Skip to main content

Jagiellonia żegna się z Ligą Europy już po pierwszym spotkaniu. Przegrała bowiem z Ajaksem na Stadionie Miejskim w Białymstoku aż 1:4. Wszystko pięknie się zaczęło – od gola Adriana Diegueza. Późniaj w piłkę grał już tylko jeden team.

Chuba Akpom to zawodnik, który nie cieszy się zbyt dużym szacunkiem u fanów Ajaksu. Jest to napastnik, który zatracił instynkt strzelecki – nie potrafił trafić ani w sparingach, ani w europejskich pucharach, ani też ostatnio w lidze. Licząc wszystkie mecze, w których grał, był on aż 11 spotkań bez gola. To zawstydzające statystyki na faceta, który ładował 28 goli w Championship w FC Middlesbrough i wiele sobie po nim obiecywano. On jednak zdobył tylko 11 bramek w lidze holenderskiej i wpisał się swoimi słabymi technicznymi umiejętnościami w cały kryzys, który dotknął Ajax. No i tenże Chuba Akpom zagrał przeciwko Jagiellonii taki mecz, dzięki któremu może się podbudować, napędzić i odkręcić z formą. 11 spotkań bez gola, a tu… ładuje hat-tricka w europejskich pucharach.

Wszystko wyglądało przyjemnie, ale przez… pięć minut. 20 tysięcy gardeł ryknęło na Stadionie Miejskim, kiedy to Adrian Dieguez sprytną główką pokonał Remko Pasveera po dobitce strzału Mikiego Villara i wcześniej sprytnie rozegranym rzucie rożnym. Jeszcze pojawił się moment konsternacji i zawahania, ponieważ sprawdzany był spalony. Okazało się jednak, że wszystko jest w porządku i mistrzowie Polski sensacyjnie objęli prowadzenie. Szybką bramką tylko rozzłościli dużo lepszego przeciwnika. Radość trwała raptem pięć minut, bo strzelanie rozpoczął Chuba Akpom zaskakując Sławomira Abramowicza uderzeniem po krótkim rogu.

Jagiellonia przez 80 minut nie istniała, nie potrafiła nawet oddać niecelnego strzału na bramkę Remko Pasveera. Defensywę rozrywał urodzony w 2005 roku Mika Godts. Ten wszędobylski skrzydłowy stworzył kilka groźnych akcji i urywał się to na lewej, to na prawej stronie. Na minus tylko niestrzelony przez niego karny, ale i tak miał on miejsce już przy stanie 4:1. Różnica klas? Tak chyba najłagodniej można określić to, co działo się po bramce Diegueza. Kolejne cztery zdobył już Ajax, a mógł i pięć, tylko wspomniany Godts nie wykorzystał karnego. Holenderski zespół praktycznie cały czas posiadał piłkę i przebywał z nią pod bramką Jagiellonii. Oddawał kolejne strzały, stwarzając zagrożenie. Jagiellonia generalnie nie jest przyzwyczajona do ganiania za piłką, a tu musiała to robić. W lidze to ona ma 60-65%, tu było to około 40%.

Ajax przede wszystkim był tego wieczoru skuteczny, mimo tej nietrafionej jedenastki, gdzie Abramowicz wyczuł intencję strzelca. Oddał aż 11 celnych strzałów, więc bramkarz “Jagi” miał okazję na wykazanie się. Polski zespół przycisnął w końcówce w poszukiwaniu trafienia numer dwa, lecz to się nie udało. Kibice wiedzieli, że jest to rywal z wysokiej półki i nie było żadnych gwizdów, wyzwisk. Po meczu oklaskiwali Adriana Siemieńca, dziękując mu za to, co udało się osiągnąć. To przecież jeszcze nie koniec europejskiej przygody. Teraz rewanż w Amsterdamie, któy dla Holendrów będzie raczej formalnością, a później już faza ligowa Ligi Konferencji, gdzie w nowym formacie będzie co najmniej sześć spotkań z różnymi rywalami.

Related Articles