nieco podobna do tej, z którą biało-czerwoni mieli do czynienia przy wyrównującym golu w Hamburgu. Na pewno jednak podopieczni Matjaza Keka nie mają czego się wstydzić pod względem samej gry. Strzelony gol zawierał pierwiastek szczęścia, ale poza tym swoje okazje mieli Benjamin Sesko czy Andraż Sporar. Jeśli uda im się pozostać na tym samym poziomie, wówczas mogą liczyć na kolejne zdobycze punktowe na turnieju w Niemczech.

Dania – Anglia (18:00)
W zgodnej większości ekspertów spotkanie drużyn, które zawiodły w pierwszej kolejce. Różnica polega jednak na tym, że Anglia wypełniła plan, jeśli chodzi o punktową zdobycz – 3 – a Dania tylko zremisowała przeciwko Słowenii. To jednocześnie rewanż za poprzedni turniej, o czym było już przy okazji zapowiedzi meczu Słowenii z Serbią. Wtedy strzelanie rozpoczęli Duńczycy od trafienia Mikkela Damsgaarda. Pomocnik Brentford rozpoczął obecny turniej na ławce rezerwowych. Wtedy otworzył wynik w 30. minucie. Jeszcze przed przerwą wyrównał samobójczym trafieniem Simon Kjaer, który również jest w Niemczech i również w pierwszym meczu siedział na ławce. Na rozstrzygnięcie trzeba było czekać do końca pierwszej połowy dogrywki, gdy Harry Kane dobijał własny rzut karny. Anglicy wygrali wówczas na swojej ziemi – w Londynie – ale kilka dni później i tak byli niepocieszeni, gdy przegrali z Włochami w finale. Ot paradoks, że półfinał dla Duńczyków był wielkim sukcesem, zaś finał i srebrny medal dla Anglii porażką. Teraz jednak zwłaszcza Duńczykom powtórzyć taki wynik będzie naprawdę trudno.

W pierwszym spotkaniu Duńczycy byli zespołem nieco lepszym od Słowenii, mieli więcej jakościowych szans, ale wykorzystali tylko jedną. Christian Eriksen trzy lata temu rozpoczął turniej od tego pechowego zdarzenia, w którym otarł się o śmierć w Kopenhadze. Teraz wrócił na Euro w wielkim stylu, strzelając gola na 1:0. Całą robotę w tamtej sytuacji wykonał jednak Jonas Wind, który mając rywala na plecach wyłożył idealnie piłkę doświadczonemu koledze. Trzeba przyznać, że Eriksen jeszcze przed przerwą powinien mieć dublet, ale nie wykorzystał kolejnej sytuacji. Po drugiej stronie też były okazje, ale finalnie ekipę Danii pogrążył Erik Janża, który skorzystał na rykoszecie i zapewnił punkt Słoweńcom. Dla Danii na pewno to było zgubienie dwóch punktów, aniżeli zdobycie jednego. Tym bardziej że na papierze czekają na nich dwaj trudniejsi przeciwnicy, niż Słowenia.

Anglia odbębniła swój obowiązek, zdobywając 3 punkty. Zwycięskiego gola strzelił Jude Bellingham i na tym w zasadzie można zakończyć pochwały pod adresem Synów Albionu. Dodatkowym plusem było czyste konto Jordana Pickforda, o którym ponownie słychać było negatywnie opinie. Jedną z nich wygłosił były zawodnik Liverpoolu Dietmar Hamann. Niemiec stwierdził, że dopóki taki bramkarz jest pomiędzy słupkami Anglii, dopóty ta ekipa nic poważnego nie ugra. Można się kłócić, ale patrząc na obsadę bramki rywali grupowych, Pickford wcale nie jest numerem jeden. Jan Oblak po stronie słoweńskiej to inna półka, a nawet mniej znany – niedzielnemu kibicowi – Predrag Rajković z Serbii, to uznany golkiper na boiskach hiszpańskiej LaLiga. Póki co jednak to Pickford jest jedynym bramkarzem w tej grupie, który nie puścił gola. Gorzej wyglądało jednak kreowanie sytuacji przez jego kolegów z linii ofensywnej. O ile w pierwszej połowie akcje Anglików miały ręce i nogi, o tyle w drugiej było wyczekiwanie na przeciwników. Gareth Southgate cofnął drużynę bardzo nisko, co wyglądało momentami kuriozalnie. Mając taką jakość indywidualną piłkarzy, gra niską obroną długimi fragmentami nie najlepiej świadczyła o zespole. Udało się dojechać z 1:0, ale mocniejsi przeciwnicy raczej chętnie będą chcieli skorzystać z takiej okazji, gdy mogą przejąć piłkę i grać atakiem pozycyjnym.

