Jeśli już się przełamywać w lidze, to w derbach Londynu, w spotkaniu przeciwko byłemu trenerowi i do tego taką spektakularną bramką, jak ta Hakima Ziyecha. Chelsea wpadła w dołek, ale regularnie oklepuje Tottenham. W 2022 roku wygrali cztery mecze na siedem. Trzy z samym Tottenhamem.
Chelsea ma pełne prawo naśmiewać się z Tottenhamu, bo jest to przeciwnik, którego regularnie otłukują na Stamford Bridge i to od dawien dawna, nawet od czasów powstania Premier League. Jeżeli przyjeżdżają do nich "Koguty", to kibice idą na stadion z przyjemnością. Są niemal pewni, że albo przyjezdni dostaną oklep, albo wyjadą co najwyżej z remisem. Mały rzut oka na statystyki od czasów utworzenia marketingowego giganta, jakim jest Premier League, a więc od sezonu 1992/93. Tylko w rozgrywkach ligowych oba zespoły mierzyły się na Stamford Bridge 29 razy, a statystyka dla Tottenhamu jest brutalna – jedna wygrana, 10 remisów i 19 porażek. Jeden jedyny raz udało im się wygrać w 2018 roku. Jak na ironię losu, trenerem Chelsea był wówczas Antonio Conte.
Tottenham nie oszukał przeznaczenia i podtrzymał tradycję. Jest to ogólnie piąta z rzędu porażka "Kogutów" z Chelsea. Zawodnicy Tuchela ostatnio kiepsko sobie radzą i seryjnie tracą punkty, ale od czego mają kumpli ze stolicy? Zawsze można się podbudować na oklepaniu Tottenhamu, a Thomas Tuchel zrobił to w samym styczniu trzykrotnie. Dwa razy w Pucharze Ligi, awansując do finału i teraz w Premier League. Przykre dla Antonio Conte może być to, że na pewno w dwóch meczach Chelsea zdeklasowała rywali w kulturze gry, liczbie okazji i przebiegu całego meczu. Tottenham nawiązał tylko walkę w jedynym meczu u siebie, gdzie zresztą Chelsea i tak prowadziła już 1:0, a w dwumeczu już 3:0, więc nie było sensu się wysilać.
Nic dziwnego, że Antonio Conte wychodzi do wywiadu po kolejnej przegranej i mówi: – Żeby być mocnym i ważnym zespołem, to potrzebujesz mieć w drużynie ważnych graczy. Na ten moment jesteśmy od tego bardzo daleko. Potrzeba czasu, może nawet lat. Jego drużyna po raz koleny była bezzębna. Sam Hakim Ziyech oddał w tym meczu tylko o jeden strzał mniej niż cały Tottenham. Przyjezdni nie mieli argumentów i zasłużenie przegrali 0:2. Conte przegrał ostatnio możliwość walki o wyczekiwane w północnej części Londynu trofeum (chodzi o jakiekolwiek), ale ma świadomość, że najważniejsze jest TOP4. Do czwartego Manchesteru United traci dwa punkty, ale ma dwa mecze rozegrane mniej. Nie gryzie się w język i daje wyraźny sygnał, że w tej walce potrzebne są wzmocnienia. Pierwszym ma być podobno Adama Traore z Wolverhampton.
Chelsea zaczęła mocno i intensywnie. W 10 minut oddali kilka strzałów. Szczególnie błyszczał Ziyech, który wypracowywał okazje, sam uderzał na bramkę, dryblował i wyglądał jak kawał dobrego piłkarza. To, że mecz mu "siedział", potwierdził wspaniałą bramką. Wpakował w tak zwane widły, a Lloris tylko się patrzył. Chelsea stwarzała też w całym meczu zagrożenia po stałych fragmentach gry i znalazło to potwierdzenie w bramce Thiago Silvy. To musiało się tak skończyć dla drużyny bez pomysłu na grę. Niby Tottenham też zdobył bramkę, przy której odgwizdany został wątpliwy faul Kane'a, ale musi pamiętać, że nie wiadomo jakim cudem Matt Doherty został na boisku po faulu w 18. minucie. 2:0, ale "Koguty" mogą się raczej cieszyć, że tylko tyle. Jeżeli masz w składzie Sessegnona, Doherty'ego i przede wszystkim elektryka Davinsona Sancheza, to nie możesz myśleć o dobrym wyniku. Na mały plus, że trochę odżył ostatnio Bergwijn.