Dziś poznamy ćwierćfinalistę nr 5 i 6. Szlagierowy mecz w Dusseldorfie i spotkanie z wyraźnym faworytem we Frankfurcie.
Francja – Belgia (18:00)
Potencjalnie nawet w finale taki zestaw nie byłby wielkim zaskoczeniem. Belgia wprawdzie nie jest już wymieniana w pierwszym gronie faworytów, a tzw. „złote pokolenie” przeszło już raczej do historii jako synonim pokolenia, które złote było tylko na papierze, bo faktycznie wywalczyło raptem jeden brązowy medal – na mundialu w Rosji. Niemniej jednak drużyna wciąż ma dużo jakości, a jej liderem jest nomen omen złotowłosy, choć bliższe prawdy byłoby określenie „rudy”, Kevin De Bruyne. W poniedziałkowym meczu musi on wziąć ciężar gry Czerwonych Diabłów na swoje barki, jeśli Belgowie marzą o ćwierćfinale. Faza grupowa nie poszła po ich myśli, choć skończyła się umiarkowanym happy endem.
Wyniki? Porażka 0:1 ze Słowacją, zwycięstwo 2:0 z Rumunią i na koniec bezbramkowy remis z Ukrainą. Not great, not terrible. Z grą było podobnie. Można mieć sporo zastrzeżeń, ale gdyby nie pech Romelu Lukaku (m.in. trzy nieuznane gole), to odbiór tych występów mógłby być inny. Belgia potrafiła tworzyć sytuacje podbramkowe, ale gorzej było ze skutecznością – Lukaku poza odebranymi przez VAR golami, zmarnował jeszcze kilka doskonałych szans. Pod względem liczby okazji, jest to zdecydowanie najlepszy napastnik na tym Euro. Problem w tym, że po stronie zdobytych goli wciąż jest zero. Gdy do tego dołoży się jego ostatni występ na katarskim mundialu, gdzie właściwie w pojedynkę „położył” on Belgom awans do fazy pucharowej, możemy mówić jakieś klątwie. Ale równocześnie to właśnie snajper Romy był najlepszym strzelcem eliminacji do Euro.
Z kolei Francja to wciąż jeden z głównych faworytów mistrzostw i jednocześnie… jeden z najmocniej krytykowanych zespołów. Belgowie stworzyli sporo sytuacji, a o Trójkolorowych tego samego nie możemy napisać. Z Austrią wygrali po „samobóju”, z Holandią zremisowali bezbramkowo, z Polską zremisowali 1:1 po karnym Kyliana Mbappe. Ekipa Didiera Deschampsa to obok Anglii jedno z największych rozczarowań, zwłaszcza w zestawieniu z potencjałem, jaki ta drużyna posiada. Oczywiście, na tego typu turnieju najistotniejsze są mecze pucharowe, więc jeśli drużyna będzie osiągała kolejne etapy, to o mizernej grze w pierwszych trzech meczach, wszyscy szybko zapomną. I tyczy się to zarówno Francji, jak i Belgii.
Na poprzednich Mistrzostwach Europy Francuzi odpadli właśnie w 1/8 finału. Zremisowali 3:3 ze Szwajcarią, a w serii rzutów karnych skuteczniejsi byli Helweci. Belgia odpadła rundę dalej, przegrywając z późniejszym triumfatorem, czyli Włochami.
Obie reprezentacje mierzyły się ze sobą, bagatela, 75 razy! Pierwsze spotkanie tych drużyn narodowych datuje się na 1 maja 1905 roku! Ostatnie to październik 2021 roku i Liga Narodów – Francuzi wygrali wtedy 3:2. Wygrali też w półfinale mundialu w Katarze. Łączny bilans jest jednak ciut lepszy dla Czerwonych Diabłów – 30 zwycięstw przy 26 triumfach Trójkolorowych i 19 remisach. Tylko jedno z tych spotkań było rozgrywane w ramach finałów ME – w 1984 roku niesamowita Francja rozjechała Belgów 5:0, a Michel Platini ustrzelił hat-tricka. Teraz w buty Platiniego bardzo chciałby wejść Mbappe, który w meczu z Polską strzelił swojego… pierwszego gola na Mistrzostwach Europy. Nie tylko na tych, ale w ogóle! Na pierwszego z gry jeszcze czeka.
Portugalia – Słowenia (21:00)
Na poniedziałkowy deser pojedynek Portugalczyków ze Słoweńcami. Ci pierwsi rozpoczęli turniej udanie – dwa zwycięstwa w dwóch pierwszych meczach pozwoliły Roberto Martinezowi na wystawienie niemal całkowicie rezerwowego składu w trzecim meczu. Niemal, bo wyjęty z tej rotacji został jak zawsze żądny bramek Cristiano Ronaldo. Problem w tym, że CR7 bramki nadal nie zdobył, a jego drużyna przegrała z Gruzją 0:2. Skutki tej porażki dla Portugalczyków są żadne – i tak awansowali do 1/8 finału z 1. miejsca. Gruzji to zwycięstwo otworzyło furtkę do 1/8 finału.
Oczywiście w poniedziałek Martinez wróci do swojego galowego zestawienia, z graczami takimi jak Bernardo Silva, Bruno Fernandes, Ruben Dias na czele. I zapewne nadal w wyjściowym składzie znajdzie się też miejsce dla Ronaldo, który poluje na gola na szóstym czempionacie Starego Kontynentu z rzędu. Dodać należy, że i tak nikt nie serii na pięciu kolejnych – Robert Lewandowski i Luka Modrić niedawno dopisali się do listy z czterema kolejnymi mistrzostwami z golem. Ale to tylko didaskalia, bo koniec końców najważniejszy jest awans do kolejnej rundy i gra o tytuł. Ten Portugalia zdobyła stosunkowo niedawno – w 2016 roku. Wtedy nie była traktowana w kategorii faworyta. Tym razem jest wymieniana w gronie kandydatów do złota.
Czy Słowenia będzie poważnym weryfikatorem dla ekipy z Półwyspu Iberyjskiego? Na podstawie wyników grupowych ciężko stwierdzić. Podopieczni Matjaza Keka zremisowali wszystkie trzy mecze – kolejno 1:1 z Danią, 1:1 z Serbią i wreszcie 0:0 z Anglią. W żadnym z tych meczów nie byli stroną przeważającą, co potwierdzają wszystkie istotne statystyki. Ale tym razem trzy remisy wystarczyły. Notabene Portugalia w 2016 roku wyszła z grupy dokładnie w ten sam sposób – po trzech remisach. Skończyło się złotem. Ciężko jednak uwierzyć, by Słowenia miała pójść tą drogą. Póki co jest dość bladym uczestnikiem turnieju.
Co ciekawe, obie reprezentacje zmierzyły się ze sobą do tej pory raptem raz – w marcu tego roku w sparingu, który Słoweńcy wygrali 2:0. Portugalia grała wtedy w dość silnym składzie, więc Jan Oblak i spółka mają małą przewagę psychologiczną przed poniedziałkową konfrontacją o ćwierćfinał Euro.