W niedzielę dwaj duzi faworyci zmierzą się z underdogami, za którymi kciuki trzymać będzie pewnie mnóstwo neutralnych kibiców. Czy Słowacja i Gruzja mogą sprawić sensacje?
Anglia – Słowacja (18:00)
Przed turniejem w takim meczu stawialibyśmy wszystkie pieniądze na Synów Albionu. Napakowana jakościowymi piłkarzami drużyna Garetha Southgate’a miała przyjechać do Niemiec, by uczynić prawdziwym hasło „Football is coming come”. Po kiepskich występach w grupie, znów bardziej prawdopodobne staje się, że ten slogan padać będzie w kontekście drużyny wracającej do domu na tarczy, a nie z pucharem.
Anglicy zaczęli od wymęczonego zwycięstwa 1:0 z Serbią po golu Jude’a Bellinghama. Potem nie było lepiej – remis 1:1 z Danią po przeciętnym meczu, a potem bezbramkowy remis po naprawdę słabym spotkaniu ze Słowenią. W oczy rzuca się, że Anglicy nie potrafią wykorzystać swojego potencjału. Grają schematycznie, bez pomysłu. Ich futbol jest zwyczajnie nudny, a największe gwiazdy nie potrafią sprzedać swoich umiejętności. Tak wyglądało to w grupie, którą mimo wszystko Anglicy wygrali. Ba, mecz z Serbią (1:0) był jedynym meczem tej grupy, który nie zakończył się remisem.
Southgate mierzy się z potężną krytyką. Nic dziwnego – od dawna zarzucano mu, że jego drużyna gra zbyt defensywnie jak na możliwości zawodników z przodu. W końcu o sile ofensywy stanowią Phil Foden, Bukayo Saka, wspomniany Bellingham czy Harry Kane. Sęk w tym, że stanowią tylko z nazwy, bo Anglicy grają pragmatyczny futbol, nastawiony przede wszystkim na jak najmniejsze straty. Do tej pory Southgate’a broniły jednak wyniki. W Rosji było 4. miejsce, na poprzednim Euro finał przegrany po karnych, na ostatnim mundialu w Katarze ćwierćfinał, znów przegrany po rzutach karnych. To nie są wyniki, po których bije się na alarm i zwalnia trenera. Ale pucharu jak nie było, tak nie ma. Z taką grą ciężko uwierzyć, że uda się go przywieźć z Niemiec.
Tym niemniej ogranie Słowacji pozostaje dla Anglii czymś w obszarze obowiązków. Tym bardziej, że do tej pory obie reprezentacje mierzyły się ze sobą sześciokrotnie, a bilans nie napawa optymizmem naszych sąsiadów, którzy przegrali pięć razy i raz zremisowali. W tym miejscu jednak ważna adnotacja – zremisowali akurat podczas Euro we Francji osiem lat temu. Jeśli wyszarpią remis również w niedzielę, o awansie do ćwierćfinału zdecydują rzuty karne, a tutaj Stanislav Lobotka i spółką mają pełne prawo myśleć o pokonaniu Anglików, którzy mają na pieńku z „karniakami”.
Słowacja w 1/8 finału znalazła się jako beneficjent systemu Mistrzostw Europy, w którym przepustki otrzymują również cztery ekipy z 3. miejsc w grupach. Słowacy grali w grupie E, która zakończyła się kuriozalnym rozstrzygnięciem – wszystkie cztery drużyny zgromadziły po 4 punkty i o podziale miejsc decydowały bilanse bramek. Słowacy z bilansem 3:3 zajęli miejsce przed Ukrainą, a za Rumunią i Belgią. Kluczowy był pierwszy mecz, gdy niespodziewanie pokonali Belgię. Potem była porażka z Ukrainą i remis z Rumunią.
Na kogo warto zwrócić uwagę? Martin Dubravka doskonale zna zawodników z Premier League, bo na co dzień występuje w Newcastle. Słowak w niedzielę powinien mieć sporo pracy. No chyba, że Anglia znów zagra tak jak w grupie, gdzie osiągała współczynnik xG na poziomie kolejno 0.42, 0.86 i 0.57.
Hiszpania – Gruzja (21:00)
Kolejna potyczka, w której każdy z łatwością wskaże faworyta. Hiszpania jako jedyna wygrała wszystkie pojedynki grupowe. Na początek było efektowne 3:0 z Chorwacją, potem skromne 1:0 z Włochami po „samobóju” Calafioriego. Na koniec Luis da la Fuente miał już komfort wystawienia rezerwowego składu na trzeci mecz. Tak też uczynił, a „rezerwejros” i tak wygrali 1:0 z Albanią. Trzy zwycięstwa w trudnej grupie, ani jednej straconej bramki. La Furia Roja to jedna z niewielu drużyn, do których nie można mieć pretensji za mecze grupowe.
Nagrodą za dobrą postawę w grupie jest teoretycznie bardzo łatwy rywal w pojedynku o ćwierćfinał. Teoretycznie, bo Gruzja przed mistrzostwami była skazywana na pożarcie. Debiutant, dla którego już sam awans na Euro był ogromnym sukcesem. Zresztą, to awans dzięki ścieżce z Ligi Narodów, w której Gruzja występowała na najniższym szczeblu. Gruzini jednak wykorzystali swoją szansę w sposób fenomenalny. Wygrali baraże z Luksemburgiem i Grecją, a następnie zaskoczyli w finałach. Z Turcją przegrali 1:3, ale wynik jest mylący, bo w końcówce meczu niewiele zabrakło do remisu 2:2. Potem zremisowali 1:1 z Czechami i znów mogli pluć sobie w brodę o końcówkę, bowiem zmarnowali doskonałą okazję na 2:1. Wszystkie niepowodzenia z dwóch pierwszych spotkań powetowali sobie w trzecim meczu. Ograli Portugalię 2:0, prezentując się naprawdę świetnie. Oczywiście, team Roberto Martineza grał w rezerwowym składzie i oczywiście miał przewagę optyczną, ale współczynnik xG był na zbliżonym poziomie. Gruzini doskonale wykorzystali swoje szanse i mieli znakomicie usposobionego bramkarza.
Czy jednak ich piękny sen może potrwać jeszcze kilka dni? Pokonanie drugiego rywala z Półwyspu Iberyjskiego byłoby gigantyczną sensacją. Choćby dlatego, że obie te drużyny zagrały ze sobą w eliminacjach do Euro. W Tibilisi zespół Williego Sagnola przegrał aż 1:7. W rewanżu „tylko” 1:3. Po takich batach można mieć miękkie nogi, wychodząc na kolejne starcie z Hiszpanami. Można, ale akurat Gruzini nie wyglądają na spękanych. W trzech grupowych meczach grali bez respektu dla rywali i dawali z siebie absolutnie wszystko. W środowy wieczór Gruzja nie zasnęła. Teraz debiutanci chcą spowodować, by cały kraj w poniedziałek poszedł do pracy na grubym kacu.
Wspomnieliśmy o dwóch meczach eliminacyjnych, ale historia pojedynków obu reprezentacji jest nieco dłuższa. Doszło już do siedmiu konfrontacji. Hiszpanie wygrali sześć, Gruzini jedną – był to towarzyski mecz w 2016 roku. Pozostałe mecze to zawsze starcia eliminacyjne – cztery razy do mundiali, dwukrotnie do Euro. Wszystkie wygrane przez La Furia Roja.
W ekipie Gruzji zabraknie wykartkowanego Anzora Mekvabishviliego, a wśród Hiszpanów kontuzjowani są Nacho Fernandez i Ayoze Perez. Ten drugi miał i tak znikome szanse na grę.