Skip to main content

Z tego duetu tylko Anglicy wygrali swoją grupę, zaś Holendrzy dojechali do fazy pucharowej z trzeciego miejsca. Mimo wszystko jedni i drudzy wykorzystali fakt bycia faworytem po swojej stronie drabinki i uniknięcie wielkich rywali. Teraz jednak przed nimi najtrudniejszy przeciwnik w drodze do finału. Holandia – Anglia to wielki mecz, chociaż paradoksalnie rzadko spotykana sprawa na wielkich turniejach. To pierwsza okazja od… 28 lat!

Tyle minęło od meczu rozgrywanego podczas Euro 96 na angielskich boiskach. Wówczas na starym Wembley gospodarze rozbili rywala 4:1 po dubletach Alana Shearera i Teddy’ego Sheringhama. Tamto spotkanie i najbliższe łączy osoba Garetha Soutghate’a. Wtedy etatowy reprezentant Synów Albionu, a dzisiaj selekcjoner, który nadal czeka na pierwsze trofeum. Kilka dni temu wygrał swój setny mecz w roli trenera Anglików, a teraz chciałby podobnie otworzyć drugą setkę gier swojej ekipy. Wracając jeszcze do meczu z 1996, to raczej jedni i drudzy nie chcieliby powtórzyć wyników z tamtego turnieju. Wyszli z grupy, ale Oranje zakończyli swój udział na ćwierćfinale z Francją (0:1), a Anglia przegrała w półfinale z Niemcami (1:2). Co prawda teraz mają zagwarantowany “medal”, ale nikogo brąz na Euro nie zainteresuje, gdy jest o 180 minut (albo więcej) od złota. Zwłaszcza, że po obu stronach czas oczekiwania na zwycięski turniej jest dość długi. Anglicy czekają od słynnego 1966, zaś Holandia od 1988, gdy na… niemieckich boiskach sięgnęła po złoty medal. Oczywiście w ostatnich latach były finały po obu stronach, lecz przegrane, bez względu czy chodziło o Euro, czy mundial.

Przepychają kolejnych rywali
Powiedzieć, że reprezentacja Anglii wygrywa w mękach, to nic nie powiedzieć. Jakości indywidualnej nie brakuje, ale kolejne mecze są po prosty przepychane kolanem. W 90 minutach na tym turnieju pokonali tylko Serbów na otwarcie. Potem dwa remisy w fazie grupowej i dwa kolejne w fazie pucharowej. To też pewien minus dla drużyny Southgate’a. Ze Słowacją wygrali po dogrywce, ze Szwajcarią dopiero po rzutach karnych. Krótko mówiąc w ich nogach już jest dodatkowe 60 minut względem najbliższego przeciwnika. To dużo, jak na ostatni lub przedostatni mecz sezonu dla zawodników, którzy w nogach i tak mają rozegranych kilkadziesiąt meczów od sierpnia ubiegłego roku.

Ze Szwajcarami długo nie szło, podobnie jak w innych meczach. Ponownie do bardzo mocnego ataku ruszyli dopiero po stracie bramki. Tym razem Breel Embolo otworzył wynik spotkania, strzelająć z najbliższej odległości – po podaniu Dana Ndoye i dość przypadkowym rykoszecie od Johna Stonesa. Embolo wygrał pojedynek z Kylem Walkerem, wchodząc przed swojego rywala. Już po chwili selekcjoner Synów Albionu zrobił ekspresowe trzy zmiany. Luke Shaw, Eberechi Eze i Cole Palmer zostali rzuceni do ratowania sytuacji. Uratował ją jednak Bukayo Saka, który tego dnia został ustawiony w roli… prawego wahadłowego. Southgate wobec braku Marca Guehiego wybrał ustawienie z trójką defensorów, gdzie role skrajnego środkowego pełnił wspomniany Walker.

Saka jednak zrobił to, co najlepiej potrafi. Wykorzystał drybling, zszedł do środka i uderzył niezwykle precyzyjnie. Piłka może nie najszybciej leciała do bramki Yana Sommera, ale w gąszczu nóg była widoczna dopiero w samej końcówce.

