Skip to main content

Za kilka tygodni minie 19 lat, od kiedy pamiętni Invincibles sięgnęli po mistrzostwo Anglii w sezonie 2003/04. To był ostatni tytuł mistrzowski dla Arsenalu. Później Kanonierzy jeszcze dwa razy sięgali po wicemistrzostwo i czterokrotnie stawali na najniższym stopniu podium. Ostatnie lata to jednak posucha jeśli chodzi o ligowe sukcesy. Czy sezon 2022/23 zapisze się w historii Arsenalu? Na 11 kolejek przed końcem rozgrywek, The Gunners mają zapas jednego meczu nad drugim Manchesterem City. Są więc o 10 kroków od celu.

Wprawdzie Kanonierzy mają obecnie aż 8 oczek więcej niż The Citizens, ale ekipa Pepa Guardioli rozegrała jeden mecz mniej, dlatego wirtualnie można zaliczyć londyńczykom tylko pięć punktów przewagi. W praktyce oznacza to, że podopieczni Mikela Artety mogą pozwolić sobie na jedną wpadkę, zakładając, że ich najgroźniejszy (i w zasadzie jedyny) rywal wygra wszystko do końca. Wszystko, czyli również bezpośredni mecz z Arsenalem 26 kwietnia na Etihad Stadium. W tym sezonie Obywatele już dwa razy znaleźli sposób na Kanonierów – raz w lidze, raz w Pucharze Anglii. Kwietniowy bój będzie miał naprawdę gigantyczne znaczenie i może namaścić nowego mistrza lub utrzymać hegemonię zespołu Guardioli.

NOWE POKOLENIE
Lehmann – Lauren, Toure, Campbell, Cole – Ljungberg, Vieira, Gilberto Silva, Pires – Bergkamp, Henry. Starsi kibice Arsenalu wyrecytują ten skład nawet zbudzeni w środku nocy. Niezwyciężeni Kanonierzy w takim galowym zestawieniu na ogół rozpoczynali mecze sezonu 2003/04, kiedy to wygrali ligę bez choćby jednej porażki. Dla tych, którzy pamiętają ten sezon, to wręcz relikwia. Jednak – jak już zostało napisane – od tamtej pory minęły prawie dwie pełne dekady. Dla fanów Arsenalu przede wszystkim pełne upokorzeń i zmartwień. Kilka Pucharów Anglii, poprawione kilkoma Tarczami (angielski odpowiednik Superpucharu) to trochę mało, jak na klub, który na początku XXI wieku wraz z Manchesterem United zdominował rywalizację na Wyspach.

Dziś wychowuje się już nowe pokolenie kibiców Arsenalu, dla którego pamięć o magicznych dotknięciach Bergkampa, strzeleckich wyczynach Henry’ego czy rządach Vieiry w drugiej linii, to tylko baśniowe opowieści starszych fanów. Z tamtego składu, co oczywiste, nie ma już żadnego piłkarza. Nawet nieśmiertelny Arsene Wenger w 2018 roku opuścił północny Londyn po prawie 22 latach nieprzerwanej pracy na ławce trenerskiej The Gunners. Nowy Arsenal jest już zupełnie inny, a od grudnia 2019 buduje go na swoją modłę Mikel Arteta.

CIERPLIWOŚĆ POPŁACA
W Ekstraklasie co i rusz łapiemy się za głowę, widząc krótkowzroczność i brak jakiejkolwiek wizji prowadzenia klubu przez wielu prezesów, którzy przy pierwszej lepszej okazji zwalniają trenera, licząc na mityczny „efekt nowej miotły”. Arsenal może być przykładem, że droga do sukcesu jest zupełnie inna. Zatrudniony 22 grudnia 2019 Arteta zastąpił Unaia Emery’ego. Akurat były trener PSG nie zagrzał w Londynie miejsca za długo, ale dość szybko widać było, że jego praca nie rokuje. Jednak i Arteta miał wiele trudnych chwil. Kilka kryzysów. Były momenty, gdy wydawało się, że jego posada wisi na włosku. W Stali Mielec pewnie straciłby pracę już z 8 razy. Na Emirates nikt jednak nie planował pochopnych ruchów.

Arteta dostał czas na przebudowę Arsenalu. I trzeba przyznać, że czasu nie marnował. W swoim pierwszym meczu poprowadził Kanonierów 26 grudnia. W Boxing Day jego drużyna ledwie zremisowała z Bournemouth, grając w składzie: Leno – Maitland-Niles, Sokratis, Luiz, Saka – Nelson, Torreira, Xhaka, Aubameyang – Oezil – Lacazette. Z ławki wchodzili Willock, Mustafi i Pepe. Dziś z tego składu istotną rolę w Arsenalu odgrywają tylko Xhaka i Saka. Ten drugi grając zresztą na zupełnie innej pozycji niż w debiucie. Pojawia się też Nelson. Pozostałych nie ma już w klubie.

