Arsenal nagubił ostatnio tyle punktów, że Manchester City przyklepał mistrzostwo Anglii… wcale nie grając, tylko oglądając wspólnie porażkę Kanonierów z Nottingham. Pep Guardiola wystawił więc na Chelsea totalne rezerwy, a Manchester… i tak wygrał 1:0.
Arsenal przegrał z Brighton, przegrał na City Ground z Nottingham. Wystarczyło, że Manchester City przywiózł trzy punkty z Goodison Park, między innymi po dwóch fenomenalnych bramkach Gundogana i więcej już robić nie musiał. Do spotkania z Chelsea przystępował jako mistrz Anglii. “Kanonierzy” do pewnego momentu szli łeb w łeb, ale końcówkę zawalili, skoro “The Citizens” nie musieli nawet cisnąć do końca i przyklepali mistrzostwo, gdy zostały im jeszcze trzy spotkania – z Chelsea, zaległe z Brighton oraz końcowe z Brentford. Otrzymali jednak tę przyjemność świętowania na Etihad Stadium, a nie w ostatniej kolejce na Community Stadium. Ilkay Gundogan wzniósł puchar mistrzów w Manchesterze, na swojej ziemi. W całej historii angielskiej piłki tylko pięć klubów było trzy razy z rzędu mistrzami – Huddersfield w latach 20., Arsenal w latach 30., Liverpool na przełomie lat 70. i 80. oraz dwukrotnie Manchester United sir Alexa Fergusona.
Pep Guardiola z Chelsea porotował składem niemiłosiernie, bo mógł sobie na to pozwolić dzięki porażce Arsenalu dzień wcześniej. Na ławce rezerwowych wylądowali: Haaland, De Bruyne, Stones, Ederson, Dias, Grealish, Gundogan, Bernardo Silva. Przecież to niemal cały pierwszy skład! Szansę dostali za to inni: Ortega Moreno, Gomez, Laporte, Phillips, Rico Lewis, Palmer, czy niegrający ostatnio w Lidze Mistrzów Mahrez. Od pierwszej minuty na “szpicy” wyszedł też Julian Alvarez i to jego bramka przesądziła o zwycięstwie. Nie był to porywający mecz, ale na przeciętną Chelsea wystarczyło. Ortega swoje nabronił, na przykład sam na sam od Raheema Sterlinga albo strzał z główki Gallaghera, który wylądował na wewnętrznym słupku i piłka odbiła się tak, że trafiła Niemca w kolano. W drugiej połowie już niewiele się działo ze strony gospodarzy. Chelsea miała nawet wyższy współczynnik goli oczekiwanych, ale co z tego?
Dla Guardioli to piąte mistrzostwo Anglii. Pięć mistrzostw na siedem lat w tym kraju! To wynik, który pokazuje jego dominację. Może nie jest to tak spektakularny punktowo sezon, bo nie pęknie bariera 100 punktów. Bywało też i 98, które zdobyło City, broniąc tytułu i w niesamowity sposób ścigając się z Liverpoolem, ale i tak 12 zwycięstw z rzędu w Premier League to tryb maszyny. Teraz maksymalnie tych punktów może być na koniec 94, a wygranych z rzędu 14. To tylko gdybanie, które tak naprawdę nie ma żadnego już znaczenia, bo żadnych rekordów z tego nie będzie. Najwięcej zwycięstw z rzędu to 18 (City w 17/18 i Liverpool w 18/19). Główny cel to potrójna korona, a przede wszystkim Liga Mistrzów. Dla Manchesteru takie rozstrzygnięcie mistrzostwa przed czasem jest na rękę. Nie trzeba będzie się tłuc do końca, w lidze pograją sobie zmiennicy.
Bodźcem dla City było w tym sezonie… oskarżenie ze strony Premier League i ponad 100 zarzutów dotyczących złamania zasad Finansowego Fair Play. Taka medialna bomba wybuchła na początku lutego, a dokładnie po bardzo zasłużonej porażce z Tottenhamem. Obywatele wyglądali tam bardzo przeciętnie. Tak się złożyło, że grali z Tottenhamem w niedługim czasie dwa razy. Raz odrobili w fenomenalnym stylu z 0:2 na 4:2 i Guardiola mówił wtedy bardzo rozczarowany, że jego zawodnikom brakuje odpowiedniej pasji i zaangażowania, podobnie rzecz ma się z kibicami na trybunach. Za chwilę przyszła wspomniana porażka 0:1 z tym samym Tottenhamem. A po zarzutach… 15 zwycięstw ligowych na 16 meczów, 46 punktów na 48 możliwych. Maszyna. Oczywiście, że przyczyniły się też do tego zmiany taktyczne, John Stones jako środkowy pomocnik, wracający po kontuzji Ruben Dias, ale takie oskarżenie też musiało dodatkowo scalić zespół. To dopiero paradoks…