Traumatyczne karne już nie traumatyczne
Wszyscy pamiętają rzuty karne z finału Euro sprzed trzech lat. Wtedy tercet Bukayo Saka, Marcus Rashford i Jadon Sancho zmarnowali swoje jedenastki, przez co Anglicy przegrali z Włochami. Największe wiadro pomyj wylało się na Sakę, który przestrzelił decydujący rzut karny. Trzeba przyznać jednak, że niespełna 23-letni ofensywny zawodnik Arsenalu teraz wykazał się “ogromnymi jajami”. Nie dość, że zapewnił dogrywkę, to jeszcze w serii jedenastek podszedł jako trzeci, tuż po “pewniakach” Colu Palmerze i Bellinghamie. Saka zmylił Sommera i pewnie wykorzystał rzut karny. Widać było tuż po strzale, że dla niego to nie był zwykły strzał z jedenastu metrów. Nie tylko gol przybliżający awans do półfinału, ale przede wszystkim zrzucający z niego brzemię tamtego meczu z 2021. Zresztą wymowne były słowa Sancho po tym meczu. – Jestem dumny z tego gościa! Zrobiłeś to dla mnie i brata Marcusa – napisał skrzydłowy.

Ekonomicznie i skutecznie
Holandia jako jedyny półfinalista ustrzegła się rozgrywania dogrywek, że o karnych nie wspomnę. Hiszpania i Francja mają po jednej, a Anglicy jak wspomniałem wyżej aż dwie dodatkowe 30-minutowe “sesje”. Oranje zatem uniknęli dodatkowego wydatku energetycznego, co może być atutem na ostatniej prostej Euro. Trzeba też przyznać, że pokazali się w fazie pucharowej z dobrej strony. Prawdopodobnie po Hiszpanii wyglądają najlepiej pod kątem piłkarskim. Stąd nie dziwią głosy, że wiele osób chciałoby powtórki finału z mundialu w RPA, gdzie także Hiszpania zagrała z Holandią.

Holendrzy najpierw przetrwali trudne 20 minut z Rumunami, którym dali się wyszumieć. Potem już tylko oni strzelali, kończąc na 3:0. Trzecia drużyna grupy D pokonała zatem mistrza grupy E, by trafić na Turcję. Ta z kolei chwilę wcześniej ograła pogromcę Oranje – Austriaków. Spotkanie w Berlinie było jednym z lepszych spotkań tegorocznego Euro i wydaje sie, że najlepszym ćwierćfinałem. W kategorii meczów w fazie pucharowej także potyczka Holandia – Turcja stała bardzo wysoko. Zaczęło się od gola dla drużyny z południa kontynentu. Niezawodny Arda Guler zacentrował idealnie na głowę Sameta Akaydina, który wykorzystał brak pozycji spalonej i dał prowadzenie Turcji. Co ciekawe przy tej bramce podwójną winę ponosi Denzel Dumfries. Zawodnik Interu najpierw z niewiadomych przyczyn przepuścił piłkę wychodzącą na rzut rożny, a po chwili złamał linię spalonego przy dośrodkowaniu Gulera.

Potem jednak Dumfries przyczynił się do gola we “właściwą” stronę. To on dośrodkował przy samobójczym trafieniu Merta Muldura na 2:1 dla Holandii. Wcześniej w głównych rolach wystąpili Memphis Depay oraz Stefan de Vrij. W ten sposób duet interistów miał bezpośredni udział przy wszystkich trafieniach, które padły na Olympiastadion. Przede wszystkim jednak Holendrzy pokazali po raz kolejny niesamowite możliwości w ofensywie. Skuteczność może nie jest ich najmocniejszą stroną, ale z drugiej strony na tym turnieju strzelili 9 goli. Porównując do Anglii (5) czy Francji (3), mamy sporą przepaść.

Dominacja na trybunach?
Anglicy zawsze chętnie jeżdżą za swoją kadrą narodową i nie ma turnieju, na których brakowałoby fanów Synów Albionu. Tyle że teraz geografia będzie zdecydowanie po stronie ich rywali. Oranje graniczą z Niemcami, ale pod względem miasta gospodarza drugiego półfinału lepiej trafić nie mogli. Na Signal-Iduna Park w Dortmundzie z przygranicznego Venlo jest zaledwie 100 kilometrów, co oznacza, że można spodziewać się gigantycznego najazdu ze strony Holendrów. KNVB (związek) przekazał organizatorom, że powinni spodziewać się nawet 75-80 tysięcy Holendrów w Dortmundzie. Można zatem powiedzieć, że sami Oranje wypełniliby stadion na półfinał. To jednak nie będzie możliwe, ponieważ dla obu drużyn przypada zaledwie dodatkowe 8000 biletów w cenie nawet 800 euro za sztukę!

***

Początek środowego meczu o godzinie 21:00.

Related Articles