Barcelona po raz trzeci z rzędu pokonała Real Madryt. 3:1 w Superpucharze, 1:0 w pierwszym półfinale Pucharu Króla, a teraz 2:1 w lidze. Królewscy potrzebowali zwycięstwa, żeby jeszcze jakkolwiek myśleć o dogonieniu największych rywali. Teraz tracą już 12 punktów. Xavi oczywiście tonuje nastroje, ale sprawa mistrzostwa wydaje się przesądzona.
W zeszłym sezonie Barcelona ośmieszyła Real Madryt. Wówczas hierarchia była jasna. Real to najlepszy klub w Europie, a Barcelona dopiero się odbudowuje i chciałaby być w takim miejscu. 4:0 na Santiago Bernabeu było szokiem. A śmiało mogło być tam więcej. Okazało się, że Barcelona jest w stanie pokonać wielkiego rywala, mimo nawarstwiających się kłopotów organizacyjnych, płacowych i bałaganie, jaki panował w klubie. Xavi ratował to, co zepsuł Ronald Koeman. Barca zajmowała nawet 9. miejsce i pojawiło się pytanie – czy w ogóle zakwalifikuje się do Ligi Mistrzów. A przecież strata takiego zastrzyku finansowego byłaby wielkim kłopotem dla tego klubu. Xavi zaczął wygrywać, uratował sezon, zajął nawet drugie miejsce w lidze, a gwiazdą tamtego zespołu był Ferran Torres. Uwiedziony obietnicami hiszpańskiego trenera liczył na to, że będzie główną gwiazdą Barcy. Przez jakiś czas tak było.
A konkretnie przez pół roku. Bo Joan Laporta zaczął uruchamiać kolejne dźwignie finansowe, by szybciej włączyć się do walki o najwyższe cele. Nie chciał, żeby Barcelona odbudowywała swoją pozycję przez kilka kolejnych lat. Pragnął sukcesu “na już”. Chodziło np. o sprzedaż 10% wartości praw telewizyjnych firmie Sixth Streeth na kolejnych 25 lat. Burdel powstał przez poprzedniego prezesa – Jose Marię Bartomeu. Ten rozdawał na prawo i lewo gigantyczne kontrakty, nie zważając zupełnie na konsekwencje. I zrobił się problem. Trzeba było siłą wypychać zawodników z wielkimi kontraktami. Najgłośniejsza była nagonka na Frenkiego de Jonga. Barca stała się klubem niesympatycznym. Jednym wypychali, a innych błyskawicznie zatrudniali. W klubie, którym zapanował wielki kryzys, nagle pojawili się: Lewandowski, Christensen, Raphinia, Kessie czy Kounde. Wszyscy pytali – jak to możliwe? To było wielkie ryzyko obliczone na natychmiastowy sukces. Ten się nie pojawił, bo odpadnięcie w grupie Ligi Mistrzów, a potem w 1/16 finału Ligi Europy to dla Barcelony tragedia. Ale w kraju jest wielka szansa na dublet.
To, co może napawać Xaviego wielką dumą, to z całą pewnością rozgrywki ligowe. Barcelona po prostu deklasuje konkurencję i z bilansem 22-2-2 zajmuje pierwsze miejsce. Co jeszcze bardziej niesamowite – straciła zaledwie dziewięć goli, a na Camp Nou tylko… dwa! Z czego jeden to kuriozalny samobój, właśnie ten z El Clasico, a drugi to rzut karny wykorzystany przez Joselu. Real prowadził od wspomnianego wyżej samobója, ale potem to Barca przycisnęła, co zostało wynagrodzone tuż przed przerwą, trafieniem Sergiego Roberto. Wyrwała w El Clasico zwycięstwo w doliczonym czasie gry, a bohaterem został wyśmiewany wcześniej Franck Kessie. Udział w bramce miał też Robert Lewandowski, który podał piętą do Balde, a ten plasowanym podaniem z lewej strony obsłużył Kessiego.
Oczywiście skoro El Clasico, to muszą być kontrowersje, a taką jest nieuznana bramka Asensio z 81. minuty. Wykryty został tam minimalny spalony i bramka została anulowana przez VAR. W Hiszpanii oczywiście prasa dyskutuje na ten temat. Wątpliwości miał też sam Carlo Ancelotti. Jest w nas coś takiego, że milimetrowe spalone, nakładanie linii, budzą pewien dyskomfort, a już w ogóle jeżeli ktoś kibicuje tej teoretycznie poszkodowanej drużynie. To naturalne, że ci z korzyścią będą chwalić technologię za doskonałe wychwycenie spalonego, a ci drudzy będą podawać w wątpliwość, czy na przykład linia została dobrze wyrysowana. Ancelotti odniósł się też do półautomatycznych spalonych. Powiedział, że gdyby taki ofsajd odgwizdano na mundialu, to byłby na 100% pewien, że rzeczywiście był, a w takim przypadku jak w El Clasico – może mieć wątpliwości. “Marca” wstawiła grafikę z tym spalonym, opisując ją tytułem: “Milimetr od La Ligi”. Temat ze spalonym jednak krótko pożyje, bo Barca ma tak gigantyczną przewagę, że nie ma to już znaczenia.