Liga Mistrzów 23/24 już stoi w blokach startowych i czeka na pierwszy gwizdek, który wybrzmi mniej więcej równolegle na San Siro w Mediolanie i na Stadion Wankdorf w Bernie. We wtorek o 18:45 dwa pierwsze spotkania tego sezonu, a potem o 21:00 karuzela ruszy na dobre. W środę tradycyjnie dzień drugi, który dopełni 1. kolejkę. Mamy nadzieję, że – parafrazując klasyka „internetów” – piękny to będzie sezon i nie zapomnimy go nigdy, bo od przyszłego roku Champions League oglądać będziemy już w zupełnie innej, dziwacznej formule.
Więcej o nowej formule rozgrywek pisał u nas Patryk Idasiak – odsyłamy do tego tekstu. Zanim jednak będziemy rozmyślać o bezsensowności tego systemu, zaczerpniętego… z szachów, skupmy się na sezonie, który startuje już za chwileczkę, już za momencik. Na pokładzie 32 ekipy z różnych zakątków Europy i niestety znów nie ma w tym gronie przedstawiciela Polski. Raków Częstochowa był blisko, ale dobre wrażenia to wszystko, co nam pozostało po Lidze Mistrzów. Częstochowianie od czwartku rozpoczynają boje w Lidze Europy, a największy futbol znów omijać będzie Rzeczpospolitą. Zwłaszcza, że Szachtar Donieck zabrał manatki i wyniósł się z Warszawy do Hamburga, co prawdopodobnie ze względów marketingowych i finansowych okaże się bardzo dobrym ruchem.
OBROŃCA TYTUŁU FAWORYTEM
Jeśli rusza Liga Mistrzów, to od razu nasuwa się jedno oczywiste pytanie – kto ją wygra. To takie rozgrywki, w których można docenić czyjąś fajną przygodę, pogratulować ćwierćfinału czy półfinału, ale na końcu liczy się tylko zwycięzca, a 31 pozostałych ekip to mniejsi lub więksi przegrani. W sezonie 22/23 wreszcie na szczyt wszedł Manchester City. Wreszcie, bo era szejków trwa przy Etihad już ponad dekadę, a sam Pep Guardiola bezskutecznie próbował załatwić pierwszy uszaty puchary dla The Citizens od 2016 roku. Nie brakowało już nawet opinii dyskredytując umiejętności trenerskie Katalończyka – wprawdzie wszystkie statystyki temu zaprzeczało, ale koniec końców triumfu w Lidze Mistrzów nie było – tak z Bayernem, jak i z City. Łatwo było wcześniejsze sukcesy Pepa w Champions League sprowadzić do prowadzenia barcelońskiej samograja z Messim na czele. I co z tego, że ten Messi bez Guardioli wygrał potem już tylko jedną Ligę Mistrzów?
Ale te dyskusje i naśmiewanie się z Guardioli to już historia. 10 czerwca w Stambule Obywatele ograli 1:0 Inter Mediolan i zakończyli sezon w potrójnej koronie, bo zwyciężyli również Premier League i Puchar Anglii. Nie najgorzej.
Jest tylko jeden klub, który w ponad 30-letniej historii Ligi Mistrzów potrafił ją obronić. Był to Real Madryt, który w latach 2016-2018 wygrywał najważniejsze europejskie rozgrywki aż trzy razy z rzędu! Nikt inny nie potrafił wygrać choćby dwukrotnie z rzędu. To pokazuje, o jak wielkiej skali trudności zadania mowa. Czy jednak Guardiola nie jest stworzony, by właśnie z takimi zadaniami się mierzyć? Jego drużyna straciła latem ważnych piłkarzy, takich jak Riyad Mahrez czy Ilkay Gundogan, a już na początku sezonu poważnej kontuzji nabawił się Kevin De Bruyne. Oczywiście, Pep wybrał się również na zakupy. W środku pola istotną rolę odgrywać ma Mateo Kovacić, a nowym liderem formacji obronnej może zostać Josko Gvardiol, chorwacki obrońca, który był jednym z objawień mundialu w Katarze. Objawień przynajmniej dla tych, którzy nie znali jego możliwości z meczów RB Lipsk. Inna sprawa, że mimo świetnych recenzji za MŚ w Katarze, Gvardiol zapamiętany został głównie z akcji, gdy niemiłosiernie zakręcił nim Leo Messi, wykładając później piłkę Julianowi Alvarezowi.
