Skip to main content

Osłabiona Italia – szansa na awans! Tak brzmiał nas optymistyczny tytuł przedmeczowej zapowiedzi starcia z Włochami. Teraz trochę nam wstyd, że uwierzyliśmy w sukces, a przesłankami były zwycięstwa z Bośnią czy Finlandią. Bo nawet nie z Ukrainą, gdzie powinniśmy przegrać, ale uśmiechnęło się do nas szczęście – najpierw słupek z karnego, a potem "eskapada" Łunina. Włosi brutalnie sprowadzili nas na ziemię. Matematycznie wciąż mamy szansę na wygranie tej grupy, choć jest to oczywiście bardzo mało prawdopodobne. Ale nie to w tym wszystkim jest najgorsze.

Najgorsze jest to, co dla przyzwoitości tekstu nazwiemy "grą", choć z grą sensu stricto miało niewiele wspólnego. Pamiętacie mecz z Holandią we wrześniu, po którym selekcjoner był zadowolony, a cała opinia publiczna wręcz przeciwnie? To wczoraj było dużo gorsze. Dużo. Bardzo dużo. Bardzo, bardzo dużo gorsze.

Włosi może i zagrali osłabieni brakiem tego czy tamtego piłkarza, który w reprezentacji Polski miałby  status gwiazdy. Ale wczoraj na stadionie w Reggio Emilia wyglądali jak na gierce treningowej z juniorami. Zastępujący chorego na koronawirusa Roberto Manciniego jego asystent, Alberigo Evani równie dobrze mógł wystawić na bramce sam siebie, albo przypadkowego przechodnia. Kamera rejony bramki Gianluigiego Donnarummy pokazywały nader rzadko, bo Polacy tam nie gościli. Polacy  przez 90 minut w żałosny sposób się bronili. Ale żeby to była chociaż żelazna defensywa, która zmusza Włochów do bicia głową w mur. A gdzie tam! Raz po raz dostawali się pod bramkę Wojciecha Szczęsnego i gdyby nie jego wyśmienite interwencje to przegralibyśmy ten mecz znacznie wyżej.

Rozklepywanie Polaków wychodziło gospodarzom tak łatwo, jakby grali z własną enklawą, czyli San Marino. A'propos – szacunek  dla dzielnych sanmaryńczyków za remis z Gibraltarem. Piszemy o tym w innym miejscu – KLIK. W zasadzie raz po raz zawiązywały się ciekawa i groźna akcja Włochów. Mamy wątpliwości czy na treningach ekipy Manciniego wygląda to tak łatwo. Arkadiusz Reca na lewej obronie wyglądał jak dziecko we mgle. Ale skupianie się na jednym zawodniku byłoby po tym meczu nie fair, bo mało kto zagrał choćby przyzwoicie. Rzecz jasna poza Szczęsnym, któremu koledzy zafundowali pracowity wieczór.

Weźmy takiego Krychowiaka, którego ostatnio kontestowano w kontekście przydatności do gry w reprezentacji. Zaliczył słodko-gorzki wieczór. Niby sam zagrał totalny paździerz, w dodatku prezentując Włochom idiotyczny rzut karny, ale z drugiej strony ci, którzy mieli go rzekomo wypchnąć z podstawowej jedenastki zagrali równie słabo. A wchodzący z ławki Jacek Góralski dał popis debilizmu, bo trudno inaczej określić bandycki atak  na czerwoną kartkę, który z jakichś powodów sędzia wycenił tylko na żółtko. Góralskiemu było mało, więc kwadrans później "poprawił"  i z poczuciem dobrze wykonanej pracy mógł opuścić boisko. Jeśli ktoś chciał burzyć mit Góralskiego-bulteriera, który tylko fauluje i jeździ wślizgami, to sam zainteresowany odparł zarzuty o tym, że nadaje się do gry w piłkę. Odbudował swój mit. I znów jest poziom niżej od Krychowiaka, który zagrał katastrofalnie. 

Kadrę Brzęczka miażdżą też statystyki tego meczu. Czy oddaliśmy celny strzał na bramkę Donnarummy? Nie no, bądźmy poważni – kiedy? Były dwie niecelne próby. Dwie z akcji Polaków zakwalifikowano jako sytuacje. Nieźle! Niestety, aż 19 akcji Włochów wrzucono do tego samego worka. Jeśli ktoś ma ochotę pokatować się dokładniejszymi statystykami, takimi jak dośrodkowania, prostopadłe piłki, podania w ostatniej części boiska itp, to niech to robi na własną rękę.

Cóż, przegrać z Włochami 0:2 to nie wstyd. Piłkarsko to kraj o klasę lepszy od nas. Jest takich w Europie jeszcze kilka. I kadra Brzęczka z lepszymi od siebie regularnie przegrywa, pokonując zaś teoretycznie słabsze zespoły. Tu niby wszystko się zgadza. Ale trudno przejść do porządku dziennego nad stylem, który zaprezentowaliśmy w dwóch wyjazdowych meczach tej Ligi Narodów – z Holandią w Amsterdamie i Włochami w Reggio Emilia. To było totalne dno.

Related Articles