Skip to main content

W niedzielnych propozycjach Premier League na pierwszy plan wysuwa się zdecydowanie spotkanie Arsenalu z Chelsea. Londyńskie ekipy powinny stworzyć wysokiej klasy widowisko, choć po obu stronach mamy istotnych nieobecnych. Wydaje się jednak, że znacznie poważniejsze są ubytki w ekipie The Gunners, a przecież i tak faworytem tej rywalizacji byłby zespół Thomasa Tuchela.

Po stronie Kanonierów zabraknie dziś zarażonych koronawirusem Alexandre’a Lacazette’a, a także prawdopodobnie Pierre-Emericka Aubameyanga i Williana. To duży cios dla ofensywy Arsenalu. Poza grą z powodu urazu kolana jest Gabriel, a z powodu urazów kostki Eddie Nketiah i Thomas Partey.

Jeśli chodzi o The Blues to nie zobaczymy na pewno Christiana Pulisicia i Rubena Loftus-Cheeka. W ich wypadku chodzi o Covid-19. Pod znakiem zapytania stoją występy kontuzjowanych Hakima Ziyecha i N’Golo Kante. Pamiętajmy jednak, że Tuchel dysponuje znacznie szerszą i silniejszą kadrą niż Mikel Arteta. W dodatku do gry gotowy jest już nowy nabytek Chelsea – Romelu Lukaku. Na myśl o spotkaniu z nim, defensorom Arsenalu mogą zadrżeć kostki. Lukaku to siła, szybkość i dobre wykończenie. W zeszłym sezonie „zamiatał” w Serie A, a potem próbkę swoich możliwości pokazał także podczas Euro 2020. Zresztą, przedstawianie Lukaku komukolwiek, kto interesuje się Premier League, nie ma sensu. Grał już w Chelsea, Evertonie i Man Utd, choć ten ostatni epizod nie był zbytnio udany.

Chelsea na inaugurację sezonu łatwo wygrała z Crystal Palace 3:0. To był początek godny zwycięzcy Ligi Mistrzów i jednego z kandydatów do tytułu mistrzowskiego. Teraz The Blues zaczynają prawdziwą drogę krzyżową, na trasie której Arsenal może być najłatwiejszą przeszkodą. W kolejnych meczach Premier League Chelsea zmierzy się z Liverpoolem, Aston Villą, Tottenhamem i Man City. To będzie prawdziwa weryfikacja siły zespołu Tuchela.

Tymczasem Arsenal już na samym wstępie potknął się i wyłożył na Brentford, czyli beniaminku ligi. Kanonierzy w ubiegły piątek przegrali 0:2. Wygląda na to, że przed sympatykami tego klubu kolejny przykry sezon. Po raz pierwszy od wielu lat Arsenal nie gra w europejskich pucharach, a w Premier League raczej nie powalczy o nic więcej niż czołowa szóstka. A i to dość optymistyczny scenariusz.

Co ciekawe, Arsenal wydał na transferowym rynku najwięcej ze wszystkich ekip Premier League, ale i tu zachwytów raczej nie będzie. Ben White to być może dobra inwestycja na przyszłość, jednak wydanie blisko 60 mln euro na stopera Brighton wydaje się szaleństwem. Nie mniejszym jest prawie 30 mln euro na Aarona Ramsdale’a, bramkarza, który już dwukrotnie żegnał się z angielską elitą. Ponadto na Emirates Stadium trafił już na zasadzie transferu definitywnego, a nie jedynie wypożyczenia, Martin Odegaard – kolejne 35 mln. Prawie 20 wydano na młodego pomocnika Anderlechtu, Alberta Sambiego Lokongę. Kolejnych 8 baniek kosztował lewy obrońca Benfiki, Nuno Tavares. Łącznie prawie 150 mln na pięciu graczy, z których żaden nie jest nawet blisko statusu gwiazdy. Gdy Chelsea rok temu rozbijała bank, sprowadzała na Stamford Bridge piłkarzy innego formatu.

Co jednak najciekawsze, Arsenal wygrał trzy ostatnie mecze o stawkę z Chelsea. 1 sierpnia 2020 roku Kanonierzy wygrali z The Blues w finale Pucharu Anglii. W kolejnym sezonie pokonali lokalnego rywala w meczach ligowych – 3:1 u siebie w Boxing Day i 1:0 na Stamford Bridge w połowie maja. To prawdę mówiąc jedyny zastrzyk optymizmu dla kibiców ekipy z Emirates. Na czwarty z rzędu triumf się nie zanosi, ale przecież futbol kocha niespodzianki.

Related Articles