Arsenal wykorzystał w ostatniej kolejce potknięcie Liverpoolu, który zremisował na Old Trafford. Kanonierzy wrócili na fotel lidera i na siedem kolejek przed końcem są na pole position w wyścigu po tytuł mistrzowski. Już pierwsza z tych siedmiu przeszkód będzie jednak trudna do pokonania, bowiem w niedzielę na Emirates Stadium przyjeżdża Aston Villa z Unaiem Emerym.
A być może nie wszyscy już pamiętają, że to właśnie Unai Emery przejął schedę po Arsenie Wengerze w 2018 roku, gdy Francuz po ponad dwóch dekadach owocnej pracy opuścił północny Londyn. Emery zasłynął wygrywaniem trofeów z Sevillą, więc nic dziwnego, że był łakomym kąskiem dla poszukujących nowego szkoleniowca The Gunners. Ale okres pracy Emery’ego w Arsenalu nie naznaczył się sukcesami. Wręcz przeciwnie. Po niecałym półtora roku Hiszpan został zwolniony. Na trzy tygodnie zastąpił go Freddie Ljungberg, a finalnie tuż przed Bożym Narodzeniem 2019 roku Arsenal postawił na innego przybysza z Półwyspu Iberyjskiego, tym razem Mikela Artetę. Arteta miał dwa poważne atuty – znał Arsenal od podszewki jako były zawodnik, a do tego miał za sobą staż u boku Pepa Guardioli z Manchesterze City. Terminowanie u takiego giganta trenerskiej sztuki to wartość nie do przecenienia.
I choć początki Artety nie były łatwe, a po drodze były momenty, gdy i jego posada wisiała na włosku, to dziś ówczesna decyzja klubowych władz oraz cierpliwość okazały się nader słuszną drogą. Arsenal wrócił na europejski szczyt, walczy o półfinał Ligi Mistrzów i tytuł mistrzowski w Anglii. Czy je wywalczy? Tego nie wiemy, ale to już zupełnie inny poziom niż pięć lat temu. Ale w powrocie na mistrzowski tron po dwóch dekadach pomóc teraz może ogranie Aston Villi, gdzie Emery odbudował swoją trenerską pozycję. Trudno bowiem nie doceniać solidnej pracy Hiszpana w klubie z Birmingham, który ma realną szansę na Champions League w sezonie 24/25.
Aston Villa zajmuje 5. miejsce (które na 99% będzie premiowane awansem do Ligi Mistrzów), a obecnie szósty Manchester United ma – bagatela – 11 punktów straty przy jednym meczu zaległym. Tylko katastrofa odebrałaby The Villans miejsce w TOP 5. Choć Aston Villa jako klub ma w swojej historii nawet zwycięstwo w Pucharze Europy, to w Lidze Mistrzów jako takiej (licząc ją od 1992 roku) nie wystąpiła nigdy. Teraz jest tego bardzo blisko. Zresztą, już pierwszy sezon Emery’ego w Birminigham był bardzo udany, bo drużyna zajęła 7. miejsce i awansowała tym samym do Ligi Konferencji. Tam gra po dzień dzisiejszy, choć po drodze przegrała np. z Legią Warszawą. Legii w rozgrywkach już jednak nie ma, a Aston Villa w miniony czwartek pokonała w ćwierćfinale Lille 2:1 i jest o mały kroczek bliżej półfinału.
Arsenal również w tygodniu grał swój mecz w Europie. Na swoim obiekcie Kanonierzy zremisowali 2:2 z Bayernem Monachium. Kwestia awansu rozstrzygnie się w środowym rewanżu. Team Artety miał jednak dwa dni odpoczynku więcej od Aston Villi, co może mieć spore znaczenie przy niedzielnej konfrontacji. Dużym plusem sytuacji w zespole lidera Premier League jest również brak urazów. Wciąż do zespołu nie wrócił jeszcze trenujący już Jurrien Timber, ale on nie gra od początku rozgrywek. W Aston Villi zabraknie Matty’ego Casha, Emiliano Buendii, Douglasa Luiza, Boubacara Kamary, Tyrone’a Mingsa i Jacoba Ramsey’a, a niepewny gry jest Clement Lenglet. To duże osłabienia i na pewno działa to na korzyść Arsenalu.
Arsenalu, który ma wyrównania rachunki za grudniową porażkę na Villa Park. Wtedy po golu Johna McGinna gospodarze wygrali 1:0. Wcześniejsze cztery bezpośrednie pojedynki obu zespołów padały łupem londyńczyków, ale dla równowagi – trzy wcześniejsze Aston Villi. Takie wahania są zresztą normą w ostatnich latach, bo jeszcze wcześniej to Arsenal zbudował siedmiomeczową serię zwycięstw. Ostatni remis w tej rywalizacji miał miejsce 12 lat temu – w listopadzie 2012 roku. Od 17 spotkań podziału punktów w pojedynkach The Gunners z The Villans nie uświadczono.
Jak będzie w niedzielę? Pierwszy gwizdek tego spotkania o 17:30.