Hiszpański trener w każdym okienku transferowym systematycznie wymieniał zawodników, do których nie miał przekonania i stawiał na nowych. Symptomy, że z tej mąki będzie chleb, widać było już w debiutanckim sezonie Artety – Arsenal 1 sierpnia 2020 roku, na koniec pandemicznych rozgrywek, zdobył Puchar Anglii, po drodze pokonując m.in. Manchester City i Chelsea.

Dużo gorzej było w lidze – sezon zakończony na 8. miejscu to sporo poniżej oczekiwań. Czy rok później było lepiej? Nic z tych rzeczy. Znów 8. miejsce i brak jakiegokolwiek trofeum, nie licząc wygranego na starcie rozgrywek meczu o Tarczę Wspólnoty. To wtedy cierpliwość kibiców do Artety była na wykończeniu. Arsenal oglądał plecy nie tylko rywali z Big Six, ale nawet Leicester i West Hamu! Rzecz w tym, że rewolucja Artety trwała i dopiero miała przynieść efekty…

WIELKIE NADZIEJE, WIELKIE ROZCZAROWANIE
Za kadencji Wengera w północnym Londynie były dwa pewniki. Pierwszy – Arsenal grał w Lidze Mistrzów i wychodził z grupy. Drugi – Arsenal kończył sezon ligowy wyżej niż odwieczny rywal z dzielnicy – Tottenham. Słynne „mind the gap”, kierowane przez fanów Arsenalu do sympatyków Spurs musiało mocno irytować tych drugich. Ale w końcu przyszedł czas słodkiej zemsty.

Sezon 2016/17 był historyczny… z dwóch powodów. Po pierwsze Kanonierzy po raz ostatni wystąpili w Lidze Mistrzów, a po drugie skończyli rozgrywki niżej niż Tottenham. Koguty ustąpiły tylko Chelsea, a ekipa Wengera przegrała dodatkowo z Man City i Liverpoolem, wypadając poza strefę Ligi Mistrzów. Chyba nawet najwięksi pesymiści wśród kibiców Arsenalu nie sądzili, że będzie to wypadnięcie na tak wiele lat.

Każdy kolejny sezon kończył się tak samo – Arsenal oglądał plecy Tottenhamu, w dodatku z perspektywy miejsc poza TOP 4. Szturmowanie bram Ligi Mistrzów przez wygranie Ligi Europy też się nie udawało. Arsenal na ogół dochodził w tych rozgrywkach daleko, ale tylko triumf daje przepustkę kuchennymi drzwiami do Champions League. A triumfu nie było – w 2019 roku jeszcze pod wodzą Emery’ego Kanonierzy przegrali na Stadionie Olimpijskim w Baku finał z Chelsea w stosunku 1:4. Bolesne.

Ale jeszcze boleśniejszy był sezon ubiegły. Nowy twór Artety funkcjonował coraz lepiej. Arsenal łapał dobre serie i wszystko wskazywało na to, że zajmie 4. miejsce, wracając do Ligi Mistrzów. W dodatku kosztem Tottenhamu, dzięki czemu pewna historia zakończy swój cykl. Na trzy kolejki przed końcem rozgrywek nadzieje fanów The Gunners były już rozbudzone do granic możliwości – cztery punkty przewagi nad Tottenhamem były ogromną zaliczką. I wtedy… Okazało się, że wciąż za małą. Arsenal przegrał bezpośrednie starcie ze Spurs, a co gorsza, przegrał też z Newcastle. Z tym samym Newcastle, z którym wygrał 18 z 19 wcześniejszych spotkań! Tottenham oczywiście wykorzystał to potknięcie. Wygrał wszystko do końca i skończył sezon dwa punkty nad Arsenalem. Złośliwi powiedzieliby, że zespół Artety popuścił w spodnie pięć metrów przed wejściem do toalety. I nie byłoby to porównywanie przesadzone. Szansa na powrót do Ligi Mistrzów i utarcie nosa „hałaśliwym sąsiadom” została zaprzepaszczona. Pozostało wielkie rozczarowanie.

