Więcej meczów w Lidze Mistrzów, więcej meczów na mundialu i nowa formuła 32-zespołowych Klubowych Mistrzostw Świata. Już i tak napięty grafik zostanie naciągnięty do granic możliwości i wytrzymałości. Kiedy ta machina wyhamuje? Może być tak, że… wkrótce.
Mundial w 2022 roku był ostatnim rozegranym w starej formule, gdzie mieliśmy 32 uczestników, osiem grup i drabinkę, która praktycznie tworzyła się sama. Bez różnych udziwnień, kombinowania, liczenia, zestawiania trzecich miejsc… po prostu osiem grup, połowa odpada, a połowa przechodzi dalej, wpasowując się w gotowe już wcześniej zestawienie. Każdy miał świadomość, już po losowaniu grup, na kogo może ewentualnie trafić w 1/8 finału. Na przykład my z łatwością oceniliśmy, że zmierzymy się tam z Francją, co też ostatecznie się wydarzyło. Taki format znaliśmy doskonale, bo obowiązywał od 1998 roku i nikt od tego czasu w nim nie grzebał. Aż do kadencji Gianniego Infantino, któremu wyraźnie przyświeca motto: “wincyj piłki, wincyj pieniędzy”.
Na początku 2017 roku dowiedzieliśmy się, że na MŚ w 2026 roku zagra 48 reprezentacji, ale nie znaliśmy dokładnie formatu. Teraz, podczas kongresu Międzynarodowej Federacji Piłki Nożnej w Rwandzie, oficjalnie przyklepano nową formułę – 48 drużyn, 12 grup, po dwie wychodzą dalej + połowa z trzecich miejsc, gramy 1/16 finału, w sumie 104 spotkania. Infantino może nie ma poparcia profesjonalnych piłkarzy, brata się z Putinem i innymi nieciekawymi ludźmi, naraża się kibicom, ale za to ma najważniejsze – aprobatę tych, którym zgadzają się liczby na koncie, bo futbol generuje coraz większe zyski. Jeszcze raz – wincyj meczów to wincyj pieniędzy, to oczywiste. Szwajcar nie miał żadnej konkurencji, wybrano go na trzecią kadencję przez aklamację, czyli niepotrzebne było nawet głosowanie. Był jedynym kandydatem i pozostanie na stanowisku do 2027 roku.
Klubowe Mistrzostwa Świata były turniejem, z którego jeszcze można było coś wycisnąć. Bo z czymże one się kojarzyły? Z tym, że jeden europejski gigant przyjeżdża w trakcie sezonu, gra półfinał, finał i odhacza sobie trofeum. Dziękuję, na razie. Nie miało to przez lata za wiele atrakcyjności i stało się czymś do “odbębnienia”, oczywiście trenerzy i piłkarze zachwycali się możliwością zdobycia kolejnego trofeum, ale oprócz kibiców tego konkretnego klubu – nikogo innego to nie obchodziło. Ludzie zwykle byli zajęci nadchodzącymi hitami ligowymi, a nie tym, że Real Madryt gra z Al Ahly, a w drugim półfinale Flamengo z Al Hilal. Prawdziwe marki to marki europejskie – z takiego założenia wyszedł Infantino i jego zgraja, dlatego zmienił reguły – od 2025 roku zwiększamy prestiż tego pucharu. Zagrają tam 32 zespoły. Będzie to taki prawdziwy mundial dla klubów, rozgrywany co cztery lata.
Jaki jest największy problem? Ano oczywiście ten, że piłkarzom dokłada się więcej, więcej i więcej spotkań. Z racji eksploatowania organizmów, mecze często wyglądają tak, że skoro jest prowadzenie 2:0, to trzeba się oszczędzać, bo w tygodniu kolejna młócka. Nowe zmiany nie były uzgadniane z klubami. Europa w KMŚ otrzyma 12 miejsc, co oczywiście oznacza, że zagrają tam same wielkie marki: Real Madryt, Barcelona, PSG, Bayern, Manchester City, Manchester United Liverpool i caaaała śmietanka, a nie tylko zwycięzca, który do tego ma przez to rozkopany kalendarz. Taki “mundial” będzie odbywał się co cztery lata, co zwiększy jego prestiż. Zaraz dobrniemy do ściany, bo FIFA działa sama, jednogłośnie. Stowarzyszenie European Leagues, czyli wszystkie europejskie ligi Europy, wydało nawet oświadczenie, że decyzje FIFA w tym temacie zostały podjęte jednogłośnie i w ogóle nie były konsultowane.
Czyli FIFA jedno, a kluby co innego. Wszystko zbiega się z poszerzeniem formatu Ligi Mistrzów i mundialu. Kiedy ta bańka pęknie? Bo na razie dmuchana jest do oporu.