Bayern w pierwszej połowie głęboko wierzył w odrobienie trzech bramek straty i zawzięcie atakował ku radości całej Allianz Areny, ale nie był w stanie pokonać Edersona. Emocje opadły po 12 minutach drugiej połowy, gdy fatalny błąd Upamecano wykorzystał Erling Haaland.
W oczy rzucał się brak napastnika. Dużo pojedynków z Ake wygrywał Coman, ale… nie miał do kogo wrzucić. Doskonałą szansę, sam na sam z Edersonem, zmarnował też Leroy Sane. Tak nie dało się odrobić strat. Ogólnie na brak emocji narzekać nie mogliśmy, nawet mimo tego, że wszystko wydawało się przesądzone. Bayern miał w swoim składzie konia trojańskiego, który sabotował im ten dwumecz. Dayot Upamecano wyglądał koszmarnie. Jakby wygrał występ w tym ćwierćfinale w jakiejś okazjonalnej zdrapce. Omal nie zakończył swojego występu w 18. minucie, kiedy to faulował wychodzącego sam na sam Haalanda. Miał jednak szczęście – był spalony i mógł pozostać na boisku. No i kompromitować się dalej. Był niesamowicie elektryczny we wszystkich interwencjach, to nie tylko błędy bezpośrednie, ale i wybijanie na oślep, kiepskie podania, niepewne kontakty z piłką…
Tak więc Bayern nie miał z przodu kogoś, kto wykończy akcję, a z tyłu miał Upamecano. To dwa główne powody tego, że nawet przez moment nie był blisko come backu. Nieszczęsny Francuz sprokurował jedenastkę i mógł zakończyć marzenia w pierwszej połowie, ale Haaland zmarnował trzeciego w swoim życiu karnego. Swoją drogą, to niewytłumaczalne, co zrobił obrońca. Najpierw przy strzale Gundogana elegancko schował ręce za siebie, żeby w ostatniej chwili je jednak wyciągnąć… piłka smyrnęła mu po ręce i w takiej, z pozoru niegroźnej sytuacji, mieliśmy jedenastkę. Haaland jednak przekopał nad bramką. Co się owlecze, to nie uciecze. Upamecano i tak zawalił przy golu, ale dopiero w drugiej połowie. Poślizgnął się, Haaland obok niego przebiegł i pewnie pokonał Sommera. Emocje wtedy opadły. Bayern musiał zdobyć aż cztery bramki. Ataki Bawarczyków były już spokojniejsze, bez ikry i werwy.
Przynajmniej Ederson w tym rewanżu sobie trochę pobronił, bo w Premier League nie jest to takie oczywiste. Odbił cztery strzały Bawarczyków i grał bardzo pewnie. Oglądający mecze City już mogli zapomnieć, że bramkarz jest tam od bronienia strzałów, dlatego Brazylijczyk się przypomniał, że i w tym fachu daje radę. Za to chyba najgorszy mecz w sezonie zagrał Nathan Ake i to było dziwne. Normalnie Holender doskonale pilnuje przestrzeni za swoimi plecami, a tutaj pilnował raczej tego, żeby się nie przewrócić, bo miał problemy z przyczepnością. Kingsley Coman uciekał mu z łatwością. Ake nie będzie miło wspominał rewanżu, bo bez kontaktu z rywalem doznał urazu, który wyklucza go na jakiś czas, a to kluczowy gracz defensywny. W jego miejsce pojawił się Aymeric Laporte i wyglądał trochę jak kopia Upamecano po drugiej stronie.
Bayern w końcu dostał swoją szansę z karnego. “Dostał” to dobre słowo, bo był to prezent od sędziego Turpina. Jeżeli jakikolwiek niesmak budził karny na Upamecano, bo piłka tylko przejechała mu lekko po ręce, to z pięć albo dziesięć razy większy powinien budzić karny dla Bayernu. Sadio Mane praktycznie z pół metra nabił rękę Akanjiego przy dośrodkowaniu. Tutaj ten karny nie miał większego znaczenia, bo Kimmich trafił na 1:4, patrząc z perspektywy Bayernu. Guardiola słusznie zauważył po meczu, że tego typu karny może cię w przyszłości wyeliminować z rozgrywek i jesteś bezradny. Teraz czas na wielki rewanż. Rok temu Manchester City też grał z Realem Madryt w półfinale, ale to, co się wówczas stało, było niewytłumaczalne. Obywatele stracili awans w dwie minuty. Kto z tej pary przejdzie do finału, to tam będzie faworytem.