Może nie jest to spotkanie na świeczniku, ale wydaje się, że sumarycznie najmocniejsza para 1/8 finału Ligi Mistrzów. Bardzo wyrównana i ktokolwiek nie awansuje do kolejnej fazy, zapewni wzmocnienie grona ćwierćfinalistów. Jedna z dwóch rywalizacji włosko-hiszpańskich, która rusza w tym tygodniu. Inter podejmuje na San Siro Atletico Madryt, któremu ten stadion wcale nie kojarzy się zbyt dobrze.
Przypomnijmy sobie finał z 2016 roku, gdy Atletico po raz drugi w decydującym meczu Champions League przegrało derbowe spotkanie z Realem Madryt. Dwa lata wcześniej pamiętne 1:4 w Lizbonie, którego by przecież nie było, gdyby nie nieszczęsny – z perspektywy Atleti – gol Sergio Ramosa w ostatnich sekundach. We wspomnianym meczu sprzed ośmiu lat Real zwyciężył po rzutach karnych – 5:3 – a wcześniej po 90 minutach było 1:1. Dla Los Blancos trafił… znowu Sergio Ramos, a wyrównał Yannick Ferreira Carrasco. Mimo sporego upływu lat, tamtą potyczkę pamięta wielu obecnych Los Colchoneros. W bramce nadal jest Jan Oblak, w obronie zagrać mogą Stefan Savić i Jose Gimenez, w drugiej linii Koke oraz Saul, zaś w ofensywie obecni są Antoine Griezmann i Angel Correa. Aż siedmiu graczy to w perspektywie tak długiego czasu naprawdę konkret. Najważniejszą osobą spajająca te dwie wizyty w Mediolanie jest oczywiście Cholo Simeone.
Dla obu ekip to dopiero drugie spotkanie w historii. Poprzednia potyczka była bezpośrednio o trofeum. Mowa o Superpucharze Europy z 2010 roku. Chwilę wcześniej Inter sięgnął po tryplet z Jose Mourinho na ławce, a Ligę Mistrzów wygrał w…Madrycie na Santiago Bernabeu. Do meczu w Monako przystępował już z Rafą Benitezem i jak wiadomo nie była to udana przygoda hiszpańskiego trenera. Zwycięskie gole dla Atleti strzelili wówczas Jose Antonio Reyes i Sergio Aguero.
Szansa na potrójną koronę
Co prawda Inter odpadł przedwcześnie z Coppa Italia, ale wygrał już Superpuchar Włoch na saudyjskiej ziemi. Ta sztuka rzecz jasna nie udała się Atletico, które chwilę wcześniej w hiszpańskim odpowiedniku odpadło z Realem w półfinale. W Mediolanie jednak apetyty są na minimum dwa trofea w tym sezonie. Patrząc na tabelę Serie A wydaje się, że brak mistrzostwa dzisiaj byłby istną tragedią dla Simone Inzaghiego i spółki. 9 punktów przewagi nad Juventusem oraz mecz zaległy to nie coś więcej niż autostrada do tytułu. Kluczem w takich wynikach jest powtarzalność. Do niedawna wydawało się, że Juventus może zagrozić Nerroazzurrim, ale to już mrzonka. Inter wygrał komplet 6 meczów w tym roku kalendarzowym, pokonując na wyjazdach choćby Romę czy Fiorentinę oraz na San Siro bezpośredniego – do niedawna – konkurenta o mistrzostwo. Juventus ostatnim miesiącem zaprzepaścił szansę na coś więcej, niż srebro. Remisy z Empoli i Hellas oraz porażka z Udinese – te mecze kosztowały znacznie więcej od bezpośredniej porażki z Interem. W meczach z niżej notowanymi przeciwnikami stracili 7 “oczek”, co w zasadzie pokazuje, skąd nagle wzięła się taka przewaga.