NIEPOWTARZALNA OKAZJA
W tym sezonie będzie inaczej. Nawet jeśli Arsenalowi znów w kluczowym momencie rozgrywek nie wytrzymają zwieracze, to i tak Liga Mistrzów jest już zaklepana, podobnie jak wyprzedzenie Tottenhamu na finiszu. Fani Kanonierów mają jednak świadomość, że przytrafiła się niepowtarzalna okazja, by powrócić na ligowy szczyt. Sezon, w którym niemal wszyscy najwięksi rywale borykać się będą z większymi lub mniejszymi problemami, może się nie powtórzyć przez wiele lat. Beznadziejna Chelsea, ciągle gubiący punkty Liverpool, przebudowywany i mało regularny Manchester United, mało przekonujący Tottenham i wreszcie słaby jak na swój potencjał Manchester City. To wszystko zbiegło się z nadspodziewanie dobrą kampanią Arsenalu. Efekt jest taki, że na 11 kolejek przed metą mistrzostwo dla ekipy Artety nie byłoby już dla nikogo sensacją. Wszyscy oswoili się z myślą, że oni naprawdę są w stanie to zrobić. Sześć zwycięstw w sześciu ostatnich kolejkach jest tego najlepszym potwierdzeniem. Wprawdzie po drodze przydarzyło się odpadnięcie z Ligi Europy po karnych ze Sportingiem, ale dziś na Emirates mało kogo obchodzi to trofeum. Przecież przepustka do Champions League jest już pewna. Dużo ważniejsze jest to, że udało się opanować kryzysowy moment w Premier League. Po porażkach z Man City i Evertonem, przedzielonych remisem z Brentford, Arsenal przez chwilę stracił nawet fotel lidera, który dzierżył przez wiele tygodni. Szybko jednak odzyskał prowadzenie i zbudował nową, znakomitą passę.

Pożegnanie z Ligą Europy można odbierać jako swego rodzaju dodatkowy atut Arsenalu na finiszu sezonu. Zespół Artety nie musi już dzielić swej uwagi na inne rozgrywki, podczas gdy Manchester City jest jeszcze w grze o Puchar Anglii i Ligę Mistrzów. A można być pewnym, że akurat wygranie Champions League rozpala umysł Guardioli, który od lat bezskutecznie stara się wrócić na europejski tron.

FINISZ PEŁEN ZAKRĘTÓW
Z drugiej strony i Arsenal ma jeszcze szykany na swej drodze po mistrzostwo. O tej największej już wspominaliśmy – środa 26 kwietnia i mecz na Etihad. Wcześniej, bo już 9 kwietnia, londyńczycy zagrają na Anfield z Liverpoolem. The Reds mają jeszcze matematyczne szanse na TOP 4, więc z całą pewnością postawią się Kanonierom. Walczące o utrzymanie ekipy West Hamu i Southamptonu to kolejne potencjalne miny. Po starciu na Etihad Arsenal gościć będzie Chelsea, która bardzo potrzebuje pozytywnych bodźców, by choć z umiarkowanym optymizmem zakończyć bieżącą, beznadziejną kampanię. Kolejny przystanek to Newcastle, które wciąż jest w grze o Ligę Mistrzów – czy będzie też w maju, tego nie wiadomo, ale mało prawdopodobne, by Sroki na cztery kolejki przed końcem rozgrywek były już pewne swego. Ostatnie trzy kolejki to mecze z Brighton, Nottingham i Wolves – dwa z nich u siebie. Wydaje się, że powinno być trochę luźniej, choć nigdzie nie jest powiedziane, że Brighton nie będzie walczyć o puchary, a dwaj pozostali rywale o ligowy byt. Może być bardzo różnie.

Ale i Citizens mają jeszcze gdzie potracić punkty. Walczący na trzech frontach zespół Guardioli w lidze zagra m.in. z Liverpoolem czy Chelsea. Trudno cokolwiek wyrokować, skoro Obywatele nie tak dawno potknęli się na Nottingham. Obiektywnie jednak mają ciut łatwiejszy terminarz już lider z Emirates.

UCZEŃ OGRA MISTRZA?
Cały ten sezon rywalizacji Arsenalu z Manchesterem City wpisuje się idealnie w opowieść o uczniu i mistrzu. Mikel Arteta trenerskie szlify zdobywał, terminując u Pepa Guardioli w City. Podpatrywał mistrza i uczył się rzemiosła, nie tylko „rozstawiając pachołki”. Gdy uznał, że jest gotowy ruszyć na szerokie wody, przyjął propozycję od Arsenalu, w którym spędził przecież wiele pięknych lat piłkarskiej kariery. Nigdy nie był wirtuozem, ani graczem z pierwszych stron gazet, ale ci, którzy pamiętają go z boiska, wiedzą, że odgrywał bardzo ważną rolę w drugiej linii – najpierw przez wiele lat w Evertonie, potem w Arsenalu. Jednak pierwsze lata piłkarskiej kariery Artety są związane z Barceloną. Wtedy jako gracz drugiej i trzeciej drużyny Blaugrany mógł podpatrywać Guardiolę, którym był „panem piłkarzem”, oklaskiwanym przez dziesiątki tysięcy kibiców na Camp Nou. Nie mógł przypuszczać, że ich drogi skrzyżują się potem w Anglii na ławce Manchesteru City, a tym bardziej, że potem będzie próbował odebrać mistrzostwo Premier League 9 lat starszemu koledze. Piłka pisze jednak najróżniejsze scenariusze.

