Trudno znaleźć w ostatnich tygodniach bardziej krytykowaną drużynę w polskiej piłce niż Lech Poznań. W dużej mierze jest to krytyka zasłużona, ale nawet w takich okolicznościach Kolejorz może dziś zapewnić sobie czwartkowe wieczory z europejską piłką i poważny zastrzyk do budżetu. A w Poznaniu ten drugi argument jest chyba jeszcze ważniejszy niż pierwszy.
Lech nie notuje udanej jesieni. Rozbierzmy to na czynniki pierwsze. Zaczęło się od odpuszczonego Superpucharu Polski z Rakowem. Mistrzowie kraju wystawili rezerwowy skład i przegrali. Trener John van den Brom posłał do boju drugi garnitur, bo przed jego drużyną był pierwszy mecz z Karabachem. To spotkanie udało się wprawdzie wygrać 1:0, ale w rewanżu Kolejorz został zmieciony z powierzchni ziemi. Pierwsza runda i Lidze Mistrzów można było zrobić „papa” – w zasadzie jak co roku.
Lech został więc „spadochroniarzem” w eliminacjach Ligi Konferencji. Tutaj rywale nie byli zbyt wymagający, a mimo to z Dinamo Batumi w rewanżu padł wstydliwy remis 1:1, a w pierwszym meczu z islandzkim Vikingurem Lech przegrał 0:1. Ba, awans został wywalczony przy Bułgarskiej po dogrywce. W takich okolicznościach nawet luksemburskie Dudelange w IV rundzie jawiło się jako przeszkoda, której trzeba się obawiać. Szczególnie, że w przeszłości Dudelange spłatało już figla jednej polskiej drużynie.
Na szczęście Lech wykorzystał atut własnego boiska i wygrał pierwszy mecz 2:0. Na tym dobre informacje się kończą. Gra Lechitów pozostawiała wiele do życzenia, czego nie krył nawet sam trener van den Brom. Zresztą, mówiąc o naprawdę marnej jesieni w wykonaniu poznaniaków nie sposób nie wspomnieć o sytuacji w Ekstraklasie. Po sześciu kolejkach Lech ma na koncie remis, trzy porażki i dwa przełożone mecze. Bilans doprawdy żenujący. Nic dziwnego, że taki mix występów na krajowym i europejskim podwórku mocno podkopał pozycją van den Broma. Ten dodatkowo „narozrabiał”, nie pojawiając się na umówionym wywiadzie z reporterem Canal+, Żelisławem Żyżyńskim, co spotkało się z powszechną krytyką. Szkopuł w tym, że jeśli Holender wygra dwumecz z Luksemburczykami, to raczej nikt na nerwowe ruchy się nie zdecyduje i trener pracę zachowa.
Oczywiście, niczego przed meczem przesądzać nie wolno, ale faktycznie Lech ma duże szanse na sukces. 2:0 z pierwszego meczu to zaliczka spora, szczególnie gdy rewanż gra się w Luksemburgu. Stylowo może to być awans porównywalny do awansu Legii do Ligi Mistrzów, gdy zespół Besnika Hasiego niemożebnie męczył się z Dundalk.
Van den Brom nie może dziś skorzystać z Antonio Milicia, który przed tygodniem obejrzał czerwoną kartkę. Na szczęście do składu wracają dwaj inni obrońcy – Lubomir Satka i Filip Dagerstal. Obsada środka defensywy była ostatnimi czasy największą bolączką trenera Kolejorza. Wciąż niedostępny jest Bartosz Salamon, ale w jego wypadku to jeszcze kwestia wielu tygodni. Na dłużej wypadł też Adriel Ba Loua, przez co Lechici mają mniejsze pole manewru na skrzydłach.
Mistrzowie Polski w weekend nie grali – przełożyli sobie mecz z Lechią. Dudelange nie próżnowało i 3:1 pokonało Hostert. Dziś taki rezultat dałby gospodarzom dogrywkę. Trzeba jednak mieć nadzieję, że tym razem Lechowi uda się wywalczyć awans bez perypetii po drodze. Początek meczu o 20:30.