Skip to main content

Bayern Monachium tak bardzo zdominował niemieckie rozgrywki, że każda ich porażka na krajowym podwórku od razu dostaje nagłówek: “sensacja”. Takich najwięcej w ostatnich latach w Pucharze Niemiec. Po raz trzeci z rzędu Bayern nie zgarnie tego trofeum.

Nikt nie ma tyle Pucharów Niemiec, co Bayern Monachium. Właściwie to nawet, gdyby podzielić wszystkie łupy Bawarczyków na pół, to… i tak mieliby ich najwięcej. W XXI wieku wywalczyli połowę swoich Pucharów Niemiec – aż 10, a na przykład w latach 90. wygrali zaledwie raz. Teraz totalnie zawładnęli swoim podwórkiem. Dlatego każda ich porażka traktowana jest jak sensacja. Za taką należy uznać odpadnięcie Bawarczyków z krajowego pucharu. Stało się tak już trzeci raz z rzędu. Dwa lata temu sensacyjnie odpadli już na etapie 1/16 finału po rzutach karnych z drugoligowym Holstein Kiel, rok temu zostali ośmieszeni i rozbici przez Borussię Moenchengladbach – znów na tym samym etapie, czyli 1/16 finału. To była jedna z najbardziej abstrakcyjnych porażek Bayernu w historii – aż 0:5.

Tym razem doszli trochę dalej, bo do ćwierćfinału, ale fakty są takie, że po raz trzeci z rzędu odpadają w przedbiegach. Nie docierają nawet do półfinału. Okoliczności ich odpadnięcia znów były spektakularne. Jak Bayern odpada, to z hukiem. Lucas Hoeler wykorzystał rzut karny w 95. minucie, który został podyktowany za zagranie ręką Jamala Musiali. Nie było już czasu, żeby tę stratę odrobić. No i jedna z rewelacji tegorocznej Bundesligi, czyli znajdujący się obecnie na czwartym miejscu SC Freiburg, wyeliminował dużo silniejszego przeciwnika i głównego kandydata do wygranej. Bayern otrzyma błyskawiczną okazję do rewanżu, bo za kilka dni zmierzy się z tą samą ekipą w Bundeslidze, ale tym razem na wyjeździe. Może się zrewanżować w taki sposób, że najwyżej chwilowo zepchnie Freiburg poza wymarzone TOP4, gwarantujące udział w Lidze Mistrzów.

Thomas Tuchel zaczął rewelacyjnie – pokonał Borussię Dortmund i wskoczył na pozycję lidera, ale już w drugim meczu uciekła mu szansa na trofeum, a przecież Bayern z takimi możliwościami zawsze celuje w potrójną koronę. Bawarczycy jedyną bramkę zdobyli nie z gry, lecz po rzucie rożnym. Zwykłe dośrodkowanie Kimmicha, główka Dayota Upamecano, bez żadnego kombinowania. Z gry pozycyjnej nie udało się pokonać Marka Flekkena ani razu. Nie można zatem powiedzieć, żeby Freiburg miał jakieś ogromne szczęście w obronie. Poprzeczka Pavarda to też dośrodkowanie z rzutu wolnego i uderzenie Francuza głową. W ataku pozycyjnym Bayern był dosyć bezradny. Aktywnie grał Leroy Sane, ale dwa razy w ostatniej chwili został zablokowany, co też wystawia dobrą notę obronie Freiburga. A kiedy pomylił się ich bramkarz i mógł to wykorzystać Thomas Muller, to z linii piłkę wybił Matthias Ginter.

Właściwie to nawet piłkarze Freiburga mogli czuć się trochę pokrzywdzeni, bo Upamecano przy golu wsparł się na Eggesteinie i analizowano to na VAR, ale ostatecznie nie anulowano trafienia. Rewelacja Bundesligi odrobiła stratę po fantastycznym uderzeniu z daleka Nicolasa Hoeflera. Władował z lewej nogi z ponad 20 metrów aż miło. Bayern miał swoje okazje, ale Freiburg się odgryzał. Tuż po przerwie, gdy było 1:1, ataki przeprowadzały obydwie ekipy. Dopiero im bliżej końca, tym przewaga gospodarzy rosła. Pomogło w tym wejście Musiali i Gnabry’ego, ale ten pierwszy ostatecznie pogrążył Bayern, bo to on został przypadkowym antybohaterem. Lucas Hoeler wytrzymał tę próbę nerwów i bardzo pewnie pokonał Sommera. Sensacja stała się faktem. Bayern znów nie wygra Pucharu Niemiec, a do rangi faworyta urasta zwycięzca meczu Lipsk vs Borussia Dortmund, bo taki mamy jeden ćwierćfinał.

Related Articles