Po raz kolejny to nie był normalny wyścig o mistrzostwo Anglii. Manchester City przegrywał już sensacyjnie 0:2 z Aston Villą i wszystkim przemknęły obrazki ze spotkania z QPR 10 lat temu. Wtedy bohaterem został Sergio Aguero, w tym sezonie na karty historii wpisał się Ilkay Gundogan.
Przed ostatnią kolejką sytuacja wyglądała tak – Liverpool potrzebował zwycięstwa u siebie z Wolverhampton oraz tego, żeby Steven Gerrard zrobił wszystko, żeby urwać punkty Manchesterowi City. Toczył się korespondencyjny pojedynek o mistrzostwo, ale wszystko dla The Reds zaczęło się fatalnie. To był pierwszy gol, jaki w ogóle został strzelony we wszystkich dziesięciu spotkaniach. Ibrahima Konate źle obliczył tor lotu piłki i w fatalny sposób się z nią minął. Futbolówka śmignęła mu nad głową i dopadł do niej Raul Jimenez, który idealnie obsłużył Pedro Neto. Już w 3. minucie Liverpool przegrywał 0:1. Sadio Mane doprowadził do wyrównania w 24. minucie po genialnej asyście piętką od Thiago. W tym momencie na Anfield było 1:1, a na Etihad cały czas gospodarze bili głową w mur i nie potrafili pokonać Robina Olsena.
Prawdziwe jaja wydarzyły się później, bo absolutnie sensacyjnie Aston Villa objęła prowadzenie, a przyczynił się do tego… Matty Cash. Polski obrońca zamknął dośrodkowanie od innego skrajnie ustawionego zawodnika – Lucasa Digne i demony QPR rzeczywiście odżyły. W tej chwili Liverpool miał 90 puntów i Manchester też miał 90 punktów, a o tytule decydowała różnica bramek, którą ci drudzy mieli lepszą dzięki rozbiciu Newcastle, Leeds United czy Wolverhampton. The Reds jednak byli w lepszej sytuacji, mając jeszcze całą drugą połowę na zdobycie jednej, upragnionej bramki. Manchester City musiał wygrać albo liczyć na to, że Wolverhampton nie da sobie wbić gola. Cały czas miał miejsce korespondencyjny i nieoczywisty pojedynek, bo przecież żaden z faworytów nie prowadził. Kibice siedzieli na trybunach z telefonami w rękach.
W 70. minucie niemal całe Etihad ucichło. Philippe Coutinho, czyli były piłkarz Liverpoolu, który przecież był tak blisko tytułu mistrzowskiego z tym klubem w sezonie 2013/14, dał prowadzenie Aston Villi już 2:0. Manchester City był już w beznadziejnej sytuacji, wydawało się, że mistrzostwo zostało fatalnie przegrane, a do piłkarzy Liverpoolu błyskawicznie dotarł sygnał, że mają 15 minut plus czas doliczony na to, żeby wyrwać ten tytuł w ostatniej chwili. Fani City zaczęli więc bardziej oglądać się na to, czy Wolves jakimś cudem się obroni. W międzyczasie, już w drugiej połowie, Pap Guardiola dokonał zmian. Właśnie za to był często krytykowany w gorszych momentach gry – za brak reakcji. Wpuścił Zinczenkę, Sterlinga i Gundogana i właśnie ta trójka miała udział przy wszystkich golach.
Tego, co wydarzyło się między 76., a 81. minutą, nie da się racjonalnie wytłumaczyć. Gospodarze grali kiepsko, potrzebowali niesamowitego charakteru i zdobycia aż trzech bramek w 15 minut. Liverpool w tym czasie marzył o tylko tej jednej, upragnionej i był w dużo korzystniejszym położeniu. W jednym momencie przebywali na boisku: Mane, Firmino, Diaz, a Klopp wpuścił jeszcze Salaha. To właśnie Egipcjanin jakimś cudem wcisnął piłkę do siatki, ale większość fanów na Anfield nie oszalała po golu, bo wiedziała, że to na nic. W tym momencie na Etihad było już 3:2 dla gospodarzy, a wielkim bohaterem został Ilkay Gundogan wprowadzony w 68. minucie. Najpierw dał nadzieję, trafiając z główki na 1:2 (dogranie rezerwowego Sterlinga). Już dwie minuty później na 2:2 strzelił Rodri (siódmy ligowy gol defensywnego pomocnika!), a dzieła dopełnił znów Ilkay Gundogan, kiedy wbił piłkę do pustej bramki po podaniu De Bruyne.
Nic już się nie zmieniło i w tak fantastyczny sposób Manchester City zdobył tytuł mistrzowski. To czwarte mistrzostwo Premier League Pepa Guardioli, a trenuje tutaj przez sześć sezonów. Dzień, który miał być normalnym, zwykłym i spokojnym przyklepaniem mistrzostwa, zamienił się w kolejny z historycznych meczów, podobnie jak miało to miejsce z bramką Aguero z QPR, czy też Kompany’ego z Leicester City.