Skoro jedno trofeum jest w gablocie, drugie w drodze, to czas wrócić do rozgrywek, gdzie o wygraną będzie najtrudniej. Oczywiście apetyty w Mediolanie rozbudzone, zwłaszcza po ubiegłym sezonie. Nieoczekiwany finał był nieco zasługą łatwiejszej drogi – Porto, Benfica i Milan w fazie pucharowej, ale z drugiej strony w grupie wyeliminowali przecież Barcelonę. Zresztą trudno mieć pretensje do kogoś, kto korzysta na słabości przeciwników. Inter zameldował się w stambulskim finale zupełnie zasłużenie. Zresztą w nim przegrał zaledwie jednym golem, gdzie sam mógł strzelić więcej i przechylić szalę decydującego starcia na swoją korzyść. Dzisiaj to może nie jest tak silna drużyna, jak kapela Mourinho sprzed 14 lat, ale nadal spokojnie mogąca meldować się regularnie przynajmniej w europejskim TOP8.
Inzaghi sposobem na Atletico
Świetne statystyki szkoleniowca włoskiej ekipy to jeden z atutów przed dwumeczem z Atletico. Do tej pory w barwach Interu Inzaghi poprowadził swoją drużynę w 24 meczach w fazach pucharowych i tylko trzy z nich przegrał, a 17 padło łupem drużyny z Mediolanu. Tyle że klasa rywala bardzo wysoka, bo może to nie jest ten większy klub z Madrytu, to jednak niezwykle ograny i obyty w najważniejszych meczach na europejskiej arenie w ostatniej dekadzie. Mało klubów może pochwalić się taką liczbą finałów, jak właśnie Los Colchoneros. Tyle że Inter ma wiele innych atutów poza trenerem. Mowa chociażby o drużynie, która jest w niesamowitym gazie. Ostatni weekend to kolejna wysoka wygrana – 4:0 nad Salernitaną. Trzy sztuki wrzucili już przed przerwą, co pozwoliło zluzować najważniejszych zawodników. Tylko godzinę zagrali Lautaro Martinez, Marcus Thuram czy Hernich Mchitarjan, a nieco dłużej Hakan Calhanoglu czy Alessandro Bastoni. Spora przewaga w lidze plus weekendowy mecz z Lecce daje komfort nie myślenia o tym, co będzie za chwilę, tylko pełnego skupienia się na wtorkowej potyczce z Atletico.
Jeśli chodzi o skład to raczej niespodzianek nie będzie. Dobre zawody zagrał w sobotę Denzel Dumfries i jedyna wątpliwości Inzaghiego to właśnie obsada prawego wahadła. Albo Holender, albo Matteo Darmian wybiegną od pierwszej minuty. Po drugiej stronie boiska Federico Dimarco, który odpoczywał w weekend. Nie ma co się oszukiwać, wahadła będą kluczem w tej rywalizacji. Inter podobnie jak ich najbliższy rywal bardzo mocno liczą na zawodników na tych pozycjach. Może nie są to największe gwiazdy drużyny, ale piłkarze zapewniający płynność ataku i przeniesienie piłki w pole karne. Przykładowo Inter wykonuje niemal najwięcej dośrodkowań w całej Serie A – 21,6 na każde 90 minut. Tylko Cagliari przebija pod tym względem drużynę z Lombardii.
Reszta składu bez zmian względem ostatniego meczu ligowego. Nadal nie zobaczymy Francesco Acerbiego, którego w roli centralnego stopera zastępował Stefan de Vrij.
Mistrzostwo uciekło, pozostały dwa fronty
Przed nami ostatnie dni lutego, a tymczasem dopiero w ostatni weekend Atletico odniosło pierwszą wygraną w tym miesiącu. Wcześniej remis i dwie porażki, w których strzelili tylko jednego gola – w doliczonym czasie gry w derbach z Realem. Zresztą derbowych pojedynków w tym roku już zagrali trzy tylko z samymi Królewskimi. Doliczając spotkanie z Rayo oraz Getafe z końcówki 2023, mamy aż pięć pojedynków po sąsiedzku, chociaż jedno odbyło się w Rijadzie, o czym było wyżej. Remis na Bernabeu oraz niedawna nieoczekiwana porażka w Sewilli w zasadzie zamknęły marzenia o tytule. Nawet po udanym weekendzie – wygrana nad Las Palmas 5:0 i remis Realu z Rayo – strata do lidera to aż 11 punktów. Zresztą zanim do lidera by dojechali, to trzeba jeszcze wyprzedzić Barcelonę i Gironę. Dla Colchoneros zadaniem na drugą część sezonu raczej będzie szybkie zapewnienie sobie TOP4 pod kątem Ligi Mistrzów na kolejny sezon. Nie musi to być aż tak pewne, bo za nimi przecież Athletic Bilbao, który ma pięć punktów mniej i jedno spotkanie do rozegrania. Baskowie również chętnie wskoczyliby do najbardziej prestiżowych rozgrywek, kosztem Atletico, z którym już wygrali dwukrotnie w tym sezonie.
