Copa America wkroczyła w decydującą fazę. Podobnie jak na Mistrzostwach Europy, w czempionacie Ameryki, w najbliższych dniach czekają nas półfinały. Potem już tylko mecz o 3. miejsce (którego na Euro nie ma) i finał. Największą niespodzianką imprezy jest odpadnięcie Brazylii.
Canarinhos zaliczyli naprawdę kiepski turniej. Ekipa Dorivala Juniora już na początek rozczarowała swoich kibiców, zaledwie remisując 0:0 z Kostaryką. Odkupienie przyszło w drugim grupowym pojedynku – Brazylijczycy rozgromili Paragwaj 4:1. By wygrać grupę trzeba było jednak pokonać również Kolumbię w ostatnim spotkaniu. Remis premiował Los Cafeteros, którzy wygrali dwa poprzednie starcia. Brazylia prowadziła 1:0 po golu Raphinii, ale do wyrównania doprowadził Daniel Munoz.
Remis oznaczał spore kłopoty dla jednego z faworytów turnieju. W ćwierćfinale czekał bardzo mocny Urugwaj, a na dodatek w spotkaniu tym zagrać nie mógł wykartkowany Vinicius Junior, czyli największa gwiazda Canarinhos. I czarny scenariusz dla kibiców Brazylii faktycznie się ziścił. Twardy, a momentami nawet brutalny, mecz zakończył się remisem 0:0. W Copa America dogrywek nie ma, wyjątkiem może być jedynie mecz finałowy, zatem od razu przystąpiono do konkursu jedenastek. Eder Militao i Douglas Luiz pomylili się. W ekipie Marcelo Bielsy karnego nie wykorzystał Jose Maria Gimenez, ale pozostali strzelali bezbłędnie. Po uderzeniu Manuela Ugarte jasne było już, że Brazylijczycy wrócą z USA bez medalu.
I trudno nie odnieść wrażenia, że w ten sposób popsuli misterny plan organizatorów imprezy, który zakładał, że w finale dojdzie do Superklasyku, jak zwykło się określać pojedynki Argentyny z Brazylią. Ktoś powie, że szukamy spiskowej teorii dziejów, ale rzeczą zupełnie niespotykaną w futbolu jest drabinka rodem z tenisa, gdzie prawa i lewa strona od początku do końca nie krzyżują się ze sobą. Mówiąc wprost – nie było fizycznej możliwości, by Argentyna (grupa A) trafiła na Brazylię (grupa D) wcześniej niż w finale.
Implikuje to inny paradoks tego turnieju. Bajecznie łatwą drabinkę Albicelestes. Mistrzowie świata w grupie mierzyli się z Kanadą, Chile i Peru. Można trafić na trudniejszych rywali. Podopieczni Lionela Scaloniego zdobyli komplet 9 punktów, nie tracąc w grupie ani jednego gola. Mimo tego w drodze do najlepszej czwórki nie obyło się bez kłopotów. Argentyna tylko zremisowała z Ekwadorem 1:1 w ćwierćfinale, tracąc gola w doliczonym czasie gry. W efekcie trzeba było strzelać rzuty karne. Mimo pomyłki Leo Messiego w pierwszej kolejce (strzał w poprzeczkę) obrońcy tytułu rozstrzygnęli jedenastki na swoją korzyść – dwukrotnie na drodze Ekwadorczyków stawał Emiliano Martinez.
W meczu o finał Albicelestes zmierzą się z… Kanadą. To właśnie następstwo kretyńskiej, bo chyba tak trzeba to określić, drabinki turnieju. W grupie był to spacerek dla mistrzów świata, którzy wygrali 2:0, a mogli dużo wyżej. Był to jak do tej pory jedyny mecz tego turnieju, w którym błysnął Messi. Piłkarz Interu Miami miał udział przy obu golach (asysta i asysta drugiego stopnia), a do tego wykreował kolegom jeszcze kilka okazji. Potem przygasł z Chile i Ekwadorem, a w ostatnim grupowym meczu z Peru w ogóle nie zagrał. Jakby nie patrzeć Messi nie ma na Copa America ani jednego gola – casus Ronaldo i Euro. Różnica jest taka, że przed Leo jeszcze dwa mecze, a ten najbliższy nie jawi się jako szczególnie wymagający. Z całym szacunkiem dla Kanadyjczyków, którzy dzielnie bronią honoru Ameryki Północnej.
No właśnie – tegoroczna Copa rozgrywana w Stanach Zjednoczonych jest pewnego rodzaju próbą generalną przed mundialem w 2026 roku. Bez wątpienia kibice soccera za oceanem liczyli na lepszy występ gospodarzy, zwłaszcza że w składzie nie zabrakło gwiazd takich jak Giovanni Reyna, Christian Pulisic, Weston McKennie czy Timothy Weah. Skończyło się wygraną z Boliwią i dwoma porażkami. Kluczowa i szczególnie wstydliwa była porażka 1:2 z Panamą. Antybohaterem USA został wspomniany Weah, który w 18. minucie przy stanie 0:0 obejrzał czerwoną kartkę za uderzenie w twarz rywala. VAR wyłapał to bezbłędnie. Tym samym w ćwierćfinale, obok Urugwaju, z grupy D awansowała Panama. Tam jednak została brutalnie zbita przez Kolumbię (0:5).
Z turniejem pożegnał się też Meksyk. Niedawny grupowy rywal Polaków z mundialu zajął 3. miejsce w grupie B, gdzie prawdziwą sensacją okazała się Wenezuela. Jedna ze słabszych drużyn strefy CONMEBOL skończyła rywalizację grupową z kompletem 9 punktów. Meksyk uzbierał 4 punkty, ale słabszą różnicą bramek ustąpił Ekwadorczykom. Wenezuela w ćwierćfinale poległa z Kanadą i piękny sen się skończył.
W nocy z wtorku na środę Argentyna zagra z Kanadą. Na swoje kolejne bramki polować będzie lider klasyfikacji strzelców, Lautaro Martinez. Na mundialu w Katarze zawodził, ale teraz to on prowadzi Albicelestes do medalu. Dzień później drugi, teoretycznie znacznie bardziej wyrównany półfinał, w którym Kolumbia zmierzy się z Urugwajem. Obie ekipy wygrały swoje grupy, w obu nie brakuje uznanych na europejskich boiskach piłkarzy. Ostrzymy sobie zęby na pojedynek napastników Liverpoolu, Luisa Diaza i Darwina Nuneza.
Finał Copy zaplanowany jest, tak jak finał Euro, na 14 lipca, choć de facto w Polsce będzie już 15 lipca i 2:00 w nocy. Mecz o 3. miejsce dzień wcześniej.