W tych szalonych czasach dwumecz Ligi Europy pomiędzy Arsenalem a Benficą może odbyć się w Pireusie oraz Rzymie, a dwumecz Champions League pomiędzy Liverpoolem a RB Lipsk w całości na Puskas Arenie w Budapeszcie. Właśnie dziś rewanż w tej parze. Po pierwszej części dwumeczu dużo bliżej awansu są The Reds, którzy wygrali „na wyjeździe” 2:0. Dziś grają „u siebie”…
Pomijając już kuriozum, jakim będzie w tej sytuacji stosowanie zasady bramek wyjazdowych, The Reds i tak są o duży krok, jeśli nie dwa kroki bliżej ćwierćfinału Ligi Mistrzów. Jednak z kilku powodów na pewno nie wolno przekreślać podopiecznych Juliana Nagelsmanna, którzy dziś na węgierskiej ziemi zrobią wszystko, by odwrócić losy rywalizacji i znów namieszać w europejskiej elicie, tak jak w zeszłym sezonie.
Podstawowy powód, dla którego Niemców nie powinna opuszczać nadzieja to forma The Reds. Liverpool na krajowym podwórku przegrywa wszystko jak leci, zwłaszcza na własnym terenie. W weekend mistrzowie Anglii przegrali szósty z rzędu meczu na Anfield Road, notując jednocześnie ósme ligowe spotkanie z rzędu u siebie bez zwycięstwa. Seria jest wręcz tragiczna – najgorsza w ponad 100-letniej historii klubu. Czy ktoś mógł uwierzyć w taki scenariusz rok temu, gdy Liverpool tuż przed wybuchem pandemii prowadził w Premier League z gigantyczną przewagą i był o maleńki krok od przypieczętowania pierwszego w historii mistrzostwa w erze PL? Futbol bywa szalony.
W Liverpoolu żartują przez łzy, że to całe szczęście, że rewanż nie jest na Anfield. Tutaj zwycięstwo Lipska byłoby niemal pewne. Na Puskas Arenie domowa niemoc liverpoolczyków może nie mieć zastosowania. Zresztą, Klopp i spółka pewnie zdają sobie sprawę, że wymierny sukces w Lidze Mistrzów może nieco zmniejszyć krytykę, jaka na nich spadnie po tym sezonie. To ostatni poważny skalp do zdobycia. Drugim celem będzie oczywiście walka o TOP 4 w lidze, by w przyszłym roku także pojawić się w Champions League. Przepustkę zapewnić można sobie także wygrywając bieżącą edycję, ale to zadanie arcytrudne, patrząc zarówno na formę The Reds, jak i klasę rywali.
Tymczasem RB Lipsk na krajowym podwórku problemów nie ma. No może poza jednym – nazywa się Bayern. Ale z tym problemem drużyna RasenBallsport zmierzy się na początku kwietnia. Teraz pretendenci do mistrzostwa i detronizacji Bawarczyków punktują jak należy, wywierając presję na liderze. Lipsk wygrał sześć ostatnich spotkań ligowych. Większość z nich bardzo pewnie, tak jak w ostatni weekend, gdy 3:0 pokonany został Freiburg.
RB jest typowym przykładem zespołu, w którym po odejściu największej gwiazdy i supersnajpera, ciężar zdobywania goli rozłożył się na cały zespół. Timo Werner męczy się w debiutanckim sezonie w Premier League, a jego były pracodawca walczy o mistrzostwo Niemiec, podczas gdy najlepszy strzelec zespołu na tym etapie ma… 6 goli! Jest nim Christopher Nkunku. Podczas gdy Robert Lewandowski z Bayernu ma 31 trafień, czyli 43% całego dorobku Bayernu, w Lipsku najlepszy Nkunku strzelił tylko 13% bramek całej drużyny w Bundeslidze. To się nazywa dywersyfikacja. Na dodatek podopieczni Nagelsmanna bardzo dobrze wywiązują się z zadań defensywnych – stracili tylko 20 bramek w 24 spotkaniach. To najlepsza defensywa w całej lidze.
Wydaje się zatem, że półfinaliści ostatniej edycji Ligi Mistrzów mają dziś solidne podstawy, by myśleć o odrobieniu strat. Jednakowoż wynik 2:0 w pierwszych meczu stawia Liverpool w komfortowej sytuacji. Odpadnięcie byłoby katastrofą, nie mniejszą niż sześć porażek z rzędu u siebie w Premier League. Zresztą, dziś formalnie Liverpool też jest gospodarzem, więc na złe demony trzeba uważać podwójnie.