Skip to main content

W ósmym dniu mistrzostw Europy doszło przede wszystkim do starcia Polska – Austria i kiedy już Polacy sięgali po kalkulatory, to Holandia bezbramkowo zremisowała z Francją (pierwszy taki wynik). Wieczorny mecz sprawił, że “Biało-czerwoni” jako pierwsi pożegnali się z EURO.

Słowacja – Ukraina 1:2
Selekcjoner Ukrainy Serhij Rebrow zrobił aż pięć roszad w składzie po klęsce z Rumunami.  Francesco Calzona za to wystawił 11/11 tych samych, którzy ograli Belgów. Była to niezła rozgrzewka przed meczem Polaków. No i to Słowacy zaczęli w taki sposób, jakby chcieli swoich przeciwników rozszarpać – od razu mocno, z animuszem i aktywnym na lewej stronie Lukasem Haraslinem. Podczas jednego z rajdów zakręcił obrońcami jak jakiś prime Ronaldinho, tylko, że uderzył lewą nogą bardziej mocno niż precyzyjnie. Chwilę później Anatolij Trubin błyskawicznie się przesunął, idealnie ustawił się na linii i odbił piłkę po uderzeniu z dwóch metrów Ivana Schranza. Naprawił tym samym błąd obrońcy Matwienki, który… sam się kopnął piłką w głowę. Jeszcze był rzut wolny dla Słowaków, także strzał ten wybronił ukraiński golkiper.

Dyskusję wywołał fakt, że Andrij Łunin po fatalnym występie z Rumunią zasiadł tym razem na ławce. Okazało się to dobrą decyzją. Trubin obronił swoją pozycję tymi interwencjami. Ukraina jednak nie istniała i w końcu zasłużenie straciła bramkę po strzale z główki Ivana Schranza. Zinczenko wybrał się na grzyby i udowodnił, że bywa marnym i trochę przereklamowanym obrońcą. Do jakiejś 30. minuty kibic oglądający te mistrzostwa Europy miał prawo powiedzieć – nie no, ta Ukaina to jest najgorsze dziadostwo na tym turnieju.

Ukraińców jakby wtedy poraził prąd i dopiero się przebudzili, bo zaczęli grać. Najgroźniejszą okazją był słupek Ołeksandra Tomczyka. Słowacy cofnęli się za głęboko, a w polu karnym wręcz rzucali się ciałem na piłkę. W jednej z nielicznych późniejszych akcji znów świetnie interweniował Trubin po kąśliwym uderzeniu w dalszy róg Haraslina. Druga połowa to już spora dominacja Ukrainy. Słowacy nie oddali w niej ani jednego strzału celnego. Podopieczni Rebrowa atakowali, atakowali i atakowali. Przyniosło to skutek w 53. minucie. Zinczenko ładnie dograł z boku po ziemi, a Mykoła Szaparenko uderzył w kontrujący róg. Gol na 2:1 w 80. minucie to wielki kunszt Romana Jaremczuka i jednocześnie błąd Martina Dubravki, który dał sobie w trudnej dla napastnika sytuacji jakoś wcisnąć piłkę do siatki… podeszwą. Słowak w sumie przyzwyczaił do baboli w Premier League.

Polska – Austria 1:3
Gdyby nie Wojciech Szczęsny, to byłoby nawet i 1:5. Austriacy z łatwością przedzierali się przez naszą obronę. Fatalnie zagrała para Dawidowicz-Bednarek. Ten pierwszy ciągle tylko faulował Arnautovicia i zawiódł przy wszystkich golach. Kompletnie nie dojechał Jakub Piotrowski. Jedynie Piotr Zieliński grał za dwóch, a może i za trzech. Do pewnego momentu Bednarek czyścił niemal wszystko, ale nie może być spotkania, żeby nie zrobił jakiegoś wielbłąda. No to dał się ograć przy trafieniu na 1:3, konkretnie przed karnym. Gol Krzysztofa Piątka na 1:1 sprawił, że Polacy uwierzyli, zwłaszcza, że do końca pierwszej połowy cisnęli. Kiedy Michał Probierz wprowadził na boisko Roberta Lewandowskiego i Karola Świderskiego (60. minuta), to zrobiło się jeszcze gorzej. Od tego momentu to Austria grała w piłkę i zasłużenie wygrała 3:1. Jeśli ktoś chce poczytać o tym meczu więcej, to zapraszamy na osobny i bardziej szczegółowy tekst, który znajduje się tutaj.

Holandia – Francja 0:0
Mbappe odpoczywał. Remis dawał awans obu reprezentacjom no i… padł właśnie remis. Do tego pierwszy bezbramkowy. Coś nie siedzą hity na tych mistrzostwach, a dużo więcej szumu robią mecze potencjalnie mniej ciekawe. Największe kontrowersje wzbudził nieuznany gol dla Holendrów w drugiej połowie, którego analizowano przez cztery minuty. Francuzi oddali dwa razy więcej strzałów, ale nie można ich nazwać zespołem lepszym w tym spotkaniu. Pierwsza połowa toczyła się w większości w żółwim tempie (i nie chodzi tu o Kyliana Mbappe).

Pierwsze 15 minut perfect, perfect, jak mówił Jerzy Engel w słynnym przemówieniu. Pasuje to do tego hitu. Mogło to się zacząć fenomenalnie, ale Jeremie Frimpong trochę się zaplątał, zwolnił i dał dogonić, a pędził sam na sam już w 50. sekundzie! Antoine Griezmann odpowiedział celnym strzałem z daleka, a później też nie trafił w piłkę w idealnej okazji. Fatalnie to zagrali w parze z Rabiotem. Właściwie była to sytuacja dwóch na bramkarza, tylko gracz Juve podał… do tyłu, za plecy, trudno było sięgnąć tę piłkę, a więc zawodnik Atletico w nią nie trafił, skiksował. Chwilę później znów Griezmann uderzył po podaniu Kante. Był aktywny. W całym meczu oddał aż pięć strzałów – najwięcej. Trochę się działo, ale to do wspomnianej 15. minuty. Jeszcze była indywidualna akcja Gakpo i interwencja Maignana. Potem tempo siadło.

Jeśli chodzi o drugą połowę, to padły w niej raptem dwa celne strzały – po jednym z każdej strony. Griezmann znowu ledwie trafił w piłkę, a świetnie mu ją wystawił N’Golo Kante (notabene po raz drugi gracz meczu). Patrząc na ten toczący się w średnim tempie mecz, miało się wrażenie, że musi się on skończyć remisem, a tego Polacy nie chcieli. Taki rezultat ich eliminował. Chwila euforii nastąpiła w 69. minucie, kiedy to do siatki trafił Xavi Simmons. Sytuację tę jednak analizowano dobrych kilka minut pod kątem tego, czy stojący na linii strzału Denzel Dumfries nie przeszkadzał Maignanowi. Decyzja? Spalony, przeszkadzał. Potem były nudy, nudy i jeszcze trochę nudów przez ponad 20 minut. Hit rozczarował i taki są fakty.

Istne kuriozum, że przy takiej sile ofensywnej Francuzi na tym turnieju… nie zdobyli jeszcze bramki. Ich bilans to zaledwie 1:0, a wygrali z Austrią tylko dzięki samobójowi Maxa Wobera. Sami nie potrafili ani razu trafić do siatki – Mbappe, Griezmann, Giroud, Thuram, Dembele. Taka siła rażenia, a na koncie okrągłe zero (nie licząc samobója).

Related Articles