Rewanż Legii Warszawa z kosowską Dritą był stworzony dla prawdziwych koneserów futbolu, ponieważ trzymał w napięciu czy uda się wymienić kilka podań. “Wojskowi” oddali tylko jeden celny strzał w 91. minucie i na szczęście dał on zwycięstwo.
Bramka Tomasa Pekharta była tak naprawdę jedynym pozytywem spotkania, lecz trudno było do tego momentu w ogóle dotrwać i nie przełączyć na jakiś serial albo nie udać się na przejażdżkę rowerem. Mecz ten był po prostu fatalny do oglądania. Okazje jednej i drugiej drużyny policzylibyśmy na palcach jednej ręki, nie ma nawet czego wspominać. Legia miała problem ze stałymi fragmentami gospodarzy – dała się zaskoczyć rzutem wolnym w 3. minucie, gdy Rafał Augystyniak wybił piłkę z bramki po strzale Juana Mesy. Później jeszcze po innym dośrodkowaniu Veton Tusha nieczysto trafił w piłkę z pięciu metrów. To była już druga bardzo groźna centra z rzutu wolnego. Paweł Wszołek – jak mawia klasyk – postraszył gołębie na stadionie strzałem z pięciu metrów. Można powiedzieć, że była to tak zwana patelnia. Wahadłowy fatalnie spudłował. I to tyle z pierwszej połowy.
Minęła godzina gry, a Legia nie miała na koncie nawet 40% posiadania piłki. To Drita próbowała zawiązywać jakieś akcje na tyle, ile umiała, lecz była za słaba, dlatego ten mecz wyglądał właśnie w taki sposób. Paradoks polegał na tym, że słaby zespół trafił na jeszcze gorszy, który nie potrafił kompletnie tego wykorzystać. Gdyby naprzeciwko stanęła jakaś skuteczniejsza ekipa, to taką bierność Legii mogłaby wykorzystać. Słaba Drita była jedynie w stanie kopnąć kilka razy niecelnie i posłać kilka groźnych dośrodkowań ze stałych fragmentów. No i to tyle. Przynajmniej jednak gracze gospodarzy próbowali w jakiś sposób odrobić stratę dwóch bramek z pierwszego spotkania. O Legii nie można powiedzieć, żeby się tego czwartkowego wieczoru starała. Chyba, że uśpić swoich kibiców…
Kosowianom nie udało się jednak finalnie pokonać Petra Ce… wróć, Kacpra Tobiasza, który bronił w specjalnym kasku ochronnym, bo w spotkaniu ligowym niebezpiecznie zderzył się głowami z Arturem Jędrzejczykiem. Pierwsza połowa to była katorga dla oczu, druga przynajmniej przyniosła jakieś rozstrzygnięcie. Kibic na fotelu mógł się przebudzić dopiero w doliczonym czasie gry. Dopiero wtedy Legii udało im się strzelić zwycięskiego gola, konkretnie zrobił to Tomas Pehkart, ale warto dopowiedzieć, że gospodarze grali już w osłabieniu, bo Rron Broja z Drity w 77. minucie wyleciał z boiska za drugą żółtą kartkę.
Goncalo Feio bronił oczywiście swojego zespołu, zaznaczając słusznie, że rywale tak naprawdę ani razu nie byli blisko awansu.Dla Legii było to piąte zwycięstwo w eliminacjach, zanotowała też jeden remis i przyczyniła się do dopisania punktów w klubowym rankingu UEFA. Zdecydowanie wykorzystała swoją pozycję rozstawienia, dzięki czemu mogła się właśnie mierzyć z taką Dritą Gnjilane, dla której sama gra na tym poziomie to już był największy sukces w historii klubu. Dzięki temu Legia mogła sobie pozwolić na przeciętny występ i przepchnięcie awansu. Gdyby nie ranking wypracowany w poprzednich latach, to tak żenujący poziom nie mógłby się przytrafić. “Wojskowi” jednak skorzystali z wypracowanych wcześniej benefitów i o to chodzi.