Skip to main content

Lech w 1/16 Ligi Konferencji  zremisował na wyjeździe z FK Bodo/Glimt. Czy można być niezadowolonym po przywiezieniu 0:0 z trudnego terenu ze sztuczną murawą, grając mecz, w którym przeciwnik ma mnóstwo okazji, a ty tylko jedną? Lech Poznań pokazał, że tak, bo ta jedna to niewyobrażalne pudło Filipa Marchwińskiego. Takie, że aż przepraszał za nie na wizji.

Nie wiadomo, czy się cieszyć, czy też smucić, bo Lech Poznań praktycznie przez cały mecz się bronił. Kiedy jednak rzucimy okiem na statystyki, jakie FK Bodo/Glimt ma w europejskich pucharach na własnym boisku, to od razu odpowiedź przechyla się zdecydowanie ku tej, że remis w Norwegii to wynik świetny. Bilans Bodo w europejskich pucharach z ostatnich lat to 16-0-3. Właśnie pojawił się w nim pierwszy remis, a na sztuczną murawę po lanie przyjeżdżały takie marki: AS Roma (nawet dwa razy!), Celtic Glasgow, Dinamo Zagrzeb. Na 19 meczów od sezonu 2020/21 tylko dwie ekipy gości zachowały tutaj czyste konta. Arsenal w tym sezonie Ligi Europy i teraz Lech Poznań. Bodo/Glimt na własnym obiekcie jest jak Mariusz Pudzianowski w swoim prime. Żeby go pokonać, to on sam musi mieć słabszy dzień. A jednak Kolejorza nie ograli.

To sama statystyka, bo z perspektywy oglądanych 90 minut można mieć już niedosyt. Nie byłoby go, gdyby nie ta jedna szansa Lecha. Pięć metrów od bramki, połowa prostokąta z siatką odsłonięta przez bramkarza, który został w blokach, idealna wrzutka Filipa Szymczaka. Pozostaje tylko dołożyć stopę i cieszyć się z gola na 1:0. Czy aby na pewno? Filip Marchwiński pokazał, że nie, bo fatalnie w tej sytuacji spudłował. Po prostu przekopał nad poprzeczką i nie uniknie krytyki. Znów wrócił temat wiecznie utalentowanego młodego zawodnika, który od lat stoi w miejscu i nie potrafi wzbić się na wyższy poziom. Popularny Marchewa dał ku temu pożywkę. To była sytuacja, która przysłoniła wszystko to, co działo się wcześniej. W tramwajach i autobusach nie będzie się mówić, jak to Norwegowie atakowali, tylko o tym, jak wychowanek totalnie skasztanił.

Lech miał w planach, żeby się wybronić. Wystarczy spojrzeć na skład, a w nim trzech defensywnych pomocników: Murawski, Kalstroem, Kwekweskiri. Klasa piłkarska była zdecydowanie po stronie gospodarzy, momentami wręcz miażdżąca. Większa jakość gry z piłką przy nodze, pomysłowość… Lech wyszedł, żeby poprzeszkadzać. Czy należy to krytykować? Oczywiście, że nie, bo mierzył siły na zamiary. Nie takie cwaniaki przyjeżdżały do Norwegii i dostawały obuchem w gębę. Od razu przypomina się Roma i słynne 1:6. Lech z gry nie stworzył kompletnie nic oprócz wspomnianej wyżej okazji Marchwińskiego. To swoisty paradoks, że po tak mizernym występie i wszystkich tych statystykach Norwegów w europejskich pucharach i tak kibic Lecha ma prawo czuć niedosyt.

Po raz kolejny na wyróżnienie zasłużył Filip Bednarek. Skreślany już nie wiadomo ile razy bramkarz pokazał, że jest pewnym punktem drużyny. Na przykład poprawnie odbił piłkę w 36. minucie, kiedy to piłkarze gospodarzy wymieniali między sobą podania jak Barcelona Pepa Guardioli przeciwko chłopakom z osiedla. Albo jeszcze wcześniej, gdy pilnował bliższego słupka i nie dał się zaskoczyć. Ale tak naprawdę to FK Bodo/Glimt wyglądało dobrze, klepiąc sobie piłkę, jednak już dobrych okazji wcale dużo nie mieli. Wystarczy porównać statystykę goli oczekiwanych. Jedna sytuacja Marchwińskiego miała większe xG niż wszystkie czternaście strzałów Norwegów. To świadczy o tym, że tzw. “setek” u gospodarzy nie było. Cóż, lepiej sobie było włączyć o tej porze Barcelonę z Manchesterem United. To niezaprzeczalny fakt.

Related Articles