Skip to main content

Reprezentacja Polski w dobrym stylu awansowała do finału baraży i przystąpi do meczu z Walią w dobrych nastrojach. Właśnie pokonała Estonię na Stadionie Narodowym aż 5:1. Estończycy byli tylko tłem dla podopiecznych Michała Probierza, a od 27. minuty i czerwonej kartki dla Maksima Paskotsiego było jasne, że nie odpadniemy.

Większość piłek lądowała na nasze lewe wahadło, gdzie Nicola Zalewski miał za zadanie wchodzić w drybling i robić przewagę. Działo się tak co chwilę. Objeżdżał kryjącego go obrońcę, co rusz w groźny sposób dośrodkowywał i zrobił bardzo istotną rzecz, która ustawiła mecz. To po faulu na nim dwie żółte kartki otrzymał Maksim Paskotsi – pierwszą w 15. minucie, a drugą w 27. Kiedy Estończycy zostali zredukowani do 10 zawodników, Polacy prowadzili już 1:0 po bramce Przemysława Frankowskiego. To akurat rzadkość, że piłka wylądowała na prawej stronie. Wahadłowy Lens dobrze to wykorzystał i zrobił w konia kryjącego go Kena Kallaste, niegdyś gracza Korony Kielce czy Górnika Zabrze. “Franek” najpierw udał, że idzie do prostopadłej piłki od zewnątrz, a potem wcisnął się do środka, cyknął lekko piłkę i strzelił “zewniakiem” obok Karla Heina, trzeciego bramkarza Arsenalu.

Od tego momentu grało się Polakom spokojniej, choć w sumie od początku narzuciła dobre tempo gry. Na wielkie wyróżnienie zasługuje Jakub Piotrowski, który może czuć się odkryciem Michała Probierza. Pomocnik Łudogorca konsekwentnie próbował strzałów z dystansu aż w końcu ładnie mu siadło i piłka zatrzepotała w siatce. Było to trafienie na 3:0,  wcześniej gola strzelił, nietypowo, bo z główki, Piotr Zieliński. To też ważne dla pomocnika, który od nowego sezonu będzie grał dla Interu, zatem ma wiosną słabą pozycję w Napoli i nie gra regularnie. Dla “Ziela” była to pierwsza bramka w 2024 roku i świetnie mieć go w dobrym nastroju przed kluczowym spotkaniem w Cardiff. Jeżeli chodzi o pomocników, to Zieliński i Piotrowski na pewno obronili swoje pozycje. Może jedynie Michał Probierz będzie próbował zastąpić Bartosza Slisza.

Kiedy reprezentacja Polski strzeliła ostatnio pięć goli? Trzeba się cofnąć do spotkania z San Marino i eliminacji do MŚ w Katarze, a dokładnie 9 października 2021 roku jeszcze za końcowej kadencji Paulo Sousy. Potem Polacy nie byli w stanie nikomu tyle nastrzelać. Nie trzeba nawet przypominać wstydliwych momentów z Mołdawią, czy też męczarni z Wyspami Owczymi. Mecz z Estonią wyglądał nawet dużo lepiej od starcia z Andorą w eliminacjach do MŚ w Katarze. Wtedy Polacy grali w przewadze jednego zawodnika już od pierwszej minuty, a “męczyli bułę”, byli w stanie zdobyć tylko cztery bramki i zetknęli się z powszechną krytyką. Teraz wyglądało to lepiej. Nasi reprezentanci stworzyli 25 okazji, 10 z tego to strzały celne. Kreatywności nie brakowało. Na duży plus fakt, że nie chcieli tego “przebimbać” przy minimalnym prowadzeniu, lecz dążyli do kolejnych trafień.

Jakie są minusy? Na pewno taki, że Estonia oddała jeden strzał i zdobyła z tego bramkę, bo nie doskoczył Jan Bednarek. Drugi minus jest taki, że Robert Lewandowski nie wpisał się na listę strzelców. Trzeci to kontuzje na prawym wahadle. Po przerwie zszedł z boiska Przemysław Frankowski, natomiast później Matty Cash doznał kontuzji mięśnia dwugłowego. Opuści on zgrupowanie i uda się do Birmingham. Pozytywne prognozy w przypadku Frankowskiego są takie, że najprawdopodobniej doznał on tylko stłuczenia i powinien być gotowy na baraż z Walią. Wahadła zatem zapowiadają się na takie same, bo zarówno “Franek”, jak i Nicola Zalewski obronili swoje pozycje i trudno się tu spodziewać roszad.

Related Articles