Był jednym z najlepszych pomocników przełomu wieków jakich wydała polska ziemia. Jego talent doceniono w Brazylii i Niemczech. Los nie był jednak dla niego łaskawy. Dziś mija 19 lat od śmierci Krzysztofa Nowaka, byłego reprezentanta Polski w piłce nożnej, którego obiecującą karierę przerwała straszna choroba – stwardnienie zanikowe boczne (ALS). Przypadłość, na którą wciąż nie ma lekarstwa.
Prawie każda rozpoczynająca się kariera piłkarska zaczyna się od marzeń. Niektóre z nich się spełniają, inne są brutalnie weryfikowane przez różne czynniki – narkotyki, alkohol, hazard, depresję, kontuzje czy choćby zwykłe lenistwo. Czasami jednak na drodze do wielkich sukcesów i spektakularnych karier staje przeciwnik, z którym nie zawsze można wygrać. Choroba. Nieuleczalna choroba. Tak też było w przypadku naszego bohatera.
Krzysztof Nowak urodził się 27 września 1975 roku w Warszawie. Stolica Polski to miasto ogromnych możliwości, ale jednocześnie pełne pokus dla młodych sportowców. Jednak nie w przypadku Nowaka, który oprócz dobrych warunków fizycznych (186 cm wzrostu) i nienagannej techniki, odznaczał się dużym, jak na tamte czasy, profesjonalizmem, sumiennością i pracowitością. Nie było więc niczym dziwnym, że w wieku 17 lat utalentowany wychowanek stołecznego Ursusa przeniósł się wiosną 1993 roku do walczącego o awans, drugoligowego Sokoła Pniewy. Wraz z nowym zespołem, obok Warty Poznań, uzyskał awans do ówczesnej I ligi, obecnej Ekstraklasy. Przez 2,5 roku stanowił o sile drużyny z Pniew, będąc jej podstawowym zawodnikiem.
Udane występy na krajowych boiskach zaowocowały zimowym transferem w sezonie 1995/1996 do greckiego Panachaiki Patras. Przygoda w ojczyźnie filozofów trwała zaledwie jedną rundę, ale Nowak był już wtedy etatowym, młodzieżowym reprezentantem Polski. Latem 1996 roku olimpijska kadra w końcowej fazie swojej przygody (Polacy nie zdołali awansować do Młodzieżowych Mistrzostw Europy, w których czołowe miejsca gwarantowały udział w Igrzyskach Olimpijskich w Atlancie – red.) wyruszyła na tournée do Ameryki Południowej, gdzie zmierzyła się z lokalnymi hegemonami – Argentyną i Brazylią. W kadrze trenera Andrzeja Zamilskiego, oprócz Jerzego Dudka, Michała Żewłakowa czy Bartosza Karwana, znalazło się miejsce dla dwóch błyskotliwych pomocników: Mariusza Piekarskiego z Zagłębia Lubin i świeżo „upieczonego” „Legionisty”, Krzysztofa Nowaka.
Biało-czerwoni przegrali oba mecze z gwiazdorsko obsadzonymi kadrami rywali. W zespole Argentyny zagrali wówczas m.in. Roberto Ayala, Javier Zanetti, Juan Sebastian Veron, Claudio Lopez oraz strzelcy goli, Abel Balbo i Diego Simeone. Z kolei „Canarinhos” mieli w swoim składzie Roberto Carlosa, Aldaira, Rivaldo, Juninho Paulistę, Bebeto, który strzelił 2 gole oraz Ronaldo Luisa Nazario de Limę. Mimo niekorzystnych rezultatów Polacy zostawili po sobie dobre wrażenie. Urugwajczyk Juan Figer, agent piłkarski od transferów niemożliwych (to za jego sprawą Luis Figo zamienił Barcelonę na Real Madryt – red.), wypatrzył Piekarskiego, Nowaka i Dubickiego, którym złożył ofertę gry w Brazylii. Nie skorzystał tylko ten ostatni, bowiem ówczesny właściciel Łódzkiego Klubu Sportowego za wszelką cenę nie chciał dopuścić do transferu.
