Skip to main content

Przygotowania do nadchodzących mistrzostw Europy ruszyły pełną parą. Dobre nastroje panują wokół reprezentacji Polski, która na Stadionie Narodowym wygrała z Ukrainą 3:1. Takiej skuteczności możemy oczekiwać od “Biało-czerwonych”. Niesamowitą historię napisał Taras Romanczuk, autor trzeciego gola dla Polaków, który przecież pochodzi z Ukrainy.

Wszystko rozpoczęło się fatalnie. Arkadiusz Milik zdążył pobiegać może minutę, a może dwie i nagle padł na murawę po tym, jak próbował zablokować podanie Rusłana Malinowskiego. Źle postawił stopę i koniec… Najświeższe informacje około pół godziny po zakończeniu meczu były takie, że niestety napastnik reprezentacji Polski ma mistrzostwa Europy z głowy. Milik dopiero co wrócił po tym, jak przez pewien czas nie był powoływany. Otrzymał nagrodę za niezłe występy wiosną, między innymi piękną bramkę z wolnego z Bologną czy też przesądzenie o losach awansu do finału Coppa Italia przeciwko Lazio. To były takie rzeczy, które poniosły się w polskich mediach. Wszystko to nieaktualne. Milik miał szansę, by zaprezentować się pod nieobecność Roberta Lewandowskiego, który usiadł na ławce rezerwowych, ale już w piątej minucie opuścił murawę. Jego miejsce od razu zajął debiutant – Kacper Urbański.

Polaków taka roszada kompletnie nie wybiła z rytmu. Warto zanotować, że normalnie na środku obrony reprezentacji najczęściej występował Jan Bednarek i Paweł Dawidowicz. Szansę dostali tym razem Bartosz Salamon (rozważany do roli podstawowego stopera) oraz Sebastian Walukiewicz. I to właśnie gracz Empoli dał prowadzenie naszej kadrze w 11. minucie. Ukraina jako przeciwnik jest dla niego bardzo szczęśliwa, bowiem wystąpił w czterech meczach w kadrze, w tym dwóch właśnie przeciwko Ukrainie – oba zakończyły się zwycięstwami. Zresztą sparing z Ukrainą 11 listopada 2020 roku był ostatnim, w jakim wystąpił Walukiewicz w narodowych barwach. Na kolejny występ czekał zatem prawie cztery lata i od razu wpisał się na listę strzelców po zamieszaniu w polu karnym.

Za pierwszą połowę należą się naszym brawa. Może nie z powodu jakiejś wybitnej gry, ale… skuteczności. “Biało-czerwoni” mimo wszystko pokazywali też ochotę do gry. Już dwie-trzy minuty później po golu Piotr Zieliński huknął z daleka, a w 16. minucie to on posłał dośrodkowanie z lewej strony boiska. Było ono tak kąśliwe, że piłka… wpadła do siatki, choć po drodze nikt jej nie dotknął. “Zielu” jest wyjątkowo wypoczęty po takim sezonie klubowym, ponieważ z Napoli odchodził w nieprzyjemnej atmosferze. Mniej więcej od lutego/marca jego rola była już marginalizowana. Nie został zgłoszony na fazę play-off Ligi Mistrzów, a w Serie A często pełnił rolę rezerwowego. Po dobrej połówce w hicie z Atalantą, gdzie dał jakikolwiek impuls z ławki, znów wywalczył podstawowy skład. Tyle, że w maju w ogóle nie grał. Oficjalnie przez kontuzję łydki. Jest wypoczęty i głodny gry. Jaki tego skutek? Ano taki, że to prawdopodobnie nasz najlepszy piłkarz tego meczu, może oprócz Nicoli Zalewskiego.

Niezłą historię napisał za to Taras Romanczuk, który strzelił gola krajowi swojego pochodzenia. Polska zdobyła drugą bramkę po rzucie rożnym – warto odnotować. Dośrodkował Michał Skóraś, a Romanczuk wygrał pojedynek główkowy i w swoim trzecim meczu w reprezentacji zdobył pierwszą bramkę. Taras pochodzi z Wołynia, dlatego mówił dzień wcześniej, że będzie to dla niego najważniejszy mecz w życiu. No i zwieńczył go golem, zatem do końca życia już go zapamięta. Zrzekł się on ukraińskiego obywatelstwa, za co spotkał się z bardzo dużą krytyką w kraju naszych sąsiadów. Podkreśla, że czuje się zarówno Ukraińcem, jak i Polakiem. Naszemu krajowi jednak zawdzięcza bardzo wiele, tu rozwinął się w Jagiellonii i został legendą, a ostatnio zdobył mistrzostwo Polski. Jego rodzina wciąż mieszka na Ukrainie. On jednak bardzo płynnie mówi po polsku, oddając w ten sposób szacunek do naszego kraju.

Na pochwałę zasługuje także osobno dwóch reprezentantów Polski. Po pierwsze – Łukasz Skorupski. Znów udowodnił, że jest solidną i wartościową dwójką i można mu wystawić wysoką notę. Przy golu Artema Dowbyka, rewelacji Girony, nie miał nic do powiedzenia. Dwie jego interwencje były jednak światowej klasy – w 31. minucie fantastycznie nogą obronił strzał Ołeksandra Tymczyka, a w 79. minucie przypilnował bliższego rogu po akcji Heorhija Sudakowa. W końcówce meczu był naszym pewnym punktem. Wyszedł pewnie z bramki w ostatniej minucie, bo inaczej rywal pomknąłby z akcją sam na sam. Drugim graczem zasługującym na wielką pochwałę jest Nicola Zalewski. Znów taktyka Polaków była taka, by grać na zawodnika Romy, a on sobie z nią eksploatowany bardzo dobrze radził. Robił na skrzydle po prostu wiatrak, co chwilę wygrywał na lewej stronie pojedynki. Reprezentacja ma z niego wiele pożytku, co po raz kolejny udowodnił. Tak prawdopodobnie będziemy grali.

Polacy – wysoko prowadząc – trochę stanęli i oddali inicjatywę przeciwnikom. Generalnie jednak ten występ można ocenić jako pozytywny. Może nie było efektownych i pięknych akcji, ale stałe fragmenty też trzeba umieć wykorzystać i mieć szczęście po swojej stronie, a to ewidentnie sprzyjało 7 czerwca ekipie Probierza. Nastroje? Trochę poprawione. Teraz czas na Turcję.

Related Articles