Skip to main content

Jeśli ktoś myśli, że Manchesterowi City grozi degradacja już od kolejnego sezonu, a Pep Guardiola i Erling Haaland zaraz uciekną z tego okrętu, to może się rozczarować. Sprawa ukarania Manchesteru City może się ciągnąć nawet przez kolejne cztery lata. To tyle samo, ile trwało gromadzenie dowodów i przepychanki prawnicze.

O co właściwie cała ta afera? Otóż o to samo, o co wcześniej czepiała się UEFA. Przypomnijmy, że Manchester City został wtedy ukarany aż dwuletnim wyrzuceniem z europejskich pucharów oraz grzywną 30 milionów euro. Wystarczyło pół roku, odwołanie do CAS, czyli Międzynarodowego Trybunału Arbitrażowego ds. Sportu i sprawa została załatwiona. UEFA nakręciła na siebie bat, ponieważ gromadziła dowody z lat 2012-2016 w sprawie zawyżania kwot ze sponsoringu i kombinowania z obchodzeniem Finansowego Fair Play, ale nie dostosowała się do własnych reguł, które mówią o przedawnieniu po pięciu latach. Tak więc w grę wchodziły tylko dowody od 2015 roku, a tych było zdecydowanie za mało i City od kary się wymigało, dodajmy, że dość szybko i sprawnie. Otrzymało tylko karę 10 milionów euro za utrudnianie śledztwa i brak współpracy przy przesyłaniu dokumentów itp. Ale kto by się tym przejmował…

Teraz już tam odwołać się nie można. Tym razem sprawa jest poważniejsza, bo tu już żadnego przedawnienia nie ma. Premier League może więc oceniać na przykład kontrakt Roberto Manciniego, który część pieniędzy otrzymywał normalnie od klubu, a drugą część, trochę więcej niż połowę, za to, że – uwaga – był doradcą Al Jazira Sports i to od tej firmy otrzymywał część wynagrodzenia. Wszystko po to, by zaniżyć koszty. To były bowiem czasy, kiedy Manchester City dopiero zaczynał swoją ekspansję na światowe rynki, budował markę, miał większe wydatki niż przychody i dopiero był w fazie budowy pierwszego wielkiego projektu, którego twarzą na ławce był właśnie Roberto Mancini. Słynne “Agueroooooooooo” wydarzyło się właśnie za kadencji włoskiego trenera w 2012 roku. Stanowisko w klubie objął w roku 2009, a więc zaledwie rok po przejęciu przez szejków.

Ktoś zapyta – to dlaczego tak późno te zarzuty? To akurat proste. Bo sprawa wyciekła pod koniec 2018 roku, kiedy to Portugalczyk Rui Pinto, wspólnie z redakcją “Der Spiegel” ujawnił mnóstwo przekrętów w różnych europejskich klubach. Miał ponad trzy terrabajty danych. Wtedy wyszła też na jaw kwota transferowa Garetha Bale’a, wyższa niż ta Cristiano Ronaldo z Man United. Została utajniona specjalnie, by “nie denerwować” CR7 i podtrzymać mit o najdroższym piłkarzu świata. Wtedy też skompromitował się sam Infantino, który pozwalał City i PSG na łamanie FFP, współpracował na ich korzyść, a w mailach pisał, żeby się regulacjami nie przejmowali. Kluby pompowały państwowe pieniądze, zawyżając umowy sponsorskie, w przypadku paryżan nawet 60-krotnie! Także wtedy wyciekły mocarstwowe plany Superligi… UEFA sprawę przegrała, a Premier League dopiero teraz postawiła zarzuty, które są efektem czteroletniego śledztwa, w dużej mierze w oparciu o informacje dziennika “Der Spiegel”.

W całym zamieszaniu chodzi o lata 2009-2018. Premier League oskarża City o niedostarczanie dokładnych informacji finansowych, głównie przychodów sponsoringowych, podmiotów z nimi powiązanych i swoich kosztów operacyjnych oraz o złamanie zasad Premier League dotyczących zysków i zrównoważonego rozwoju w trzech sezonach – 2015/16, 2016/17 oraz 2017/18. Ten ostatni to słynne mistrzostwo 100-punktowe Guardioli. Do tego dochodzi też brak respektu w przepisach dotyczących umów z nielegalnie pozyskiwanymi juniorami oraz oczywiście szeroko pojętego Finansowego Fair Play. Wszystkich zarzutów jest ponad 100. Manchester City odpowiedział lakonicznym i krótkim komentarzem, w którym… wreszcie cieszy się, że sprawa raz na zawsze zostanie rozwiązana przez niezależną komisję, bo ma dość tych podłych oskarżeń.

Oczywiście ta sprawa nie skończy się w 2023 ani nawet pewnie w 2024 roku, więc w klubie pewnie nie będzie już na stanowisku Pepa Guardioli. Co może grozić City? W przypadku udowodnienia winy najprędzej w grę wchodzi grzywna. To numer jeden. Dwa to punkty minusowe, jednak jeszcze raz – to dopiero za jakieś trzy bądź cztery sezony. I nie retrospektywnie, a więc nie zostałyby odebrane mistrzostwa i tak dalej, ale w bieżącym sezonie przy orzeczeniu kary. Tak więc przykładowo, Manchester City może zacząć sezon 2025/26 z liczbą -15 punktów i wówczas mieć utrudnione zadanie w walce nie tylko o tytuł, ale i TOP4, a to brak kasy z Ligi Mistrzów, jeśli jeszcze nie powstanie Superliga… różne kary mogą być ze sobą połączone. Degradacji trudniej się spodziewać, ale nie jest ona niemożliwa. Tego bowiem domagają się kluby w lidze w przypadku udowodnienia winy. I pewnie będą wówczas naciskać.

Teraz trwa przepychanka z komisją. Przewodniczącym niezależnego panelu komisji Premier League jest od 2020 roku Murray Rosen, prywatnie… karnetowicz Arsenalu. To oczywiście tylko ciekawostka, ale zapewne przez prawników Manchesteru City zostanie wykorzystana. To Rosen ma wybrać trzyosobowy panel, w tym jednego eksperta finansowego. Od ich orzeczenia oczywiście można się będzie odwołać, a potem kolejny panel będzie rozpatrzał odwołanie… klasyczne przepychanki, dlatego nie ma szans na skończenie tego w krótkim czasie. Na razie realnym i dużo większym problemem mogą być kolejni zawodnicy, którzy mając do wyboru dwie lub trzy opcje transferowe, będą omijać “The Citizens” z uwagi na niepewną sytuację klubu i postawione mu zarzuty przez władze ligowe. Zobaczymy to już niedługo w związku z sagą transferową Jude Bellinghama.

Related Articles