Każdy chciałby zaczynać wielki turniej w taki sposób, jak zrobili to Niemcy. Już w dniu otwarcia zbudowali dużą pewność siebie, deklasując rywali aż 5:1. Szkoci może i zdobyli bramkę honorową, ale… nie oddali ani jednego strzału.
Po spotkaniu otwarcia jesteśmy już niemal pewni, że Niemcy wyjdą z grupy. To z uwagi na zasady awansu z trzecich lokat. Jeżeli weźmiemy pod uwagę EURO 2016 oraz EURO 2020, to w pierwszym przypadku awans dalej gwarantowały trzy punkty i bilans bramkowy 0 (Portugalia wygrała później cały turniej), natomiast w drugim najgorszą ekipą z trzecich miejsc była Ukraina i to z nawet z bilansem -1. Piłkarze Juliana Nagelsmanna już na dzień dobry mają oczywiście trzy punkty, ale i bramki na bardzo korzystnym poziomie +4. Byle tylko na przykład nie przegrali dwa razy po jakieś 0:4, ale na to się raczej nie zanosi, zatem tym wysokim zwycięstwem Niemcy zapewnili sobie już na 98% awans do dalszej fazy rozgrywek.
To od razu historyczny wynik, bo nikt wcześniej od pierwszych mistrzostw w 1960 roku nie wygrał więcej w meczu otwarcia. Niemcy pokazali, że są bardzo mocni. Wielu szkockich kibiców zrezygnowało przed gwizdkiem na drugą połowę z oglądania tego bokserskiego pojedynku, w którym to jeden zawodnik stoi tylko przy linach i słania się na nogach. Zamówili sobie taksówki i wrócili do swoich kwater, bo nie chcieli na coś takiego patrzeć. Nawet nie chodzi o to, że czerwona kartka z 44. minuty ustawiła spotkanie, bo i do tego momentu było już 2:0 dla gospodarzy. Ryan Porteous brutalnie sfaulował Ilkaya Gundogana, sędzia Clement Turpin poszedł to sobie jeszcze na spokojnie obejrzeć i wyrzucił Szkota z boiska, a Kai Havertz bardzo pewnie wykorzystał karnego na 3:0. Posłał Angusa Gunna w drugi róg.
Szkoci zawiedli, skompromitowali się, ośmieszyli. Gdzie się podziała ta reprezentacja, która potrafiła pokonać Hiszpanów 2:0? Wyniki ostatnich sparingów nakazywały postawić znak zapytania przy formie Scotta McTominaya i spółki, ale żaden z nich nie był poziomem gry tak beznadziejny, jak mecz otwarcia z Niemcami. Szkoci co prawda zagrali żenująco z Gibraltarem, gdzie wygrali tylko 2:0, przegrali też 0:4 z Holandią, jednak stworzyli sobie tam kilka okazji i wynik nie do końca oddawał różnicę. Nawet w sparingu z Francją wyglądało to lepiej (1:4), a w kwalifikacjach z Hiszpanią w spotkaniu wyjazdowym McTominay strzelił nawet gola w 60. minucie, którego jednak anulowano z powodu ofsajdu. Owszem, Szkoci przegrywali, prezentowali się mizernie, ale jeszcze raz należy powiedzieć – nie aż tak beznadziejnie. Ten mecz otwarcia to jest dla nich plama na honorze.
Oni tu nie zrobili nic. Nie wyszli. Czekali na baty. Zero oddanych strzałów to jest wynik kompromitujący. Każdy chciałby mieć takiego przeciwnika, który się położy w meczu otwarcia wielkiego turnieju. Już w pierwszej minucie Florian Wirtz mógł dać prowadzenie Niemcom, ale przegrał pojedynek sam na sam z Gunnem. W 10. minucie szkocki bramkarz był blisko udanej interwencji, ale piłka przełamała mu ręce i w ten sposób to Wirtz może zapisać na konto bramkę otwarcia mistrzostw Europy. Tuż przed trafieniem Jamala Musiali na ekranie pokazała się grafika – Niemcy 170 wymienionych podań, natomiast Szkoci tylko 47. Piękna była akcja przy drugiej bramce. Wyszło w niej wszystko – najpierw Kroos minął podaniem całą linię pomocy i uruchomił Ilkaya Gundogana. Ten z kolei prostopadle zagrał do Kaia Havertza. Gracz Arsenalu nie był samolubny. Nawinął obrońcę i wyłożył piłkę Musiali. Ten swojego defensora też minął i zapakował z całej siły z 13 metrów pod ladę.
Niemcy tylko się nakręcali, a Szkoci już pewnie myśleli o tym, by kończyć, bo może być jeszcze gorzej. Trafiło aż pięciu niemieckich graczy, a właściwie z samobójem to i sześciu – Florian Wirtz, Jamal Musiala, Kai Havertz, po przerwie jeszcze Niclas Fullkrug (wszedł w 63. min) oraz Emre Can. Joker reprezentacji Niemiec pozazdrościł petardy, jaką zasadził Musiala i sam popisał się jeszcze lepszą. Mógł mieć jako jedyny dwa trafienia, ale jedno zostało niezaliczone przez minimalny ofsajd. Oficjalne statystyki zaliczają Szkotom jeden strzał, ale tak naprawdę jest on ogromnie naciągany. Jonatan Tah się “obciął” i nie trafił w piłkę, no to Scott McKenna uderzył ją głową. Z tym, że piłka nie leciała nawet blisko bramki, była czymś w rodzaju przedłużenia, dogrania. Fartem nastrzelił akurat w głowę Antonio Rudigera i piłka wpadła do siatki Manuela Neuera. To nawet nie było ćwierć sytuacji. Wynik spotkania ustalił strzałem zza szesnastki Emre Can. Nie ma co analizować. W piłkę grał tu tylko jeden zespół.
MVP meczu? Kwestia subiektywna, ale autor tekstu stawia na Jamala Musialę, który dryblingami “palił” murawę. Skutecznych miał pięć na osiem i co rusz tworzył jakąś przewagę. Pojedynki bezpośrednie najczęściej wygrywał. No i co imponujące – nie posłał ani jednego niecelnego podania! 32/32 to wynik rewelacyjny. Oczywiście strzelił też gola na 2:0. Szkoci nie zawiesili wysoko poprzeczki. Przeskoczyłby ją nawet pięciolatek.