Wróćmy jednak do Citizens, bo bukmacherzy są zgodni – to właśnie mistrzowie Anglii są głównym faworytem tego sezonu w Lidze Mistrzów. Erling Haaland wciąż strzela bramki taśmowo, a drużyna wciąż wygrywa taśmowo. Pierwszych pięć kolejek nowego sezonu w Premier League? Pięć zwycięstw i samodzielny fotel lidera. Do tego wygrany po rzutach karnych Superpuchar Europy i przegrany po rzutach karnych Superpuchar Anglii, zwany tam Tarczą Wspólnoty. Citizens nie przegrali meczu od 28 maja, gdy pewni mistrzostwa kraju, grając w mocno rezerwowym składzie, ulegli Brentford. Żeby dokopać się do wcześniejszej porażki drużyny z Etihad, musimy „przescrollować” do lutego, kiedy City zostało pokonano przez Tottenham, wówczas prowadzony jeszcze przez Antonio Conte. Stare dzieje…
WRACA MOCNY ARSENAL
Kto jeśli nie City? Tutaj kandydatów jest co najmniej kilku. Zaczniemy od ekip z Premier League, bo od kilku lat nadają one mocno ton europejskiej rywalizacji. Do elity po 7-letniej przerwie wraca Arsenal, który w lidze angielskiej bardzo długo był liderem, ale na finiszu zabrakło mu „paliwa”. Kanonierzy dobrze zaczęli sezon 23/24 – jeden, dość przypadkowy remis, do tego same zwycięstwa i wygrana Tarcza Wspólnoty, o której już pisaliśmy w kontekście Man City. Mikel Arteta zadbał o poszerzenie kadry i ma naprawdę ciekawy zespół. Jednak Kanonierzy nigdy w historii nie wygrali Pucharu Europy, a za Arsene’a Wengera potrafili być bardzo blisko. Czy nagle za Artety mogą wskoczyć na sam szczyt? Ciężka sprawa.
Jeszcze cięższa to w tym kontekście dwaj pozostali przedstawiciele Premier League. Mowa o Man Utd, które sezon zaczęło kiepściutko (trzy porażki w pięciu meczach) i Newcastle. W elitarnym gronie nie ma w tym roku ani Liverpoolu, ani Chelsea, ani Tottenhamu. Anglicy mogą pocieszyć się tym, że od przyszłego sezonu będą mieli aż pięciu przedstawicieli w 36-zespołowej stawce. Póki co muszą liczyć przede wszystkim na Man City.
NIGDY NIE LEKCEWAŻ REALU… I BARCELONY TEŻ
Real Madryt to zdecydowanie klub, który kojarzy się z najważniejszymi europejskimi rozgrywkami. Królewscy wygrywali je 14 razy, z czego w ostatniej dekadzie pięciokrotnie. I nawet jeśli nic nie wskazuje na to, by to miał być ich sezon, to po prostu nie wolno ich lekceważyć. Latem z klubu odszedł Karim Benzema, którego wartość dla Los Blancos była ogromna. Jakby tego było mało, poważnych kontuzji nabawili się Eder Militao i Thibault Courtois. To potężne osłabienia, tymczasem Real po pięciu kolejkach La Liga ma 15 punktów, dokładnie tak jak City w Anglii. Nowy nabytek zespołu, Jude Bellingham, strzelił już 5 bramek, a mówimy o defensywnym pomocniku, który postanowił zawstydzić wszystkich ofensywnych piłkarzy w La Liga, włącznie ze swoimi klubowymi kolegami, którzy próbują wejść w buty Benzemy.
Jeśli Real, to i nieodłącznie jego największy wróg – Barcelona. Katalończycy dwa ostatnie sezony Ligi Mistrzów kończyli na fazie grupowej, a potem dość wstydliwie odpadali z Ligi Europy. Gdy zabrakło Messiego, wszystko to, co wcześniej było tak proste i oczywiste, nagle zaczęło być problematyczne. Nawet transfer Roberta Lewandowskiego nie rozwiązał problemów, choć przecież na krajowym podwórku udało się wrócić na tron. Jednak dla klubu takiego jak Blaugrana awans do fazy pucharowej Ligi Mistrzów to konieczność. W tym sezonie problemu raczej nie będzie – grupa wydaje się łatwa, a Xavi na pewno przepracował już w głowie ubiegłoroczną klęskę. Ale czy Barcelona jest gotowa na wygranie całych rozgrywek? To wydaje się mocno wątpliwe, choć na pewno nie jest wykluczone, szczególnie jeśli Joao Felix będzie grał tak, jak w ostatnim ligowym meczu z Betisem.
