Włochy na tym turnieju grają bardzo słabo, a właściwie to już… grały, bo więcej ich nie zobaczymy. W 1/8 nic się w grze Italii nie odmieniło i z łatwością poradziła sobie z nimi Szwajcaria. Włosi zagrali tragikomicznie. Oddali tylko jeden celny strzał.
Szymon Marciniak dostał do sędziowania wyjątkowo łatwy mecz, bo grała tylko jedna drużyna. Włosi okazali się tłem dla Szwajcarów. Ich próby, gdy już przegrywali 0:2, można zbyć milczeniem. Poziom zaprezentowany przez Italię był wręcz uwłaczający, niegodny mistrzów Europy. Widać było wyraźnie brak szefa defensywy, którego na dziś porównuje się z Alessandro Nestą. Ricardo Calafiori musiał pauzować za kartki i jego miejsce zajął Gianluca Mancini, który w fazie grupowej nie rozegrał nawet minuty. I to właśnie zmiennik zawalił przy bramce Remo Freulera na 1:0. Na gola się zanosiło i był on całkowicie zasłużony, gdyż od początku to Szwajcarzy dominowali, a Włosi czekali na nie wiadomo co. Nawet nie kontrowali. Statystyki z pierwszej części są dla nich tragiczne. To aż 10:1 w strzałach dla Szwajcarii.
Na mistrzostwach Europy króluje Bologna – Kacper Urbański, Łukasz Skorupski, niemogący zagrać w 1/8 Ricardo Calafiori, Stefan Posch wygrał naszą grupę z Austrią i przede wszystkim mamy złote trio szwajcarskie – Remo Freuler, Michel Aebischer oraz Dan Ndoye. To nie zmieniło się w fazie play-off i również z Włochami, czyli tam, gdzie grają na co dzień, błyszczeli gracze Bolonii. Freuler pokazał świetny timing, gdy wbiegł w pole karne i trafił na 1:0, a tuż po przerwie pięknym strzałem technicznym popisał się Ruben Vargas grający dla Augsburga. Co ma do tego Bologna? Otóż asystę przy tym trafieniu zaliczył Michel Aebischer. Pomocnik ten jest dużym wygranym EURO. Miał nawet nie grać w podstawowym składzie, ale spotkaniem z Węgrami wywalczył pierwszą jedenastkę na dobre – strzelił tam ładnego gola na 2:0, a wcześniej dograł prostopadłe podanie do Kwadwo Duaha na 1:0.
Tak naprawdę, gdybyśmy przeanalizowali sytuacje podbramkowe, to prędzej Szwajcaria mogła wygrać więcej niż Włosi wyrównać. Jeszcze przy bezbramkowym remisie sam na sam z Donnarummą zmarnował Breel Embolo. Pewnie byłby sprawdzony spalony, ale bardzo zagapił się na lewej obronie Matteo Darmian, więc duże prawdopodobieństwo, że bramkę by zaliczono. Był jeszcze rzut wolny Fabiana Riedera, po którym piłkę na słupek zbił Gigi Donnarumma. Dużo o występie Włochów mówi fakt, że najbliżej trafienia byli w momencie, gdy Fabian Schar w bardzo niegroźnej sytuacji złożył się dziwnie do główki. Na tyle dziwnie interweniował, że… trafił w słupek. Sommer tylko bezradnie patrzył. I to by było na tyle. Jedyny celny strzał Włochów to uderzenie Bryana Cristante jakoś w 73. minucie, po którym piłka ledwo doturlała się do szwajcarskiej bramki i spokojnie złapał ją Sommer.
Aha, był jeszcze słupek, w który uderzył Gianluca Scamacca, ale w tej sytuacji także VAR sprawdzałby, czy nie znajdował się na pozycji spalonej. Nie musiał jednak tego robić, bo napastnik Atalanty z bliska nie trafił. Szwajcarzy nawet się nie spocili, broniąc prowadzenia. Warto zauważyć kolejny doskonały występ szefa defensywy – Manuela Akanjiego. Włosi wyglądali żałośnie i zasłużenie odpadają z turnieju. Nie ma zbyt wielu pozytywów w tej drużynie. Kibice we Włoszech są zakochani w Calafiorim, wyróżniają też Donnarummę, który uchronił ich przed kompromitacją i wskazują na poprawny turniej Bastoniego. Z przodu jednak wyglądało to więcej niż beznadziejnie. Jeszcze może momentami Nicolo Barella trzymał poziom. Reszta nie dojechała do Niemiec. Dimarco, Di Lorenzo, Scamacca, Chiesa, Pellegrini – oni zawiedli.
Swoją drogą, kibic piłkarski musiał się nieźle zdziwić, gry na lewym ataku ujrzał Stephena El Shaarawy’ego, który był schowany w szafie przez całą fazę grupową. Fagioli zresztą też wyszedł pierwszy raz w podstawowym składzie, podobnie muszący z konieczności grać Mancini. Cristante również był rezerwowym, a tu zastąpił Jorginho. To pokazuje, że Luciano Spalletti kombinował personalnie, próbował coś zdziałać, wstrząsnąć, zdając sobie sprawę, że wielu jego piłkarzy gra po prostu beznadziejny turniej. W niczym jednak ten zespół nie przypominał intensywnej bandy mistrzowskiej, którą stworzył w Neapolu. Włosi przegrywali, a grali z pressingowym zaangażowaniem klubu polskiej pierwszej ligi… oczywiście z całym szacunkiem, żeby jakaś Arka Gdynia się tu zaraz nie obraziła!