Skip to main content

Kłopoty sportowe Barcelony już niedługo mogą okazać się niczym, przy kłopotach organizacyjnych. Z opublikowanego w hiszpańskich mediach raportu dotyczącego finansów Dumy Katalonii wynika, że klub ma ponad miliard zadłużenia! Barcelona tonie w długach, które są w dużej mierze efektem fatalnego zarządzania przez Jose Marię Bartomeu.

W tym roku Barcelonę czekają wybory nowego prezydenta klubu, ale wydaje się, że to stanowisko przestało być atrakcyjne. Ktoś wsiądzie na dzikiego, wysokiego konia, galopującego wprost w przepaść. Jak wyciągnąć Barcę z finansowego dna? To będzie główne zadanie dla Laporty lub Fonta, bo to oni są głównymi faworytami w wyborach. Sprawy sportowe mogą na dłuższy czas zejść na dalszy plan.

Wiadomości o problemach finansowych Barcelony pojawiały się w mediach od pewnego czasu coraz częściej. Jeszcze nie tak dawno Blaugrana nie liczyła się z kasą, wydając krocie na Antoine’a Griezmanna, Philippe Coutinho czy Ousmane’a Dembele. Żaden z nich póki co Camp Nou nie zawojował, ale pal licho – każdy z tych transferów w momencie przeprowadzania był hitem, nie tylko ze względu na kwotę odstępnego wypłacaną Atletico, Liverpoolowi czy Borussii Dortmund. Okazało się jednak, że polityka nieliczenia się z kasą jest krótkowzroczna i prowadzi zespół wprost z epicentrum wielkiego kryzysu. Przecież klub ponosił przez cały czas wielkie koszty utrzymania najdroższej kadry na świecie, z niebotycznymi zarobkami Leo Messiego na czele. Argentyńczyk bezwzględnie zasługuje na kosmiczną gażę. Ale czy to w tej chwili cokolwiek zmienia?

Dodatkowo do pogorszenia sytuacji mocno przyczyniła się pandemia. To oczywiście dotyczy większości klubów, na prawie każdej szerokości geograficznej. Brak wpływów z biletów, kłopoty firm, które łożyły na sport, ważniejsze wydatki samorządów, mniejsze środki od telewizji… Czerwone słupki w finansowych wykresach się mnożą. Jednak chyba nigdzie tak bardzo jak w Barcelonie, której dług według gazety Marca wynosi 1.173 miliarda euro! 730 milionów euro to wydatki pilne, które uregulować należy na cito. Działacze wicemistrzów Hiszpanii ponoć zaczęli już rozmowy z wierzycielami i część długów udało się prolongować.

W artkule Marca wspomina także o zadłużeniu w związku z poczynionymi wzmocnieniami, choć słowo wzmocnienia w wielu przypadkach można byłoby wziąć w cudzysłów. „Blaugrana” jest np. winna Liverpoolowi blisko 30 mln euro za Coutinho, a na tej liście oprócz Brazylijczyka znajduje się jeszcze 18 piłkarzy, w tym chociażby Arturo Vidal, który od pół roku gra już sobie w Interze…

Zresztą jak najgorzej o zarządzaniu Barceloną świadczą przypadki z ostatniego okienka transferowego, gdy pozbywano się piłkarzy za bezcen (np. Rakiticia) lub nawet dopłacano, by ktoś wykupił innego gracza, a ten choć trochę odciążył budżet przeznaczony na pensję. Jednak szczytem wszystkiego (a na pewno szczytem niegospodarności) jest casus Luisa Suareza. Koeman nie widział dla Urugwajczyka miejsca w składzie Dumy Katalonii. Kontuzjogenny napastnik trafił więc do Atletico. Sprowadzenie Suareza było doskonałym ruchem Los Colchoneros. Nie dość, że trafił do Madrytu bez odstępnego, nie dość że imponuje strzelecką formą (12 goli w 15 meczach), to jeszcze Barca opłaca część jego pensji! Według medialnych doniesień to 6 milionów euro rocznie. Atletico dorzuca Suarezowi 8 milionów. To już naprawdę przekracza granice śmieszności. Za chwilę dobry kumpel Messiego może świętować mistrzostwo Hiszpanii, zdobyte w dużej mierze dzięki jego trafieniom. Barcelona będzie patrzyć na to z zazdrością, wypłacając swojemu byłemu zawodnikowi około 40% pensji. Czy można być większym januszem biznesu?

Barcelona sama dokonuje piarowego harakiri, idąc do sądu ze swoim byłym trenerem, Quique Setiénem. Katalończycy chcą udowodnić (ciekawe jak!?), że Setien nie nadawał się do prowadzenia drużyny na takim poziomie, a co za tym idzie nie należą mu się pieniądze z tytułu kontraktu. Słowem – Barcelona chce zrzucić sobie z listy płac jedno nazwisko, nie licząc się z jakimkolwiek wizerunkiem. Wstyd to mało powiedziane. I pomyśleć, że ten klub ma ta sztandarach hasło „Mes que un club”. Paradne…

Cała litania nieprzemyślanych, a momentami wręcz kretyńskich ruchów, doprowadziła Barcelonę w to miejsce, w którym klub znalazł się dziś. Wyprowadzanie tonącej łajby na ląd będzie zadaniem trudnym i na pewno czasochłonnym. Na miejscu kibiców Dumy Katalonii nie szykowalibyśmy się na lata sukcesów. Kto wie, być może Messi nie podniesie już z Blaugraną żadnego trofeum. Tym bardziej, że za parę miesięcy może być już w Paryżu lub Manchesterze. Z drugiej strony są też dobre wiadomości. Bartomeu jest już poza klubem. Gorzej chyba być nie może…

Related Articles