Skip to main content

Liverpool w ładnym stylu awansował do ćwierćfinału Ligi Mistrzów, ale to tylko jedna strona medalu. Druga jest dużo gorsza dla fanów The Reds. W Premier League ekipa Jurgena Kloppa ustępuje miejsca nie tylko Manchesterowi City czy Manchesterowi United, ale także Leicester, Chelsea, West Hamowi, Evertonowi i Tottenhamowi. Tuż za plecami mistrzów Anglii czają się Aston Villa (jeden mecz mniej) i Arsenal. Jeśli liverpoolczycy nie przebudzą się dziś i nie zainkasują kompletu punktów w starciu z Wolves, o miejscu w TOP 4 mogą zapomnieć.

Ostatnie ligowe wyniki Liverpoolu to jedna wielka katastrofa. Od domowej porażki z Brighton 3 lutego ekipa z Anfield Road wygrała już tylko jeden mecz – wyjazdowy z ostatnim w lidze Sheffield. Wszystkie pozostałe mecze Liverpool przegrał, a zdecydowaną większość na swoim terenie. Seria sześciu kolejnych porażek u siebie nie przydarzyła się The Reds nigdy wcześniej w całej historii klubu. Ostatnie ligowe zwycięstwo mistrzów Anglii na Anfield to jeszcze odleglejsza historia – miało miejsce 16 grudnia! Jutro wybiją 3 miesiące.

Wybiją na pewno, bowiem dzisiejsze spotkanie Liverpool rozegra na wyjeździe. To akurat nie musi być zła wiadomość. Dwa zwycięstwa w Champions League udało się odnieść w Budapeszcie, zatem jakby nie patrzeć Anfield nie zostało odczarowane. W kontekście takiej niemocy na własnych śmieciach wyjazd na Molineux nie jawi się jako najgorsza opcja. Tym bardziej, że Wilki także nie są w wybornej formie. Przed sezonem ekipa Nuno Espirito Santo była kandydatem do gry w europejskich pucharach, a tymczasem obecnie zajmuje ledwie 13. lokatę. Wszystko wskazuje na to, że będzie to sezon na straty. W trzech ostatnich meczach Wolves zdobyli tylko dwa punkty.

Sporym problemem dla Wolverhampton była kontuzja Raula Jimeneza, której nabawił się w meczu z Arsenalem. Paskudne zderzenie głowami z Davidem Luizem wykluczyło Meksykanina z gry na wiele tygodni. Jimenez powoli szykuje się do gry, co na pewno będzie doskonałą wiadomością dla Nuno Espirito Santo. Jednak na kim jak na kim, ale na Kloppie trudno zrobić wrażenie kontuzjami. Niemiec jest chyba najbardziej pokrzywdzonym przez los trenerem tego sezonu. Nie dość, że kontuzji było sporo, to dotyczyły one głównie jednego sektora boiska. Jeden po drugim wypadali stoperzy, a potem zastępujący ich środkowi pomocnicy. Zdesperowany Klopp zakontraktował nawet Ozana Kabaka z Schalke i nikomu nieznanego Bena Daviesa z Preston (to nie ten z Tottenhamu).

Byłoby jednak sporym uproszczeniem zrzucać całą winę za niepowodzenia The Reds wyłącznie na kontuzje podstawowych graczy. Czynników, które wpłynęła na degrengoladę mistrzów Anglii jest z pewnością dużo więcej. Klopp musi się z nimi zmierzyć. Inaczej przerobi scenariusz z Borussii Dortmund, gdzie po kilku latach wielkich sukcesów, popadł w kryzys, z którego już nie wyszedł. Odszedł z Dortmundu z miłymi wspomnieniami, ale jako wypalony trener. W Liverpoolu przez kilka lat budował potęgę, ale najwyraźniej wyeksploatowany zespół w pewnym momencie także przestał już funkcjonować jak należy. Na dziś Liverpool trudno uznawać za faworyta Ligi Mistrzów, a drogą do gry w tych rozgrywkach przez Premier League wydaje się bardzo wyboista. Dość powiedzieć, że na dziś ekipa z miasta Beatlesów traci do czwartej Chelsea 8 punktów. W przypadku wygranej dystans zmniejszy się jednak do pięciu oczek. Do końca ligi jeszcze sporo kolejek, więc szansa wciąż będzie się tlić. Jednak porażka lub remis na Molineux to już raczej na pewno pogrzebanie nadziei.

Related Articles