Skip to main content

Głównym piłkarskim wydarzeniem weekendu był oczywiście finał Ligi Mistrzów, ale w kilku ligach wyjaśniła się sytuacja, kto awansuje do najwyższej ligi rozgrywkowej. I każdy z tych finałów ma swoją historię z podtekstami.

Polska

Wzorem Anglii, w Polsce od trzech sezonów rozgrywa się baraże o wejście do Ekstraklasy. Bezpośredni awans uzyskuje zwycięzca I ligi i wicemistrz, a zespoły z miejsc 3-6 mają jeszcze szansę na końcowy sukces. To dodatkowe emocje o dużą stawkę, na które można sobie pozwolić po zwiększeniu drużyn w naszej najwyższej lidze do 18. Do tej pory w takich okolicznościach weszły do elity Warta Poznań oraz Górnik Łęczna, który rok temu zrobił to z 6. pozycji. Lepiej jest zająć wyższe miejsce, bo wtedy taki baraż rozgrywa się na własnym stadionie. Jeżeli zajmiesz więc 3. pozycję, to masz pewność, że oba spotkania zagrasz przed swoją publicznością. I taką historię zapewniła swoim kibicom Korona Kielce. Dzięki blamażowi Arki (3. miejsce), która przegrała półfinał, Korona mogła zagrać u siebie z Odrą Opole i Chrobrym Głogów, choć wcześniej była pewna, że będzie musiała jechać do Gdyni.

Awans zapewniły bardzo dobrze znane nam twarze – Adam Frączczak i przede wszystkim Jacek Kiełb. Ponad 14 tysięcy widzów przy Ściegiennego 8 w Kielcach było świadkami czegoś niezwykłego. Historii, która wydawała się zbytnio podlana patosem, żeby miała się spełnić, bo z jednym bohaterem był 34-letni, wypchnięty już z najwyższej ligi Adam Frączczak, który przecież niedawno zmagał się z chorobą nowotworową, a dokładnie dekadę temu taki sam awans wywalczył z Pogonią Szczecin. Drugi bohater to z kolei Jacek Kiełb, legenda Korony Kielce, piłkarz, który trafiał do tego klubu… pięciokrotnie! Najpierw jeszcze w czasach juniorskich, potem będąc wypożyczonym z Lecha, wreszcie będąc wykupionym z Lecha, następnie po krótkiej przygodzie i jednym sezonie w Śląsku i w lutym 2020 roku – po raz piąty, przychodząc z Termaliki. Jakby tego było mało, to jeszcze na samym początku sezonu zerwał więzadło i wrócił dopiero na początku kwietnia. To właśnie Kiełb w 119. minucie dał awans, gdy wszyscy już szykowali się na karniaki. Koroniarze spędzili na zapleczu tylko dwa sezony.

A to nie wszystko, bo awans uzyskali pod wodzą Leszka Ojrzyńskiego, czyli gościa, który 10 lat temu stworzył w tym mieście słynną “Bandę świrów”, której bała się cała Ekstraklasa. Trafił do Korony w momencie, gdy wszyscy widzieli go już w Legii, ale Dariusz Mioduski postawił z powrotem na Aco Vukovicia. Ojrzyński, co ostatnio w modzie, pozował chętnie z cygarem.

Anglia

Kiedy Steve Cooper we wrześniu przejmował zespół Nottingham Forest, to musiał patrzeć w górę tabeli, bo niżej nie było już nic. Zespół miał tylko jeden punkt i zajmował 24. miejsce w Championship. Kolejne sześć spotkań, już z Cooperem na ławce, przyniosło aż pięć zwycięstw i marsz w górę tabeli. Trudno było jednak marzyć o jakimś wielkim sukcesie, skoro zespół zajmował 14. miejsce. Pojawiła się mała nadzieja na ciekawy projekt. Najważniejsze, że kibice mogli zacząć spokojnie oddychać, bo klub bardzo szybko wydostał się z czerwonej strefy. Raczej spodziewano się walki o utrzymanie niż gry o najwyższe cele. Tym bardziej, że kolejne siedem spotkań Coopera to jedna wygrana, aż pięć remisów i bolesna porażka 0:4 u siebie z Fulham, która pokazała, ile brakuje tej drużynie do najlepszych. No nic, 16. miejsce nie brzmiało tak tragicznie w kontekście tego, co miało miejsce na początku sezonu.

Ale… wiosna to jakaś totalna wariacja. Prawdziwym diamentem był napastnik urodzony w 2001 roku, którego kuszą już lepsze kluby niż Nottingham. Chodzi o Brennana Johnsona, najbardziej ekscytującego zawodnika w tym klubie, autora 16 bramek w Championship. Swoje dołożył też doświadczony Lewis Grabban, a trzon defensywy tworzyli Scott McKenna czy Joe Worrall, wychowanek, który z klubem dzieciństwa wszedł do Premier League. Kiedy Forest wygrywali pod koniec sezonu w lidze, to często zachowywali czyste konta. Bohaterem półfinału był z kolei bramkarz Brice Samba. Finał nie był spotkaniem z wieloma okazjami, bo było ich jak na lekarstwo. Padły tylko dwa strzały celne, a o awansie przesądził… samobój. Nie obyło się bez kontrowersji, bo przynajmniej jeden, a może i dwa karne należały się Huddersfield w drugiej połowie. Niech jednak to nie zamaże fantastycznej pracy Coopera, który dokonał cudu i wprowadził Nottingham do elity po 23 latach. Po drodze pałętali się jeszcze na trzecim poziomie rozgrywek, ale wreszcie spadkobiercy sukcesów Briana Clougha i dwukrotni zdobywcy Pucharu Europy zagrają z najlepszymi.