Tutaj kłania się okazja na kolejne trofeum. Atletico nie uchodzi za specjalistę od Copa del Rey, ale w tym sezonie dotarli już do półfinału. Nie ma Realu Madryt, nie ma Barcelony, ale na ich przeszkodzie stanął właśnie Athletic Bilbao. Baskowie ograli ich w grudniu 2:0 w lidze na San Mames, a teraz poprawili w pierwszym półfinale na Metropolitano 1:0. Sytuacja bardzo trudna dla drużyny Simeone. W końcu to była pierwsza domowa porażka od ponad roku! Dodatkowo wiadomo, jak trudno się gra na San Mames i że rewanż w Kraju Basków stał się przez to cholernie trudnym wyzwaniem. To już za 10 dni, a teraz pełną parą trwają przygotowania do najważniejszego – jak dotąd – meczu sezonu 2023/2024.
Wyścig z czasem Moraty
Alvaro Morata kontuzjowany, a na ławce Antoine Griezmann oraz Memphis Depay, których w podstawowym składzie w roli napastników zastąpił duet Angel Correa oraz Marcos Llorente. Nie brzmiało to przed meczem z Las Palmas optymistycznie dla kibiców Los Colchoneros. Tyle że wspomniana dwójka zanotowała po… dublecie. Hiszpan już w pierwszej połowie, a Argentyńczyk w drugiej, chociaż sam jeszcze dorzucił jedną asystę tego popołudnia w Madrycie. Wspomniany Depay wszedł na pół godziny i także trafił do bramki rywala. Tutaj także ogromnym plusem był fakt, że Simeone mógł szybko zrobić zmiany. Pomiędzy 63. a 71. minutą dokonał pięć roszad, dzięki czemu kilku graczy mogło złapać dodatkowych oddech przed wtorkowym pojedynkiem. Teraz jednak zdrowie innego piłkarza jest kluczowe.
Skład na Las Palmas!
_________#ATMpl pic.twitter.com/nMUv0j848L— AtleticoInfoPL (@PlAtletico) February 17, 2024
Wszyscy czekali, co będzie z Alvaro Moratą. Napastnik w poniedziałek wrócił do treningów po kontuzji odniesionej w meczu z Sevillą. Wydawało się, że naciągnięte więzadła oznaczają dłuższą przerwę dla wychowanka Realu. Tymczasem niecałe 10 dni później może się okazać, że najważniejszy obok Griezmanna ofensywny zawodnik pojawi się na murawie San Siro. Znalazł się w kadrze meczowej, więc przynajmniej na ławce będzie dostępny dla trenera. Na swojego gola czeka, co prawda od 22 stycznia, gdy zapewnił wygraną w Granadzie. Mówimy jednak o piłkarzu, który już 19 razy trafiał do bramki rywala, licząc wszystkie rozgrywki w tym sezonie. W tym sezonie potrafił przecież dwukrotnie strzelać Realowi(łącznie 3 gole) czy zanotować hat-trick w Gironie(porażka 3:4). Dodajmy do tego aż pięć goli w Champions League i widzimy, jak ważny to piłkarz w talii Cholo Simeone. Dzisiaj razem z Erlingiem Haalandem, Griezmannem oraz Rasmusem Hojlundem przewodzą klasyfikacji strzelców rozgrywek. Jasnym jest, że Duńczyk w nich nie zagra, a faworytem będzie Norweg, gdyż można się spodziewać długiego grania dla Citizens. Niemniej jednak Morata przy dobrej postawie drużyny także ma szansę powalczyć o koronę króla strzelców czyli coś, co do niedawna pozostawało jedynie w sferze marzeń.
***
Początek meczu w Mediolanie o godzinie 21:00.