FINALISTA PRĘŻY MUSKUŁY
Idealny start w swoich ligach zaliczają Man City czy Real Madryt, ale komplet punktów ma również Inter Mediolan. Po czterech kolejkach Nerazzurri cieszą się dorobkiem 12 oczek, a w ostatni weekend rozgromili lokalnego rywala 5:1! Taka wygrana w derbach Mediolanu musi podbudować morale drużyny. Simone Inzaghi uważany jest powszechnie za wybitnego spadkobiercę włoskich mistrzów taktyki i na pewno będzie chciał to udowodnić. Finał Ligi Mistrzów 22/23 rozbudził apetyty, początek sezonu 23/24 tylko potęguje głód wielkiego sukcesu. Wydawało się, że odejścia takich graczy jak Andre Onana, Marcelo Brozović, Romelu Lukaku, Milan Skriniar czy Robin Gosens raczej osłabią Inter, ale kto obejrzał sobotnie Derby della Madonnina, ten wie, że o słabym Interze nie ma mowy.
Bukmacherzy nie widzą jednak dużych szans na triumf którejkolwiek z ekip z Serie A. Zeszły sezon i tak był nadspodziewanie dobry dla włoskiej piłki, która miała przedstawiciela w finale każdych z trzech rozgrywek. Każdy z tych finałów został przegrany, ale calcio podniosło głowę. Pozostali przedstawiciele Serie A w Lidze Mistrzów 23/24 to oczywiście mistrz kraju – Napoli oraz rzeczony już Milan i Lazio, które powraca do elity, ale raczej ze skromnymi ambicjami.
BRAKUJĄCY ELEMENT WALCA?
Przez lata Bayern Monachium zapracował sobie uczciwie na przydomek „Bawarski walec”. Jednak ta łatka odnosiła się głównie do krajowego podwórka, gdzie monachijczycy faktycznie nie brali jeńców – wygrywali mistrzostwo sezon po sezonie, a w wielu meczach urządzali rywalom lanie. Znamy to doskonale, bo często katem przeciwników Bayernu był przecież Robert Lewandowski. Gdy zabrakło Lewego, mistrzostwo kraju zawisło na włosku i właściwie tylko „frajerstwu” Borussii Dortmund Bayern zawdzięcza obronę tytułu w ostatniej kolejce sezonu 22/23. O sukcesie w Lidze Mistrzów mowy nie było – Bayern w ćwierćfinale został mocno zbity przez inny walec – ten Guardioli. W klubie poszli jednak po rozum do głowy i postanowili za wszelką cenę sprowadzić „dziewiątkę” z prawdziwego zdarzenia. Dziury po Lewandowskim nie wypełnił bowiem Sadio Mane. Nic dziwnego – to świetny piłkarz, ale nie na pozycję środkowego napastnika. Tak jak z pastowanej świni nie zrobisz dzika (vide „Nie ma mocnych”), tak ze skrzydłowego napastnika. Rym niezamierzony.
Mane w Bayernie już nie ma, bo nie dość, że nie okazał się zbawieniem na szpicy, to jeszcze kłócił się z kolegami w szatni. Fani Bayernu mogą żałować, bo do Saudi Pro League odszedł bądź co bądź świetny zawodnik, a postronni sympatycy „heheszków” mogą żałować, bo pozbawiono ich innego niezamierzonego rymu, czyli ofensywnego trio Mane, Sane, Kane.
