Real Madryt w zeszłym sezonie wygrał krajowy Superpuchar, La Liga oraz Champions League, a dosłownie dwa dni temu „poprawił” Superpucharem Europy. Barcelona w tym czasie po raz pierwszy od wielu lat nie awansowała do fazy pucharowej w Lidze Mistrzów, zmieniła trenera i mierzyła się z problemami organizacyjnymi. W teorii wskazanie faworyta startującego dziś sezonu w Hiszpanii powinno być zadaniem dziecinnie prostym. A jednak nie jest!
Wystarczy rzut oka w kursy bukmacherskie, by zobaczyć, że Real i Barca idą łeb w łeb. Jak to możliwe? Wszystko za sprawą działań Joana Laporty. Nowy-stary prezes Blaugrany powtórne wejście do klubu miał fatalne – na dzień dobry musiał pożegnać się z Leo Messim, czego do dziś nie wybaczyło mu wielu fanów. Świat nie stoi jednak w miejscu, a życie znosi próżni. Już w ubiegłym sezonie w Barcelonie wyraźnie drgnęło, gdy Xavi zastąpił Ronalda Koemana. Wystarczy przypomnieć pamiętne 4:0 w klasyku z Realem. Choć w perspektywie całego sezonu to mało istotny rezultat, to jednak prestiżowo i wizerunkowo wynik ten miał kolosalne znaczenie, pokazując, że Barca z tym trenerem odradza się w błyskawicznym tempie.
Laporta wiedział jednak doskonale, że problemy Barcelony nie znikną wraz z zatrudnieniem nawet najlepszego trenera. I stąd jego działania na płaszczyźnie finansowej, a konkretnie uruchomienie tak zwanych dźwigni finansowych. Nie ma sensu w tym miejscu wyjaśniać szczegółów tego zawiłego mechanizmu, ale jest to najkrócej rzecz ujmując ratunek dla finansów Barcy, który pozwala jej rywalizować jak równy z równym z gigantami na transferowym rynku. W efekcie latem Blaugrana zaszalała i sprowadziła Francka Kessiego, Julesa Kounde, Andreasa Christensena, Raphinhę i przede wszystkim Roberta Lewandowskiego. To naprawdę imponujący dorobek, a wciąż pojawia się temat ściągnięcia Marcosa Alonso lub Cesara Azpilicuety, albo nawet obydwu graczy The Blues. Nawet bez nich Laporta i jego współpracownicy wykonali kawał dobrej roboty. Oczywiście pracę tę trzeba jeszcze sfinalizować, rejestrując zawodników do gry, a w tym względzie przepisy La Liga są dość restrykcyjne. Zresztą, z tego też powody rok temu musiał odejść Messi.
Jeśli jednak cała ta dźwignia finansowa zakończy się sukcesem i Barcelona przystąpi do rozgrywek z cała plejadą nowych graczy i nowym „headlinerem”, jakim będzie Lewandowski, to na pewno zespół ten ma prawo myśleć o powrocie na tron. Wystarczy spojrzeć na ofensywę Dumy Katalonii, gdzie oprócz kapitana reprezentacji Polski do dyspozycji Xaviego są jeszcze Ansu Fati, Ousmane Dembele, Raphinha, Ferran Torres i Pierre-Emerick Aubameyang. Naprawdę grubo.
Fani Realu mocno liczyli, że tego lata na Santiago Bernabeu trafi Kylian Mbappe. Ostatecznie Francuz pozostał klubowym kolegą Messiego i Neymara. Real nie osłabił się, a transfery Antonio Rudigera i Auréliena Tchouaméniego wyglądają obiecująco – na pewno w istotny sposób zwiększą pole manewru Carlo Ancelottiego. Ten drugi wespół z Eduardo Camavingą mają wszystko, by zostać filarami Królewskich na ponad dekadę.
Nie ma Mbappe, ale jest niesamowity Karim Benzema, za którym sezon życia. Francuz dostał godnego rywala w walce o koroną króla strzelców, bo takim graczem jest Lewandowski. Kursy? Oczywiście bardzo wyrównane, tak jak w przypadku wyścigu o mistrzostwo. Lewandowski rokrocznie sięgał po koronę w Bundeslidze, a Benzema po odejściu z ligi Messiego, a wcześniej Ronaldo, dopiero teraz rozbłysnął pełnym blaskiem jako strzelec.
Czy szyki dwóm gigantom może pokrzyżować Atletico? Poprzedniego sezonu Los Colchoneros na pewno nie zaliczą do udanych. Nie udało się obronić mistrzostwa kraju, a brąz dwa punkty za srebrną Barceloną należy traktować jako porażkę Diego Simeone. Latem na Wanda Metropolitano dość spokojnie – klub opuścił Luis Suarez i paru mniej istotnych graczy. Póki co najważniejszym wzmocnieniem jest prawy obrońca Udinese Nahuel Molina, kupiony za 20 mln euro. Sześć i pół bańki kosztował Samuel Lino – skrzydłowy z Gil Vicente. Za darmo z Borussii Dortmund udało się ściągnąć Axela Witsela. Cóż – na pewno te ruchy nie wywołują gęsiej skórki u fanów z biało-czerwonej części Madrytu. Nic dziwnego, że Atletico w notowaniach buków odstaje od Realu i Barcy, ale wciąż wyraźnie przewyższa Sevillę.
To też niespecjalnie dziwi, skoro Julen Lopetegui stracił duet podstawowych stoperów. O transferze Kounde do Barcelony już pisaliśmy, a z kolei Diego Carlos wybrał ofertę Aston Villi. Czy Marcao z Galatasaray załata dziury w defensywie? Z kolei odbudować się na Estadio Ramon Sanchez Pizjuan będzie chciał Isco, oddany przez Real za darmo. Z Man Utd Sevilla wypożyczyła zaś Alexa Tellesa. Na razie więc okienko w Andaluzji na duży plus, ale wyłącznie finansowo (ponad 70 milionów zysku). Sportowo raczej ciężko traktować Sevillistas jako poważnego kandydata do czegoś więcej niż TOP 4.
Liga rusza już dziś. Barcelona swój pierwszy mecz zagra jutro o 21:00 z Rayo Vallecano. Dziś powinno się wyjaśnić, czy uda się zarejestrować nowych piłkarzy, w tym Lewandowskiego. Real zaczyna w niedzielę o 22:00 od meczu z Almerią. Fani La Liga z pewnością zaznaczyli sobie już w kalendarzu terminy klasyków – pierwszy z nich 16 października na Santiago Bernabeu, rewanż 19 marca w stolicy Katalonii. Transmisje spotkań hiszpańskiej elity wciąż można oglądać w streamach na Unibet TV. Dzięki barcelońskim trickom finansowym, zainteresowanie rozgrywkami powinno być duże, szczególnie nad Wisłą, gdzie miłość do Lewandowskiego nie słabnie od lat.