Arteta przez ponad 3 lata pracy w północnym Londynie udowodnił, że zasłużył na dane mu zaufanie. Ściągnął kilku nieoczywistych piłkarzy, wielu wymyślił na nowo, wielu dał szansę. Nawet przed startem tego sezonu nikt nie miał prawa sądzić, że duet Saliba – Gabriel będzie prawdopodobnie najlepszą parą stoperów, że Ben White z łatwością wcieli się w rolę prawego obrońcy, że Bukayo Saka wyrośnie na jednego z najlepszych piłkarzy ligi, czy że Martin Odegaard może rywalizować z Erlingiem Haalandem o tytuł najlepszego Norwega w lidze. To wszystko się wydarzyło. Nawet kontuzja Gabriela Jesusa, która wykluczyła go z gry na wiele tygodni, nie pokrzyżowała Arsenalowi planów. Ofensywa złożona z Saki, Martinellego i Odegaarda wywiązuje się ze swoich obowiązków na medal. Być może złoty. S sprowadzenie Leandro Trossarda również wydaje się transferowym strzałem blisko środka tarczy. A przecież Belg był tylko opcją rezerwową, gdy na finiszu wysypał się transfer Mychajło Mudryka. Tymczasem Ukrainiec w Chelsea zanotował raptem jedną asystę, a w tym czasie Trossard w Arsenalu strzelił gola i zaliczył 6 ostatnich podań! To efekt tego, że jeden wszedł do świetnie poukładanej, dobrze naoliwionej maszyny, a drugi… do Chelsea. Zasługi hiszpańskiego trenera The Gunners są niepodważalne.

TRENER NA LATA?
Czy powtórzy się scenariusz z Arsenem Wengerem, który najpierw zrobił w klubie rewolucję, zmieniając nawet żywieniowe nawyki piłkarzy, a potem poprowadził Arsenal do wielu sukcesów? Arteta nie musiał uczyć piłkarzy, co mają jeść i jak trenować. Musiał jednak pozbyć się toksycznych jednostek, jak i Oezil czy Aubameyang i podziękować wielu innym, zbędnym w jego koncepcji piłkarzom. Nawet jeśli nie wygra ligi, to już teraz wiadomo, że dzięki niemu na Emirates znów zagrany zostanie hymn Ligi Mistrzów. Trzeba więc postawić sobie pytanie, czy możliwe jest, że Hiszpan wzorem Francuza zakotwiczy w północnym Londynie na lata? 22 lata Wengera ciężko będzie przebić, ale jak już wspomnieliśmy – działacze Arsenalu lubią stawiać na stabilizację, a nie nerwowo szastać nowymi nazwiskami. Nie można więc wykluczyć, że Arteta, który przetrwał przecież kilka trudnych chwil, przepracuje w klubie z Emirates dekadę albo i dłużej. Takie historie we współczesnej piłce są raczej rzadkością, ale tutaj naprawdę zgadza się wiele elementów. A jeśli „kliknie” jeszcze ten najbardziej wyczekiwany, czyli mistrzostwo kraju, fani Kanonierów będą stawiać Artetę w jednym rzędzie z najwybitniejszymi szkoleniowcami ich ukochanego klubu. Hasło „Arteta Out” na trybunach może wówczas nie pojawić się naprawdę bardzo długo.

Nie wiemy, jaka przyszłość czeka Arsenal i Artetę w krótszej i dłuższej perspektywie, ale teraźniejszość jest dla kibiców londyńskich armatek bardzo miła. Podczas reprezentacyjnej przerwy Kanonierzy patrzą na resztę stawki z pozycji lidera, mając 8 punktów więcej niż Manchester City. Innymi rywalami nie muszą się już nawet przejmować. Przed sezonem braliby taką perspektywę w ciemno, z pocałowaniem obu rąk, obu nóg i strach pomyśleć czego jeszcze.

Related Articles