To naprawdę już koniec. Do rozegrania pozostał tylko jeden mecz, a mistrzem Europy będzie ktoś z tej dwójki – Włochy lub Anglia. Czy wypełnione po brzegi angielskimi fanami Wembley oszaleje ze szczęścia, oklaskując pierwsze w historii Mistrzostw Europy złoto dla Anglii? A może to Włosi sięgną po tytuł nr 2, powtarzając sukces z 1968 roku? W niedzielny wieczór wszystko będzie jasne, a Euro 2020 stanie się historią, tak jak poprzednich 15 turniejów.
Kursy bukmacherskie są dość wyrównane, ale w roli minimalnego faworyta sytuują drużynę Anglii. Ta drobna przewaga wynika na pewno właśnie z atutu własnego stadionu, który towarzyszy Lwom Albionu niemal przez cały turniej. Jedynie na mecz ćwierćfinałowy z Ukrainą reprezentacja Anglii „wyskoczyła” na chwilę z Londynu, ale niezbyt daleko – do Rzymu. Przy podróżach innych reprezentacji to pikuś. Dla porównania Włosi całe zmagania grupowe spędzili u siebie, ale potem zaliczyli Londyn, Monachium i ponownie Londyn. To także niezbyt wymagająca logistycznie drabinka, ale jednak ciut bardziej wymagająca niż ta angielska. Co jednak kluczowe, z powodu pandemii na Wembley nie zasiądą kibice przyjezdni. Niemal cały stadion będzie wypełniony fanami drużyny Garetha Southgate’a.
Włosi przez fazę grupową przeszli jak burza, zdobywając komplet punktów, strzelając 7 goli i nie tracąc ani jednego. Pierwsze perturbacje przyszły w fazie pucharowej. Austria doprowadziła do dogrywki, ale w ten Włosi wygrali 2:1. W kolejnej rundzie rywalem zespołu Roberto Manciniego była Belgia. Choć Czerwone Diabły przez wielu typowane były jako kandydat do złota, skończyło się zwycięstwem 2:1 Italii. W półfinale Włosi potrzebowali łutu szczęścia. Hiszpania była zespołem lepszym piłkarsko, ale mecz zakończył się remisem 1:1. W rzutach karnych skuteczniejsza była Squadra Azzurra. Tym samym drużyna Manciniego zanotowała 33. mecz z rzędu bez porażki. Do światowego rekordu, który wynosi 35 meczów, brakuje jeszcze tylko dwóch spotkań. Jednym z nich musi być niedzielny finał.
Anglia to z kolei przykład niezwykle wyrachowanej piłki. Jak do tej pory reprezentacja Southgate’a straciła na tym turnieju raptem jednego gola i to nie z gry, a po bezpośrednim strzale z rzutu wolnego w wykonaniu Mikkela Damsgaarda. Ten gol nie pomógł Duńczykom, którzy potem sami wbili sobie „samobója”, a w dogrywce padli ofiarą paskudnego „nurkowania” w wykonaniu Raheema Sterlinga. Do dziś niemal cała Europa nie może się nadziwić, jakim cudem VAR nie zareagował. Oby w finale Bjorn Kuipers i jego zespół nie mieli takich „przygód”. Bo choć Anglicy byli lepsi od Duńczyków, to po tym awansie pozostał wielki niesmak.
Wcześniej wyspiarze ograli Ukrainę 4:0, Niemcy 1:0, a w grupie po 1:0 Czechów i Chorwatów. Jednym zespołem, który nie przegrał z Anglikami na tym turnieju są ich sąsiedzi zza miedzy – Szkoci. Udało im się bezbramkowo zremisować, co i tak niewiele im dało w kontekście końcowej tabeli grupy. Anglia gra piłkę nastawioną na to, by gola nie stracić. Southgate jest świadomy ofensywnych możliwości zespołu, w którym kluczowe role odgrywają Harry Kane i Raheem Sterling. Przede wszystkim chce więc zachować czyste konto, bo jego gwiazdy powinny zagwarantować przynajmniej jeden powód do zbiorowej radości. To oczywiście tylko teoria, a boiskowa praktyka, gdy naprzeciw staną Giorgio Chiellini i Leonardo Bonucci, może być inna. Kto bowiem lepiej rozumie defensywny futbol niż Włosi?
To wszystko może układać się w bezbramkowy remis i walkę na wyniszczenie w dogrywce lub wojnę nerwów w rzutach karnych. Ale tak wcale być nie musi. Mancini gra żelazną jedenastką, z której w pewnym momencie z powodu kontuzji wypadł kontuzjowany Leonardo Spinazzola. Southgate przedstawia głównie klocki w ofensywie, dopasowując skład do konkretnego rywala. Z kłopotu bogactwa próbuje uczynić wielki atut. Teraz jednak przyjdzie prawdziwa weryfikacja – drużyna, która od niemal trzech lat nie zeszła z boiska jako pokonana.