No właśnie – Harry Kane w stolicy Bawarii ma być brakującym elementem układanki, by walec znów poszedł w ruch. Tutaj nie będzie już wytłumaczeń – do klubu trafia napastnik, który przez lata taśmowo strzelał bramki na boiskach Premier League i w reprezentacji Anglii. Półka Lewandowskiego. I nic dziwnego, że wiele osób właśnie w Bayernie widzi potencjalnego kontrkandydata dla Manchesteru City. W epoce Lewego monachijczycy wygrali Ligę Mistrzów tylko raz. Czy z Kanem w składzie zrobią to już w pierwszym sezonie? Akurat Thomas Tuchel, czyli obecny opiekun Bayernu, smak triumfu w tych rozgrywkach już zna…
POGMATWANE PSG
Manchester City ma już swoją upragnioną Ligę Mistrzów, a PSG nadal nie. Pandemiczny finał z 2020 roku, przegrany z Bayernem, to jak na razie najlepsze osiągnięcie paryżan w historii. Latem rozpadł się ofensywny tercet Messi – Neymar – Mbappe. Miało to być magiczne trio marzeń, ale magii było niewiele, nawet gdy już jakimś cudem wszyscy trzej grali ze sobą jednocześnie. Messi odszedł do USA, Neymar do Arabii Saudyjskiej, a Mbappe znów narobił wokół siebie rumoru plotek, by finalnie pozostać w klubie jeszcze przynajmniej na sezon. Dokupiono mu ciekawych partnerów – Goncalo Ramos, Randal Kolo Muani, Ousmane Dembele, Marco Asensio. Nowy trener paryżan, Luis Enrique, podobnie jak wspomniany Tuchel, wie jak się wygrywa Ligę Mistrzów i ma niewątpliwie ciekawych wykonawców. Początek sezonu w wykonaniu PSG jest dość niemrawy, ale najważniejsza jest forma w lutym, marcu, kwietniu i maju. Do tego czasu Enrique może odcisnąć już swoje piętno na zespole ze stolicy Francji i przekonać całą Europę, że nie jest to klub przeklęty.
POLSKIE AKCENTY
Złośliwi powiedzą, że największe szanse z Polaków na dobry wynik w Lidze Mistrzów znów ma sędzia Szymon Marciniak, ale zostawmy złośliwości. Lewandowski z Barceloną i Piotr Zieliński z Napoli mogą zajść wysoko i na pewno cieszyć będą nas swoimi bramkami i asystami. Kogo jeszcze obejrzymy?
Niestety, grono w tym roku jest wyjątkowo skromne, choćby dlatego, że zabraknie Juventusu, gdzie pewniakiem jest Wojciech Szczęsny, a mocnym rezerwowym Arkadiusz Milik. Duże szanse na regularną grę ma Przemysław Frankowski z Lens, który był jednym z najlepszych piłkarzy całej Ligue 1 w zeszłym sezonie. Na pewno w bramce FC Kopenhagi oglądać będziemy Kamila Grabarę. Gdy kontuzję wyleczy Maik Nawrocki, on również powinien grać w barwach Celticu. Kamil Piątkowski w Salzburgu może spodziewać się raczej ławki rezerwowych niż gry w podstawie, podobnie jak Jakub Kiwior w Arsenalu i Łukasz Łakomy w Young Boys. Pozostali Polacy to Hubert Idasiak (Napoli) i Tommaso Guercio (Inter). Nie czarujmy się – oni grać nie będą na pewno.
SZLAGIERY W GRUPACH
Już faza grupowa, jak zresztą co roku, przyniesie nam kilka szlagierowych spotkań. Właściwie cała grupa F wygląda jak jeden wieli szlagier, bo mamy tam Newcastle, PSG, Milan i Borussię Dortmund. Słabych meczów to tutaj raczej nie uświadczysz. Inne godne uwagi pojedynki? W grupie A na pewno rywalizacja Bayernu z Man Utd, a w grupie C starcia Realu z Napoli.
Narzekać na swoją grupę nie ma prawa Barcelona, która zmierzy się z FC Porto, Szachtarem i Antwerpią. Man City również czeka dość łatwa przeprawa – Young Boys, Crvena Zvezda i niemal tradycyjnie – RB Lipsk.
Pełny skład grup wygląda tak:
A: Man Utd, Bayern, Kopenhaga, Galatasaray
B: Arsenal, Lens, PSV, Sevilla
C: Union Berlin, Napoli, Real Madryt, Braga
D: Real Sociedad, Salzburg, Inter, Benfica
E: Lazio, Feyenoord, Atletico Madryt, Celtic
F: Newcastle, PSG, Borussia Dortmund, Milan
G: Man City, Young Boys, Crvena Zvezda, Lipsk
H: Antwerp, Barcelona, Porto, Szachtar