Skip to main content

To miał być mecz, który sprawdzi nasze możliwości. Naprzeciwko słabiutka Islandia, która przechodzi wymianę pokoleniową. Wyszło jak w tytule, bida i pół nędzy. Ten mecz nic tak naprawdę nam nie pokazał, a może tylko to, żeby nauczyć się bronić przy stałych fragmentach gry. Miała być łatwa wygrana, a skończyło się na remisie 2:2. I to wyszarpanym.

Zacznijmy od wygranych tego spotkania, których jest maksymalnie trzech. Po pierwsze Kacper Kozłowski, który wszedł na boisko w drugiej połowie. Jeśli zagra na Euro, to zostanie najmłodszym zawodnikiem w historii tego turnieju. A raczej zagra, może nie od pierwszej minuty, ale pewnie będzie pierwszym albo drugim do wejścia. Potrzebował jakieś 15-20 minut, żeby się rozkręcić po wejściu, ale w końcówce był naszym najgroźniejszym piłkarzem. Strzał, po którym piłkę "wypluł" Kristinsson, potem główka, która powinna zakończyć się golem, a na koniec piękna asysta do Karola Świderskiego. "Koziołek" z każdą minutą czuł się coraz pewniej, zebrał najwyższe noty wśród dziennikarzy, komentatorów na różnych portalach.

Drugi i trzeci plus to Tymoteusz Puchacz oraz Karol Świderski. Ten pierwszy kilka razy pokazał się w ofensywie, był też solidny w obronie. Można też doliczyć mu naciąganą asystę, bo to po jego podaniu gola strzelił Piotr Zieliński. Co prawda były po drodze dwa rykoszety, ale piłka do gracza Napoli jakimś cudem dotarła. Najpewniej w pierwszym składzie grałby Reca, ale jego z Euro wyrzuciła kontuzja. Drugą opcją miał być Maciej Rybus, jednak on przyjechał na zgrupowanie z lekkim urazem mięśniowym, a dziś wszedł tylko na 10 minut, jakby Paulo Sousa chciał dać jak najwięcej czasu Puchaczowi, mając już w głowie informację, że to na niego postawi ze Słowacją. Świderski po prostu wszedł i zdobył ładną bramkę. Może pierwszego składu nią nie wygrał, ale przy słabiej postawie Świerczoka może być bardziej śmiałą opcją do wpuszczenia w okolicach 60. minuty.

Martwić się za to możemy o obronę. Trzy gole stracone z Węgrami, dwa Anglią, gol stracony z Rosją i dwa z Islandią. Tylko z Andorą udało się zachować czyste konto podopiecznym Paulo Sousy. O ile można było na początku przygody Portugalczyka zauważyć, że Polacy trochę gubią się w przekazywaniu krycia czy doskakiwaniu do rywali, pilnowaniu odpowiednich stref, tak dziś przydarzyły nam się dwa proste błędy przy stałych fragmentach gry. Wrzutka na krótki słupek z rożnego, jedna przebitka, a przy Szczęsnym ustawił się Gudmundsson i trafił do siatki. Andrzej Juskowiak próbował nas przekonać, że nie ma VAR-u i na szczęście nie będzie gola, bo sędzia podniósł chorągiewkę, ale w wozie siedział Szymon Marciniak i skorygował błąd bocznego.

Druga sytuacja to rozegranie rzutu wolnego do boku, wrzutka i błąd za błędem. Najpierw nikt nie pokrył szeroko ustawionego zawodnika, który dośrodkowywał, później Paweł Dawidowicz dał się wyblokować mniejszemu Birkirowi Bjarnassonowi i tylko się bezradnie przyglądał, a zaskoczony Krychowiak dał się ograć drugiemu z Bjarnassonów – Brynjarowi. Stoper Islandii zgubił go banalnym przyjęciem. Gola zawaliło dwóch najgorszych zawodników w tym spotkaniu. Paweł Dawidowicz raczej oddalił się od pierwszego składu. Oddalił się także od bycia pierwszym zmiennikiem na pozycję stopera. Na minimalny plus, że dwa razy udało nam się odrobić straty, ale Robert Lewandowski musiał ograć czterech (!) zawodników Islandii, żeby w ogóle zrobić przewagę.

Zatem wiemy, że nic nie wiemy. Albo wiemy, że mało wiemy, ale Słowacji bać się nie można, bez przesady. Dużo jest jednak pytań w głowie i niewiadomych. Do pierwszego składu przybliżył się na pewno Jakub Moder i Tymoteusz Puchacz, ale czy na pewno Świerczok zagra obok Lewandowskiego? Kto na prawym wahadle? Kto jako trzeci stoper? Jak zazębić środek pola, skoro Sousa nie mógł skorzystać w sparingu z Mateusza Klicha? Schematów nie było i to może martwić. Gra też nie powalała. Jedziemy się bawić bez pompki.

Related Articles