Jest to najdroższy mecz świata, bo Nottingham otrzyma aż 170 milionów funtów na przestrzeni kilku sezonów, nawet jeśli spadnie z ligi, a jeżeli się utrzyma, to nawet 300 milionów.

Francja

Tu odbył się baraż między trzecim zespołem od końca Ligue 1, czyli AS Saint-Etienne i Auxerre, które najpierw musiało wygrać jeden baraż, by móc wziąć udział w kolejnym. I tak pokonali najpierw Sochaux po rzutach karnych, a potem przystąpili do walki z pierwszoligowcem. Drużyna, która kojarzy nam się od razu z Ireneuszem Jeleniem i Dariuszem Dudką albo wcześniej Andrzejem Szarmachem, zagrała dwumecz, w którym dwa razy było 1:1. Awans miały wyłonić rzuty karne, gdzie pomylił się tylko Boudebouz i to AJ Auxerre mogło świętować powrót do ligi po 10 latach. Po przegranej fani nie wytrzymali i wbiegli na murawę. Doszło do karygodnych scen. Kibice oszaleli, zaczęli odpalać race, petardy, przepychać się i w taki sposób protestować. Piłkarze musieli uciekać do szatni, a bilans to 33 rannych, w tym 14 policjantów, 17 kibiców i dwóch ludzi z AJ Auxerre. Mając wielu świetnych graczy w niedalekiej przeszłości i będąc klubem o takich aspiracjach, w fanach Saint-Etienne coś wybuchło.

To, co stało się na murawie w Saint-Etienne, jest idealnym podsumowaniem tego, jak wygląda w tej chwili liga francuska, gdzie w tym sezonie wiele razy przerywano grę przez kibiców. Saint-Etienne możemy porównać do naszej Wisły Kraków, bo to też tradycyjny klub z problemami w obecnych czasach. 69 sezonów w elicie, gdzie więcej ma tylko Marsylia oraz 10 mistrzostw Francji to imponujący dorobek i kawał historii. Saint-Etienne w latach 60. i 70. było francuską potęgą. Grało nawet w finale Pucharu Europy, przegrywając tam z Bayernem Monachium. Od 20 czy 30 lat to już nie jest tak wielka marka, w latach 90. nawet na kilka lat zleciała do drugiej ligi, ale w XXI wieku, choć czasami z problemami, konsekwentnie trzymała się w elicie. Christoph Galtier w oparciu o takich piłkarzy: Dimitri Payet, Pierre-Emerick Aubameyang, Faouzi Ghoulam, Kurt Zouma, Max Gradel czy Allan Saint-Maximin – potrafił nawet zrobić z nich zespół o aspiracjach na puchary i wykreował tam wiele gwiazd, które potem zmieniły kluby na lepsze. Teraz przyszły dużo gorsze czasy.

Włochy

W dzień finału Ligi Mistrzów finał barażu odbył się w Serie B. Tam to w ogóle lubią sobie udziwniać sprawę i do elity można wywalczyć awans nawet z 8. miejsca. Dlaczego? A, bo wymyślili sobie to w taki sposób, że miejsca 3-4 od razu lądują w półfinałach, a te z 5-8 grają między sobą jeszcze ćwierćfinały. Tak więc można po trzech męczacych spotkaniach uzyskać możliwość gry z Interem, Juve, Milanem, Romą czy Atalantą, jednak jest to już kompletne udziwnianie. Może jeszcze się pobawić w 1/8 baraży i zakwalifikować jeszcze zespoły z miejsc 9-16? Przez takie zasady na awans miał nawet szansę nasz Kamil Glik, którego Benevento zajęło 7. miejsce. Na szczęście w tym przypadku w ostatnim meczu wzięły udział Pisa i Monza, a więc ekipy, które zajęły odpowiednio – 3. oraz 4. miejsce.

Duży udział w tym sukcesie miał znany z występów w Lechu Poznań Christian Gytjkaer, który w pierwszym spotkaniu zdobył bramkę, a w drugim dwie. Najpierw Monza wygrała u siebie 2:1, a w rewanżu przegrała 2:3, wypuszczając awans w 90. minucie. W dogrywce jednak odwróciła losy spotkania i po golach Marrone i Gytkjaera wygrała 4:3, a cały dwumecz 6:4. Właścicielem Monzy jest Silvio Berlusconi, który ma ogromne ambicje, chcąc wprowadzić ten klub do rozgrywek Ligi Mistrzów. Klub, który istnieje już od ponad 100 lat – po raz pierwszy awansował do Serie A.

Related Articles