Polska przegrała w Osijeku 0:1 po pięknej bramce Luki Modricia z rzutu wolnego. To oznacza, że mamy trzy punkty po dwóch kolejkach Ligi Narodów. Mówiąc eufemistycznie – nie był to za dobry występ podopiecznych Probierza. Pasowałoby tu bardziej słowo “paździerzowaty”. Zdecydowanie więcej jest po naszej stronie przegranych niż wygranych.
Nicola Zalewski, krater pometeorytowy, trochę odstępu i cała reszta. Tak można podsumować ten występ. No i wiemy, że Łukasz Skorupski mimo dziwnej interwencji przy rzucie wolnym i złym ustawieniu – i tak powinien być pierwszym bramkarzem, bo wypadł lepiej niż Marcin Bułka. Mateusz Bogusz całkowicie się spalił w debiucie, natomiast Sebastian Szymański oraz Kacper Urbański może i próbowali, lecz natrafili na kozaków w środku pola w postaci Mateo Kovacicia i przede wszystkim Luki Modricia. Przy nich wypadli bardzo biednie. Zwłaszcza młody gracz Bolonii, który biegał, biegał, trochę pressował, ale na boisku był generalnie duchem – zero jakichkolwiek strzałów, zero kluczowych podań, zaledwie dwa wygrane pojedynki na osiem. Trochę dziwnie też wyglądało, gdy na kilku krokach potrafił go odstawić 18 lat starszy Luka Modrić. No i nie dało się patrzeć na Jakuba Modera po wejściu na boisku. Co też on wyprawiał… normalnie jakby zamienił się ciałami z zawodnikiem okręgówki. To był występ na pałę i niezdanie do następnej klasy. Dlatego nie chce go w niej trener Brighton…
Polska w pierwszej połowie skupiła się na kartkowaniu przeciwników. Pod bramką Dominika Livakovicia nie działo się absolutnie nic, ale dobrym prognostykiem były napomnienia dla Mateo Kovacicia, Marko Pjacy oraz Petara Sucicia. Gracza Manchesteru City już w 2. minucie zaskoczył odbiorem Sebastian Szymański. To po faulu na nim “Kova” złapał kartonik. Bardzo podobnie też wcisnął się Petarowi Suciciowi w 40. minucie. Oba odbiory miały miejsce na połowie Chorwatów. Szymański także wbiegł w pole karne w sytuacji, w której w ostatniej chwili wspaniałym i czystym wślizgiem piłkę wybił Duje Caleta-Car. Tak więc nie był to beznadziejny występ gracza Fenerbahce. Nie dał za wiele konkretów z przodu – tylko dwa zablokowane “strzały rozpaczy”, ale kiedy już dochodziło do bezpośrednich starć 1 vs 1, to wygrał takich pojedynków 8/11. Coś tam pokazał.
Igor Matanović oddał strzałów aż… siedem. Co chwilę dobrze się zastawiał, tworzył sobie miejsce i polscy obrońcy mieli ogromny kłopot z zatrzymaniem go. Rezerwowy Eintrachtu Frankfurt grał dopiero drugi mecz w reprezentacji. Co rusz urywał się Bednarkowi czy innemu Walukiewiczowi. Wymowne, że strzałów oddał siedem, a podań celnych dziewięć. Koledzy chętnie szukali go w polu karnym. Między innymi taka aktywność młodego napastnika sprawiła, że po pierwszej części gry Chorwaci mieli na koncie 10 okazji podbramkowych, a my zaledwie jedną i to bez strzału na bramkę. Reprezentacja Polski zbyt była rozszczelniona pomiędzy formacjami. Wystarczyło, że gospodarze podeszli pressingiem i już polscy obrońcy głupieli przy rozegraniu, popełniając błędy. Do przerwy jednak wynik to 0:0.
Po niej niespodziewanie to Nicola Zalewski oddał celne uderzenie. Wreszcie Polacy zrobili coś ryzykownego, pojawiło się ich kilku w pobliżu pola karnego Chorwatów. Wahadłowy Romy zszedł na prawą nogę do środka i uderzył tak, że piłka przeleciała pomiędzy nogami Sutalo, co też sprawiło kłopoty Livakoviciowi i wypluł ją po interwencji przed siebie. Niestety niedługo po tym jednym z niewielu miłych momentów przegrywaliśmy 0:1. Sebastian Walukiewicz, który generalnie był i tak naszym najlepszym stoperem do tej chwili zrobił sobie wielkiego minusa i rysę przez co trochę niesłusznie jest oceniany najniżej z całego bloku defensywnego, a przecież najczęściej wybijał piłkę i ją odzyskiwał. W każdym razie tutaj dał pretekst arbitrowi, bo zbyt długo przytrzymywał Petkovicia. Francois Letexier najpierw dał nawet karnego, lecz później cofnął decyzję na rzut wolny. Modrić podszedł, leciutko uderzył, a piłka wpadła w okienko. Skorupski rzucił się trochę z opóźnieniem. Była to dziwna interwencja.
Po straconej bramce Polacy mieli najgorszy fragment meczu. Byli totalnie zdemolowani, zdezorganizowani i łatwi do ukąszenia. Nie zgadzało się nic. Nikt nie potrafił ustabilizować sytuacji na boisku. Wdarł się ogromny chaos i Chorwaci mieli kilka okazji na podwyższenie rezultatu. Dosłownie dwie minuty po golu polscy obrońcy kompromitowali się jeden po drugim. Najpierw poślizg zaliczył Jakub Kamiński – notabene kolejny, który zaprezentował się na dwóję z plusem (za kilka rajdów) w szkolnej ocenie. Później wspomniany już Matanović zatańczył z Walukiewiczem i Dawidowiczem, których w jednej akcji kiwnął po dwa razy, żeby na końcu trafić w poprzeczkę. Chorwaci “siedli” na Polaków, a kilka razy czujny musiał być Łukasz Skorupski. Napór ten trwał może z sześć-siedem minut, ale to aż cud, że nadal było 1:0.
W 70. minucie Polska miała najlepszą okazję na wyrównanie – Walukiewicz dośrodkował z prawej strony, a Lewandowski zastawił sobie jak juniora Sutalo, ładnie się odwrócił i przysadził z woleja w poprzeczkę. Gdyby weszło, byłby to piękny gol. No właśnie – gdyby… o bezradności Polaków w rozegraniu najlepiej świadczy akcja z 73. minuty, kiedy to Nicola Zalewski jakimś cudem znalazł się na pozycji stopera w okolicach piątego metra. Jako, że nikt nie chciał piłki, to popędził z nią sam niczym w FIFIE – i to skutecznie! Minął ze trzech przeciwników i napędził akcję. Ogólnie Zalewski był jak taki przepiękny borowik w otoczeniu trujaków. Taki, który zdziwił w tym miejscu samego grzybiarza. Nie po raz pierwszy, drugi i trzeci to właśnie Nicola wyróżnia się w naszej reprezentacji. Chorwaci już nic więcej nie potrzebowali i utrzymali jednobramkowe prowadzenie, chociaż w 91. minucie Świderski na wślizgu niecelnie trafił w piłkę. Niemniej Polacy swoją “jakością” gry nie zasłużyli tu na żaden punkt.
Małe momenty da radę wyróżnić na palcach jednej ręki, będą to jakieś pojedyncze akcje. Zbyt dużo jest przestoju i bardzo długich fragmentów, gdzie Polska nie jest w stanie zrobić absolutnie nic i nie gra w piłkę, tylko ją kopie.