Nowak z Piekarskim wylądowali w brazylijskie Kurytybie, gdzie na co dzień grałoo Atletico Paranaense, do którego trafili. Przywitanie Polaków nie należało do przyjemnych, bowiem kibice „Furacāo” (por. huragan) oczekiwali transferu gwiazdy, a nie dwóch młodych, zupełnie anonimowych zawodników. Debiut Nowaka w Brazylii nastąpił 1 września 1996 roku na słynnym stadionie Maracana, na którym Atletico grało z Flamengo Rio de Janeiro. Mimo porażki, razem z Piekarskim zebrali pozytywne recenzje. „Mario” rok później trafił właśnie do Flamengo. Nowak z kolei stał się ulubieńcem trybun w Kurytybie. Gdy w 1998 roku przyszła do klubu oferta z niemieckiego VfL Wolfsburg nie zastanawiał się ani chwili. „Chciałem znów grać w Europie, bo tutaj są najsilniejsze kluby. A w Wolfsburgu miałem na to perspektywy.” – mówił wówczas w wywiadzie.
W Dolnej Saksonii otrzymał numer 10 na koszulce i równie szybko jak w Brazylii zyskał sympatię kibiców. Eksperci od Bundesligi wróżyli 23-letniemu wówczas pomocnikowi większą karierę niż Michaelowi Ballackowi. Wraz z Andrzejem Juskowiakiem i Waldemarem Krygerem stworzył w Wolfsburgu polski tercet, który zasłynął na długo przed słynnym „trio z BVB”, czyli Piszczkiem, Błaszczykowskim i Lewandowskim. Nowak był komplementowany ze wszech stron jako kompletny pomocnik, rozgrywający z prawdziwego zdarzenia. Mimo to reprezentacja Polski była dla niego jedynie krótką przygodą. Mimo chudych lat polskiej piłki, na poważnie postawił na niego dopiero Janusz Wójcik pod koniec eliminacji do Euro 2000. Łącznie Nowak rozegrał w koszulce z orzełkiem na piersi 10 spotkań, w których strzelił jednego gola – w debiucie przeciwko Gruzji.
O pomocniku Wolfsburga było wówczas głośno. Media mówiły o zainteresowaniu Juventusu, Bayernu Monachium czy Borussii Dortmund. Z resztą oferta tej ostatniej została przez Nowaka odrzucona. Sam zawodnik marzył o grze w Barcelonie, dlatego zainteresowanie monachijczyków, którzy wówczas byli dwukrotnymi finalistami Ligi Mistrzów, było traktowane poważnie. Wydawało się, że wszystko zmierza w dobrym kierunku. Zimą sezonu 2000/2001 Nowak wrócił do treningów i gry po przebyciu grypy. Zagrał 90 minut przeciwko Kaiserslautern, następnie niecałą godzinę przeciwko Bayernowi. Z boiska schodził słaniając się na nogach. W kolejnym meczu przeciwko Hercie wszedł w końcówce na 11 minut gry, ale był cieniem zawodnika, którego Bundesliga znała wcześniej ze świetnych występów.
Oznaki problemów ze zdrowiem pojawiły się dużo wcześniej, bowiem od kilku miesięcy palce u rąk Nowaka zaczęły być zimne i coraz bardziej odmawiały posłuszeństwa. Najpierw wiązanie butów zabierało mu coraz więcej czasu, aż w końcu tę czynność wykonywał za niego kierownik drużyny. Do zimnych dłoni doszły następnie drętwiejące ramiona. W marcu 2001 roku zawodnik trafił na badania, ale lekarze bezradnie rozkładali ręce. Dopiero kilku miesiącach, podczas wizyty lekarskiej w Teksasie, stwierdzono, że to prawdopodobnie stwardnienie zanikowe boczne, ALS. Diagnoza, która brzmi jak wyrok. Żona Krzysztofa Nowaka, Beata, wspominała później rozmowę z mężem:
„- Kochanie, jestem chory na coś, na co nie ma lekarstwa.
– Co ty gadasz za głupoty? Przecież będziesz zdrowy.
