Manchester City pokonał Chelsea 1:0 po golu Kevina De Bruyne i coraz bardziej przypomina niedoścignionego strusia z bajki, który machał językiem i z łatwością uciekał kojotowi. W tej chwili przewaga nad Chelsea to już 13 punktów, a 14 nad Liverpoolem (choć trzeba pamiętać, że ci mają jeszcze dwa mecze).
Nie ma co się dużo na temat tego spotkania rozpisywać. Manchester City dominował i na niewiele pozwolił rywalom, a dokładnie na jeden celny strzał Romelu Lukaku, kiedy zatrzymał go Ederson i to było wszystko. Chociaż uczciwie trzeba przyznać, że przy kilku akcjach to piłkarze Chelsea przeszkodzili sami sobie, bo podejmowali dziwne decyzje. Lukaku na przykład w 10. minucie podał do Ziyecha na spalonego, zamiast odwrócić głowę i zauważyć idealnie wbiegającego Marcosa Alonso. Trudno to w ogóle zrozumieć. Później poszła kolejna dość szybka akcja, gdzie znów Alonso miał dużo miejsca na lewej stronie, ale Ziyech dał prostopadłe podanie do Lukaku. Chociaż w sumie… bardziej do Edersona. No nieważne, w każdym razie w ogóle nie widział ogromnej przestrzeni Marcosa Alonso po lewej stronie. Tuchel aż wyskoczył z ławki i zaczął się wydzierać.
"The Citizens" też jakoś specjalnie nie napierali. Mieli przewagę, ale bez wielkich konkretów. Oglądając ten mecz, miało się wrażenie, że tu się musi po prostu skończyć 0:0. Niby Manchester atakował, ale nie były to jakieś niesamowite okazje, może oprócz jednej, którą zmarnował Jack Grealish. Czasami na bramkę Kepy kopnął sobie Kevin De Bruyne, aż w końcu mu "siadło". Strzelił bardzo podobnego gola, jak kiedyś w ćwierćfinale Champions League z PSG – po silnym i jednocześnie technicznym strzale prawą nogą, dokręconym odpowiednią rotacją i poza zasięgiem bramkarza. Na duże wyróżnienie zasłużył też Raheem Sterling, który przypominał tego Sterlinga z najlepszych czasów. Zrobił sobie z Marcosa Alonso wiatrak.
Manchester City może być dla rywali irytujący. Zespół Guardioli ma taką przewagę, że mógłby sobie pozwolić na wpadkę, ale po co, skoro można śrubować kolejną serię zwycięstw z rzędu? Wygrana z Chelsea była ich 12. wygraną z rzędu w Premier League. Seria zaczęła się od derbowego meczu na Old Trafford 6 listopada i trwa do dzisiaj. Rywale ewidentnie wyhamowali, w Chelsea coś tam zaczęło nie grać – pięć ostatnich meczów to tylko jedna wygrana, Liverpool też zgubił pazur, a poza tym stracił Salaha i Mane, którzy pojechali podbijać swój kontynent. Czwarta gwiazdka obok Guardioli świeci coraz jaśniej, bo konsekwentnie zmierza po swoje czwarte mistrzostwo w Anglii, dodajmy, że na sześć sezonów. Przywłaszczył sobie tę ligę.
To już czwarta tak imponująca seria wygranych za kadencji Guardioli. Może przypomnijmy je tutaj po kolei. Najdłuższa to ta z sezonu 2017/18 – 18 meczów – kiedy Manchester City zgromadził na koniec imponujące 100 punktów. Seria trwała od 26 sierpnia do 27 grudnia i zakończyła się remisem 0:0 na Selhust Park, gdzie zresztą Ederson obronił karnego w ostatnich minutach. "The Citizens" wygrali ligę z imponującym bilansem 32-4-2. Jeśli ktoś urwał im punkty, to mógł świętować, jak zdobycie trofeum. Udało się to na przykład Huddersfield Town. Rekord ligi nie należy tylko do City! Liverpool w sezonie 2019/20 także wygrał 18 meczów z rzędu, ale sensacyjnie potknął się w meczu z Watfordem, przegrywając do tego 0:3. Było to wprost szokujące, bo do tamtego momentu miał po prostu chory bilans 26-1-0. Jeden remis na 26 meczów! 0:0 na Old Trafford. Wtedy rozgrywki przerwała ogólnoświatowa pauza, którą wszyscy pamiętamy. Wybity z rytmu Liverpool, który miał już tytuł w kieszeni, zaczął remisować i przegrywać, marnując ogromną szansę na 100 punktów w lidze.
Wróćmy jednak do serii Manchesteru City, bo oprócz rekordowych 18 były też inne, prawie tak samo długie. W sezonie 2018/19, kiedy trzeba było bronić trofeum – pod koniec sezonu nie było miejsca na wpadkę. Zespół Pepa wygrał 14 meczów z rzędu i z 98 punktami zwyciężył w lidze, wyprzedzając Liverpool zaledwie o punkcik. W kolejnym sezonie doszła jeszcze jedna wygrana, a później był remis z Tottenhamem. Seria zatrzymała się więc na 15 ligowych wygranych z rzędu. Poprzedni sezon (2020/21) to kolejna taka seria – 15 wygranych – Ruben Dias spisywał się rewelacyjnie, pracował na nagrodę gracza sezonu i kolekcjonował razem z kolegami czyste konta. Na tych 15 wygranych – aż 10 było do zera. City zatrzymał dopiero derbowy rywal po golach Fernandesa i Shawa. Teraz "Obywatele" znów mają chrapkę na podobną serię. Mija mecz za meczem i uzbierało się już 12 wygranych. Rywale już ledwo ich widzą na horyzoncie.