Hiszpania – Włochy (21:00)
O 18:00 powtórka jednego półfinału sprzed trzech lat, a trzy godziny później… drugiego. Teraz ponownie Hiszpania mierzy się z Włochami podczas Euro. Wówczas grali w Londynie, teraz w Gelsenkirchen. Na pewno lepsze wspomnienia ze stolicy Anglii mają Włosi, którzy wygrali po rzutach karnych. W regulaminowym czasie trafiali Federico Chiesa oraz Alvaro Morata, którzy udanie rozpoczęli także obecny turniej. Wtedy kluczowe okazały się rzuty karne. Co ciekawe dla La Furia Roja to był trzeci mecz w fazie pucharowej i trzecia dogrywka, w tym drugie karne. Tym razem jednak to rywal lepiej je wykonywał. Po stronie Squadra Azzurra nie trafił Manuel Locatelli, ale Andrea Belotti, Leonardo Bonucci, Federico Bernardeschi i Jorginho byli już skuteczni. Ciekawostka jest taka, że z tego grona tylko ostatni jest obecny na niemieckim czempionacie. Z kolei po stronie Hiszpanów nie strzelali Dani Olmo i Morata, a skuteczni byli Gerard Moreno i Thiago Alcantara. W tym przypadku ponownie pojechali Olmo oraz Morata. Ten ostatni zresztą rozpoczął turniej od gola przeciwko Chorwacji. Warto dodać, że dla niego Euro 2024 to okazja do rewanżu, bowiem po nietrafionym karnym w meczu z Italią został w swojej ojczyźnie zmieszany z błotem.

Ostatnia potyczka tych ekip odbyła się niemal równo rok temu. Wtedy Hiszpania w holenderskim Enschede wygrała 2:1 w półfinale Ligi Narodów, a decydującego gola strzelił Joselu. Napastnik Realu Madryt w pierwszym meczu Euro przesiedział 90 minut na ławce, ale wszyscy wiedzą, jakim jokerem potrafi być. Właśnie na przykładzie minionego sezonu ligowego. W sobotni wieczór w Berlinie nie musiał jednak podnosić się z ławki, bowiem jego koledzy byli wyjątkowo skuteczni. Ostatni kwadrans pierwszej połowy to okazje z obu stron, ale to Hiszpania strzelała. Kolejno: Morata, Fabian Ruiz i Dani Carvajal, który lubuje się w ostatnim czasie w ważnych bramkach. Wynik wskazywałby, że ekipa Luisa de la Fuente nie miała najmniejszych kłopotów z wygraną. Tymczasem bez Unaia Simona daleko by tamtego dnia nie zajechali. Golkiper Athletiku obronił rzut karny – sam go sprokurował chwilę wcześniej – ale także kilka innych dobrych okazji drużyny z Bałkanów.

W meczu Włochów wszystko, co najważniejsze wydarzyło się do zakończenia pierwszego kwadransa gry. Najpierw stracili najszybszego gola w historii Euro, po “asyście” Federico Dimarco z autu. Potem jednak błyskawicznie wykorzystali dwa zagapienia Albanii. Najpierw Alessandro Bastoni po centrze z rzutu rożnego Lorenzo Pellegriniego. Potem prezent wykorzystał Nicolo Barella strzałem z dystansu. Włosi mieli jeszcze wiele szans na skończenie meczu – Frattesi, Scamacca czy Chiesa – ale finalnie sami mogli stracić gola w końcówce. Wygrali 2:1 zasłużenie, chociaż trudno powiedzieć, by przekonali większą publikę o swojej wielkości już pierwszym spotkaniem.

Related Articles