– Nie będę. Ta choroba będzie postępowała. Nie da się z nią żyć. Jest śmiertelna.”
Do tamtej pory Nowak imponował zdrowiem oraz formą. W zasadzie nie łapał kontuzji, nie chorował, ani nie przeziębiał się. Miał świetne wyniki wydolnościowe, regularnie znajdując się w czołowej trójce podczas testów. „Wiadomo, że nasi zachodni sąsiedzi słyną z dobrego przygotowania fizycznego, więc śmialiśmy się, że jest bardziej niemiecki od Niemców.” – wspominał po latach Juskowiak. Nowak w trakcie treningów i meczów nie odpuszczał ani na moment, za co był ceniony przez trenerów, kolegów z drużyny, a przede wszystkim kibiców. Wszystko przyszło nagle i niespodziewanie.
ALS charakteryzuje się zanikiem mięśni. Wyobraźcie sobie, że wasze ciało z dnia na dzień odmawia posłuszeństwa. Jesteście zupełnie zdrowi, ale każdego dnia coraz bardziej opadacie z sił. Nogi nie ruszają się już tak sprawnie. Następnie wyzwaniem jest zgięcie kolana. Poruszacie się coraz mniej. I jeszcze mniej. Po czasie przestajecie poruszać nogami. Pojawia się problem z poruszaniem rękami. Wyzwaniem jest uścisk dłoni, potem jedzenie sztućcami i palcami. Później nie możecie już ruszać rękami. Potem gryźć, połykać, mówić, a na końcu… oddychać. Jeśli nie zdecydujecie się na wsparcie aparatury podtrzymującej życie, która będzie oddychać za was – umieracie. Krzysztof Nowak nie chciał.
Pomocnik Wolfsburga i reprezentacji Polski miał zaledwie 25 lat, kiedy musiał zawiesić buty na kołku i po niedługim czasie usiąść na wózku inwalidzkim. Mimo to do końca nie tracił nadziei, licząc bardziej na cud, niż znalezienie lekarstwa. Podejmował próby leczenia w Niemczech, Holandii, USA, a nawet u Tybetanki. Żadna z terapii nie przynosiła jednak rezultatów. W całej, niezwykle trudnej sytuacji fantastycznie zachował się zespół „Wilków” z Wolfsburga, przedłużając kontrakt z zawodnikiem oraz zapewniając pomoc specjalistów. W 2002 roku została powołana do życia Fundacja im. Krzysztofa Nowaka (niem. Krzysztof Nowak Stiftung – red.), na czele której stoją m.in. członek zarządu VfL Wolfsburg Reiner Müller oraz były zawodnik „Wilków”, kolega Nowaka z boiska, Roy Präger. Działalność fundacji polega na wsparciu osób cierpiących na ALS.
Krzysztof Nowak odszedł w Dzień Matki, 26 maja 2005 roku. Pamięć o nim trwa po dziś dzień. Spiker na każdym domowym meczu Wolfsburga wywołuje od kibiców 12 nazwisk – jedenastu zawodników wyjściowego składu oraz „dziesiątkę naszych serc” (niem. Die Zehn Der Herzen – red.). O zwiększenie świadomości ALS zadbała kilka lat temu akcja Ice Bucket Challenge, polegająca na wylewaniu na siebie lub innych wiadra lodowatej wody i nominowaniu kolejnych uczestników. Uczucie drętwienia i paraliżu, jakie pojawia się po oblaniu zimną wodą, miało pokazać uczestnikom, co z chorymi robi postępująca choroba. Obecnie z chorobą zmaga się inny polski piłkarz, Robert Dymkowski, legenda Pogoni Szczecin. Możecie go wesprzeć TUTAJ.
Nigdy nie dowiemy się czy Krzysztof Nowak trafiłby przez Bayern do Barcelony. Czy byłby gwiazdą reprezentacji Polski i święcił z nią sukcesy. Dziś wiemy tylko, że nic nie trwa wiecznie, a choroba z dnia na dzień może odebrać nam wszystko. Mimo upływu niemal dwóch dekad na ALS wciąż nie ma żadnego skutecznego lekarstwa. Dbajcie o siebie!