Zapowiadając hitowe starcie Brazylii z Argentyną w południowoamerykańskich eliminacjach do Mistrzostw Świata 2022, w życiu nie spodziewaliśmy się, że spotkanie zakończy się po paru minutach. Skończy czymś, czego nie sposób nazwać inaczej niż mianem cyrku.
Ameryka Południowa to naprawdę stan umysłu. Koronasceptyczna Brazylia, w której wskaźniki zachorowań i zgonów z powodu covidu są na zastraszającym poziomie, wypowiedziała wojnę korona-oszustom z Argentyny. O co właściwie chodzi?
Na samym początku meczu jak gdyby nigdy nic na boisko wparowali funkcjonariusze brazylijskiego „sanepidu”, w asyście policji. Po co? By zatrzymać czterech graczy Albicelestes – Cristiana Romero, Giovaniego Lo Celso i Emiliano Martineza oraz Emiliano Buendię. Ten ostatni był rezerwowym. Cała czwórka jeszcze niedawno przebywała na Wyspach Brytyjskich, bowiem każdy z nich jest zawodnikiem klubu z Premier League. Problem polega na tym, że na takie osoby w Brazylii nakładana jest dwutygodniowa kwarantanna. I z tego też powodu Tite nie powołał do kadry Canarinhos choćby Edersona, Alissona Beckera, Roberto Firmino czy Gabriela Jesusa. Argentyńczycy nie przejęli się jednak zbytnio przepisami i Lionel Scaloni powołał do kadry piłkarzy z Wysp.
Wszyscy panowie nakłamali w papierach, które należało wypełnić przy przekraczaniu granicy. Zataili fakt przebywania w Wielkiej Brytanii, co oczywiście jest łatwe do zweryfikowania w przypadku piłkarzy z Premier League, których ogląda co tydzień kilkaset milionów ludzi. I to właśnie było powodem interwencji brazylijskich służb sanitarnych.
Jak to wszystko się skończyło? Po kilku minutach mediacji, w których uczestniczył m.in. Leo Messi, w końcu piłkarze Argentyny opuścili murawę boiska, solidaryzując się z kolegami z Premier League. Brazylijczycy pozostali na płycie boiska, gdzie finalnie odbyli… trening. Mecz został zakończony. Reprezentacja Albicelestes w popłochu opuściła stadion. Policja chciała aresztować całą czwórkę, ale finalnie do tego nie doszło i drużyna wyjechała z Sao Paulo w komplecie.
Sprawa ma wiele aspektów. Z jednej strony oczywiste kłamstwo i złamanie przepisów ze strony argentyńskich piłkarzy. Z drugiej typowa pokazówka ze strony Brazylijczyków, którzy mogli zatrzymać korona-przestępców dużo wcześniej – w hotelu czy nawet w szatni przed meczem, a jednak zrobili to na murawie boiska, w świetle reflektorów i kamer. Komuś zależało na zrobieniu cyrku, a przecież wzajemne antagonizmu w brazylijsko-argentyńskich stosunkach nie są żadną tajemnicą, a piłkarskie starcia tych potentatów Ameryki Południowej to superklasyki. Jest też jeszcze inna kwestia – wewnętrzne przepisy krajów w czasach pandemii wyraźnie wpływają na wyniki sportowe. Daje to ogromne pole do popisu. Już dziś pojawiły się żartobliwe sugestie, by wprowadzić podobne regulacje dla przybyszy z Wysp – mogłoby to pomóc ekipie Paulo Sousy w pokonaniu Anglii w środę.
Ta sytuacja bardzo mnie zasmuca. To nie był czas ani miejsce na szukanie winowajcy. Jeśli coś się wydarzyło lub się nie wydarzyło, zdecydowanie nie powinniśmy tego rozstrzygać na murawie. To powinna być impreza dla wszystkich, by mogli cieszyć się najlepszymi zawodnikami przebywającymi w jednym miejscu – powiedział selekcjoner Argentyńczyków.
Pozostaje najważniejsza kwestia – co dalej z tym meczem. O wyniku zdecyduje FIFA i tu wiele wskazuje na to, że walkowerem ukarani zostaną gospodarze. Mówi się także o możliwej karze punktowej.
A cyrk będzie trwał dalej, bo przed Argentyną kolejny mecz – z Boliwią. Ponoć istnieją rozbieżności na linii Aston Villa – federacja piłkarska Argentyny. Jedni twierdzą, że Buendia i Martinez mieli wracać do klubu po meczu z Canarinhos, a drudzy, że obaj wystąpią także przeciwko Boliwijczykom w nocy z czwartku na piątek!