
Jest taki film z Billem Murrayem pod tytułem “Dzień Świstaka”. Fabuła polega na tym, że główny bohater budzi się i przeżywa za każdym razem ten sam dzień. Tak samo można powiedzieć o “Der Klassiker”, bo non stop wygrywa je Bayern.
Rzut oka na tabelę iiii… jest. Można dumnie napiąć mięśnie. Wreszcie! Wreszcie udało się wyprzedzić w tabeli Bayern i przystępować do “Der Klassikera” jako lider. Co więcej, dodatkową motywację musiał wyzwolić fakt, że po przeciwnej stronie stanie Thomas Tuchel, który nie rozstał się z Borussią w najlepszej atmosferze. Można mu było coś udowodnić i uciec na cztery punkty, pokazać język, zagrozić hegemonii. To przeszłość i teoretyzowanie, bo kończy się jak zawsze. Tym, że Borussia oblewa główny egzamin, staje naprzeciwko Bayernu i zawsze coś musi pójść nie tak. 20 ostatnich spotkań w samej Bundeslidze, nie licząc żadnych krajowych pucharów, to 15 zwycięstw Bawarczyków, dwa remisy i trzy wygrane Dortmundu. Przy czym porażki są naprawdę bolesnych rozmiarów – 1:5, 0:6, 0:5, 0:4, 2:4 i teraz znów 2:4. Najbardziej bolało 0:5 z sezonu 2018/19. Ponad pół roku Dortmund był liderem Bundesligi i doszczętna klęska zepchnęła ich na drugą lokatę. To był nokautujący cios prosto w szczękę. Nawet jak Borussia wróciła znów na miejsce lidera, to za chwilę po frajersku znów z niego spadła, przegrywając u siebie z Schalke 2:4.
Tak więc zawsze coś jest nie tak. “Der Klassiker” jest reklamowany jako największy hit w Niemczech, a kończy się za każdym razem tak samo. Bayern weryfikuje zapędy Borussii Dortmund. W ostatnich latach to już stało się nudne dla postronnego widza. Fani Bayernu z pewnością świetnie się bawią, bo ileż to razy mówiło się, że teraz to Lipsk albo Dortmund nareszcie doścignie dominatorów. To musi być ten sezon. Guzik prawda… I tak to trwa już ponad dziesięć lat, bo cały czas ostatnim trenerem, który wyprzedził Bayern, jest Juergen Klopp. Do tego zrobił to dwa razy z rzędu. Jego wyczyn z każdym rokiem nabiera większej wartości i staje się coraz bardziej legendarny. Żadna inna Borussia nie potrafiła tego dokonać, choć ta Luciena Favre’a była bardzo blisko, ale po frajersku wypuściła z rąk tytuł mistrzowski, dzięki czemu Bayern mógł kontynuować serię, która zresztą trwa do dziś.
Borussia na “Klassiker” wyszła odważna, nieprzestraszona, próbowała kontrolować przebieg meczu, narzucać swój styl, ale i tak dostała bęcki. Zawsze coś musi pójść nie tak. Dobrze weszli w mecz, zaskoczyli Bayern swoją dominacją, ale kto mógł spodziewać się tego, że bramkarz będzie chciał wykopać piłkę i w nią nie trafi? Borussia straciła bramkę w komicznych, kuriozalnych wręcz okolicznościach. Dayot Upamecano posłał prostopadłe podanie, a Gregor Kobel wybiegł z bramki i chciał uprzedzić Leroya Sane. Udało mu się to, ale przy tym… nie trafił w piłkę. Albo inaczej… trafił, ale tylko ją musnął, dlatego zaliczono mu samobója. Piłka wturlała się do bramki przy uśmiechu od ucha do ucha Leroya Sane. Skrzydłowy pilnował, żeby na pewno wleciała do siatki. A potem wszystko się posypało. Grać zaczął już tylko Bayern. Borussia była na deskach i przyjęła jeszcze dwa kolejne ciosy od Thomasa Mullera. Po 23 minutach “Der Klassiker” się skończył. Było 3:0. Thomas Tuchel mógł się cieszyć z udanego debiutu, bo nic złego nie miało prawa się stać.
W drugiej połowie Borussia trochę uratowała honor, bo zdołała zdobyć dwie bramki na pocieszenie i zmiejszyć trochę rozmiary porażki. W tym sezonie wreszcie widzimy trochę innych dortmundczyków. Nie tak efektownych, a bardziej pragmatycznych, grających nie zawsze pięknie, ale na wynik. Ekipa Terzicia próbowała trochę zmienić swoją twarz, zaskoczyć Bayern i zdusić ich od samego początku. To się nawet udawało. Aż do fatalnego błędu bramkarza. Tak więc Borussia spędziła na pierwszym miejscu tylko jedną kolejkę, a potem wszystko wróciło do niemieckiej normy. Brakowało tylko tego, by w barwach Borussii Dortmund zagrali nie Jude Bellingham czy Marco Reus, ale Bill Murray oraz Andie McDowell, czyli główni aktorzy filmu “Dzień Świstaka”. Przynajmniej wiedzielibyśmy jak to wszystko się skończy, zamiast niepotrzebnie się łudzić na to, że Borussia Dortmund postawi się hegemonowi.